Od Lwowa, przez Sybir, pod Montecassino - wojenna wędrówka Ottona Hulackiego



Pułkownik Otton Hulacki urodził się w 1922 r. we Lwowie, w rodzinie policyjnej. W tym też mieście jego ojciec Marian Hulacki (ur. 02.08.1889 r.) pełnił służbę na stanowisku starszego posterunkowego Policji Państwowej. Jak prawie wszystkie rodziny policyjne, również Hulackich nie ominął smutny i ciężki los wywózki na Sybir, do Kazachstanu, po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. Po wojnie Otton Hulacki pozostał w Wielkiej Brytanii. Chociaż przez całe lata wojny, zesłania na Sybir, tułaczki po świecie i walki na froncie włoskim, marzył o powrocie do wolnej ojczyzny, to jednak nie mógł powrócić do Polski, która z powodu decyzji podjętych na Konferencji w Jałcie znalazła się pod rządami komunistów, w sowieckiej strefie wpływów. Nie miał innego wyboru, powrót do Polski był niemożliwy. Cała rodzina Hulackich była znana komunistycznym władzom. Otton bał się aresztowania, a właściwie tego, co komunistyczne służby potrafiły zrobić z człowiekiem aby wyciągnąć z niego zeznania. Obawiał się, że mógłby, zupełnie tego nie chcąc, coś zdradzić, bo działając społecznie we Lwowie przed wojną, miał  tam wiele kontaktów, znał wielu ludzi i ich powiązania.  (Na zdjeciu: Ppłk. Otton Hulacki w dniu obchodów 75-tej rocznicy Bitwy o Montecassino, 18 maj 2019, Montecassino)

Otton Hulacki w takich słowach wspomina swoje rodzinne strony i miasto, w którym spędził szczęśliwie młodzieńcze lata.  „Lwów – piękne polskie miasto II Rzeczypospolitej – to było moje dzieciństwo i wczesna młodość. Wydaje mi się, że w najwcześniejszych latach mojego życia najbardziej ukształtowała mnie szkoła, do której poszedłem w wieku siedmiu lat.  To od mojej nauczycielki, pani Karpinowej, otrzymałem jakże społeczne zadanie rozpowszechniania znaczków na fundusz Ligi Morskiej i Kolonialnej, już w trzeciej lub czwartej klasie, potem także na fundusz Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej. 
Już we wczesnych latach lubiłem angażować się społecznie. Kształtowały mnie też ważne wydarzenia historyczne. Polakami we Lwowie, podobnie jak i w całym kraju, wstrząsnęła śmierć marszałka Józefa Piłsudskiego. To był bardzo podniosły i patriotyczny ale i niepokojący moment, cały naród płakał. Pamiętam jak z okna mojego domu, przy ul. Stanisława Szczepanowskiego 17, widziałem jak wszystko we Lwowie stanęło, zamarł cały ruch uliczny, aby uczcić minutą ciszy śmierć Marszałka, która była dla nas strasznym ciosem.  
Po tym znaczącym wydarzeniu trafiłem do Orląt działających przy Związku Strzeleckim – była to organizacja, w której kształtowała swój charakter młodzież w wieku 11–16 lat. Przyjacielem, który mnie wciągnął do Orląt był student prawa Stanisław Sawicz, prowadzący nasz hufiec. Dobrze znał moją sytuację rodzinną, mieliśmy niewielkie mieszkanie, miałem też trójkę rodzeństwa, nie ulega jednak wątpliwości, że dawaliśmy sobie radę – mój ojciec pracował w Policji Państwowej
Marian Hulacki
w mundurze policyjnym
I Stanisław wiedział jak mnie zachęcić, był dla mnie autorytetem. Marzyłem, jak wielu innych chłopców, o pójściu do słynnego na całą Polskę Korpusu Kadetów Nr 1 im. marszałka Józefa Piłsudskiego. Ale w międzyczasie poszedłem do szkoły handlowej, czyli do gimnazjum kupieckiego, jak to się wówczas nazywało, poszedłem tam, bo nie lubiłem matematyki i łaciny. Widziałem jak z tego samego powodu cierpiał mój starszy brat Mieczysław i ta niechęć do tych przedmiotów także i mi się udzieliła. Ale dużo czytałem, lubiłem historię, książki i prasę, a poza tym z zapartym tchem czytałem powieści Henryka Sienkiewicza, w tym jego słynną Trylogię.
Kazimierz Wierzyński  
Mimo młodego wieku wkrótce zostałem instruktorem Orląt Związku Strzeleckiego we Lwowie. Stało się to po kursie w Spale, do której dotarłem z moim hufcem na piechotę z Tomaszowa Mazowieckiego. Do kursu zachęcił mnie jego komendant prof. Oberleitner. Mimo, że byłem chyba najmłodszy, kurs udało mi się ukończyć z powodzeniem. Szkolił nas słynny poeta Kazimierz Wierzyński, który należał do Polskich Drużyn Strzeleckich – organizacji niepodległościowej powstałej we Lwowie już w 1911 roku. Do dzisiaj dobrze pamiętam jak mówił nam, że należy „iść przez życie, a nie przez ciocię na kanapie”. Miał na myśli, by w życiu nie korzystać z protekcji rodziny czy znajomych, ale samodzielnie zdobywać pozycję w świecie. Po powrocie z kursu objąłem funkcję p.o. instruktora powiatowego Orląt Związku Strzeleckiego na miasto Lwów.
W tamtych czasach Lwów to było przyjazne miasto. Dopiero pod koniec lat 30-tych, przed wojną, były oczywiście awantury komunistyczne czy inne studenckie, ale we Lwowie każdy czuł serdeczną atmosferę. Naprawdę piękne, szczęśliwe miasto i wcale nie małe, bo w sumie żyło w nim ponad 300 tysięcy ludzi – Polaków, Żydów, Ukraińców. Dobre było to moje życie lwowskie. 

Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej
20 września 1939 r., na wschód od Brześcia
Wybuch II wojny światowej i agresja Związku Sowieckiego, 17 września 1939 roku, były dla mnie i dla wszystkich lwowiaków strasznym przeżyciem. Pamiętam jak ojciec opowiadał o bombar-dowaniu okazałego i pięknego gmachu Dworca Głównego, gdzie akurat 1 września pełnił służbę jako policjant, był w szoku. Nasz dom też ucierpiał z powodu bomb. Po bombardowaniu, wraz z jedną sanitariuszką zaniosłem do szpitala naszego rannego sąsiada Mellera. To był straszny widok, musiałem jego wnętrzności włożyć do brzucha. Nie wiem, czy przeżył, to był porządny człowiek. 
Po 17 września do miasta weszli żołnierze Armii Czerwonej. Ja spotkałem ich po raz pierwszy na północny wschód od Lwowa. Nie wiem dlaczego, ale nakazano nam iść na wschód w kierunku Krasnego. W mundurku strzeleckim przyczepiłem się do szwadronu Policji Śląskiej i kroczyłem razem z nimi. I tam po raz pierwszy na drodze zobaczyłem Armię Czerwoną.
Kolumny piechoty sowieckiej  wkraczające do Polski
17.09.1939
Pewnego dnia rano zbudził mnie szum czołgów, ukazała się ich cała masa, a za nią czerwonoarmiści. Co za żałosny widok! Niektórzy z nich byli na bosaka, większość miała karabiny zawieszone na sznurkach, robiło to na mnie straszne wrażenie. Pomyślałem, że lepiej będzie wrócić do Lwowa, po drodze wstąpiłem do chaty jakiejś Ukrainki, aby napić się wody i gdy powiedziała mi, że „wy Polacy biedni jesteście” to się rozpłakałem. Było mi bardzo smutno. To była tragedia.”
Wraz z wybuchem wojny, do Lwowa powrócił natychmiast starszy brat Ottona, Mieczysław. Mieszkał on już w Tarnopolu, gdzie zaraz po ukończeniu szkoły kupieckiej (ówczesnego liceum handlowego) dostał pracę w Kasie Oszczędności. Osiadł tam z zamiarem rozpoczęcia samodzielnego życia. Ledwie zaczętą karierę zawodową Mieczysława przerwał wybuch wojny i wkroczenie Armii Czerwonej na wschodnie tereny Polski. Tarnopol, odległy około 30 km od granicy polsko-sowieckiej, był jednym z pierwszych miast, które padły ofiarą sowieckiej inwazji. Wkrótce po agresji sowieckiej na Polskę zaczęły się aresztowania i represje wymierzone w służby państwowe, jak również we wszystkie kręgi społeczeństwa o działalności patriotycznej. Otton Hulacki tak wspomina po latach te dramatyczne dni.

„Ja, pomimo młodego wieku, byłem już na liście NKWD. Dowiedziałem się o tym od żony Jana Orłosia – naszego wiceprezesa Związku Strzeleckiego i dyrektora rzeźni lwowskiej. Podczas wiecu
Julia Brystygier - "Krwawa Luna"
z okazji Rewolucji Październikowej Julia Brystygierowa (córka żydowskich aptekarzy, tj. Julia Prejs, tak bowiem brzmiało jej panieńskie nazwisko), aktywna działaczka komunistyczna i późniejsza osławiona „krwawa Luna”, krzyczała do pana Orłosia: „Panie Orłoś, pan i pana pupilki jak Otton Hulacki są już zanotowani w odpowiednim miejscu”. I rzeczywiście funkcjonariusze NKWD przyszli do naszego domu 10 kwietnia i zabrali ojca. Zrobili nam też rewizję, przeglądali moje papiery i bardzo się zainteresowali moimi wycinkami z gazet dotyczącymi pogrzebu Józefa Piłsudskiego. Jeden z oficerów NKWD zwrócił się do mnie mówiąc: „To wasz wojwoda”. Odpowiedziałem mu, że Piłsudski nie był żadnym wojewodą, ale naczelnym wodzem, marszałkiem.”

Kiedy 10 kwietnia 1940 r. NKWD (Narodowy Komitet Spraw Wewnętrznych - organ sowieckiej policji politycznej) aresztowało ojca Ottona, starszego posterunkowego Policji Państwowej Mariana Hulackiego, nikt nawet nie przypuszczał, że dla jego żony i córek będzie to ostatni raz w życiu kiedy się widzieli. 13 kwietnia 1940 między godziną 5-tą a 6-tą rano NKWD ponownie wtargnęło do mieszkania Hulackich. Kazali rodzinie przygotować się do podróży, wziąć tyle żywności ile mogą, mówiąc że mają jechać do ojca. Hulaccy wzięli też ze sobą trochę odzieży. Otton nie zabrał ze sobą żadnych papierów ani dokumentów. NKWD-ziści zawieźli ich samochodem na odległy o 200 mt dworzec kolejowy Lwów Podzamcze, gdzie formował się transport z zesłańcami.
Stacja Lwów Podzamcze
Dla rodziny Hulackich: matki Ludwiki oraz jej czworga dzieci: 20-letniego Mieczysława i 18-letniego Ottona oraz 17-letniej Wandy i 16-letniej Ireny, otwierał się ciężki i bolesny okres zesłania do Kazachstanu. Podróż na Wschód trwała trzy tygodnie. Jechali, tak jak wszyscy polscy zesłańcy, w bydlęcych wagonach, z dziurą wyrąbaną w podłodze wagonu, mającą służyć do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Kobiety jadące w wagonie były tym szczególnie poniżone i bardzo cierpiały z tego powodu. Otton wspomina, że podróż nie była aż tak straszna, co jakiś czas dostawali gorącą i nawet dobrą zupę. Na postojach pociągu pozwalano 2 – 3 osobom wyjść po „kipiotok”, czyli gorącą wodę. Otton z innymi chłopcami wychodzili po tą gorącą wodę, która w takich warunkach smakowała im wyjątkowo.
Podróż na Wschód trwała prawie trzy tygodnie, 1 maja 1940 r. transport dotarł do miejsca przeznaczenia i zsyłki w północno-wschodnim Kazachstanie, do miasta Semipałatyńsk, dziś nazywającego się Semej (miejsca gdzie po wojnie Rosjanie zdetonowali swoją pierwszą bombę atomową.) Jako, że był to 1. maj i dzień święta pracy, zesłańcy dostali nawet „na powitanie” po kilogramie cukru. Aby rozlokować pod dachem przybyłych ludzi, przeznaczono do tego celu różne budynki w mieście. Rodzina Hulackich wraz z innymi zesłańcami trafiła do pomieszczeń przydzielonych w domu kultury, dla wszystkich było tego razem dwa pokoje z kuchnią.

Cała ich rodzina miała do dyspozycji jeden pokój i ich pierwszy wysiłek w nowych warunkach skupiony był na walce ze straszliwym zapluskwieniem pomieszczeń. Pluskwy były wszędzie i w nocy gryzły ich, nie dawały spać, trudno było znaleźć na nie sposób. Na noc obstawiali nawet łóżka pojemnikami z wodą, ale ze znikomym skutkiem. Poradzili sobie z pluskwami dopiero jak znajomi ze Lwowa przysłali im w paczce „Flit” - środek na pluskwy który okazał się skuteczny. Hulaccy początkowo dostawali paczki od rodziny i znajomych a także od księdza, który po wojnie i repatriacji osiadł we Wrocławiu.

Zaraz na drugi dzień po przybyciu do Semipałatyńska wszyscy musieli iść do pracy. Niektóre kobiety, które wcześniej w Polsce nigdy nie pracowały, bo były żonami pracujących mężów i matkami wychowującymi dzieci, nie poszły do pracy. Cztery z nich, nie mające dzieci, zostały jednak aresztowane za uchylanie się od pracy i zatrzymane w czterech różnych komisariatach. Otton zwrócił się do wszystkich czterech komisariatów w ich obronie, składając pisemny sprzeciw przeciwko aresztowaniom. „Odwołanie” uzasadnił faktem, że aresztowane nigdy wcześniej nie pracowały w kraju i nie miały obowiązku podejmować żadnej pracy również na zesłaniu, tym samym nie przerwały żadnej pracy i nie opuściły żadnego miejsca pracy. Następnego dnia odbyła się rozprawa i uznano argumentację Ottona za słuszną, bo prawo na podstawie którego aresztowano kobiety rzeczywiście odnosiło się do osób już wcześniej pracujących a nie do osób, które nigdy w życiu nie pracowały. Wszystkie aresztowane kobiety zwolniono.
Semipałatyńsk na starej fotografii
Miasto Semipałatyńsk znajdowało się w rejonie zamieszkałym głównie przez Kazachów, którym można było się sprzeciwić bez poważniejszych konsekwencji. Pani Hulacka nie pracowała na zesłaniu. O losie męża i ojca, Mariana, aresztowanego trzy dni przed wywózką jego rodziny na Sybir, nie było żadnych wiadomości.
Otton zatrudnił się w cegielni, wykonywał tam obowiązki „uczotczyka” czyli rachmistrza, ale zajęcie to nie trwało długo. Wkrótce miejscowe władze przyszły po niego i, wraz z innymi, został zawieziony do pracy w kopalni odkrywkowej alabastru. Na miejscu pracy nie było dla nich żadnych pomieszczeń mieszkalnych, tylko schronienia podobne do namiotów. Do jedzenia dano im chleb i trochę oleju, na którym można było ten chleb usmażyć. Otton wytrzymał w tych warunkach pięć tygodni i tak wspomina ten rozdział swego zesłania: „Tam jednak nie było normalnych warunków do życia, choć Kazachowie byli do nas przyjaźnie nastawieni i pomagali nam przetrwać. Trzeba było mieć trochę pieniędzy, złota, ubrań aby przeżyć. Moja siostra miała np. ubranie swojego narzeczonego, które udało się jej sprzedać za 1000 rubli, a bochenek chleba kosztował wówczas ok. 100 rubli, tak że dużo tego nie było.„
Ta siedemnastoletnia siostra Ottona, Wanda, już na początku zesłania doświadczyła ciężkiej represji. Zamierzała uciec do Polski i kupiła nawet bilet na pociąg do Lwowa. Niestety aresztowano ją w chwili gdy wyjeżdżała. Została skazana na trzy lata pozbawienia wolności i osadzona w więzieniu w Karagandzie. Odsiedziała cały jeden rok, zanim uwolniono ją po tzw. amnestii w 1941 r.

W październiku 1941 r., Otton jako pierwszy z Polaków wyjechał z Semipałatyńska aby wstąpić do odradzającego się wojska polskiego. Wyruszył w podróż do Tockoje, gdzie formował się 6 Dywizyjny
Obóz rekrutacyjny Wojska Polskiego w Tockoje
Batalion Strzelecki „Dzieci Lwowskich”. Na stacji w Orenburgu, (wtedy nazywającym się Czkałow), gdzie należało się przesiąść, działało już polskie kierownictwo, zajmujące się rozmieszczaniem tysięcy polskich zesłańców napływających ze wszystkich stron Związku Radzieckiego aby wstąpić do wojska. I tam, w tym zakątku świata wydarzyło się coś czego nikt nie śmiał nawet oczekiwać. Los sprawił, że na stacji w Orenburgu, zupełnie przez czysty przypadek Otton spotkał swego ojca Mariana. Wracał on z obozu karnego położonego gdzieś na północy Uralu, gdzie przetrzymywany był od czasu swego aresztowania przez NKWD w kwietniu 1940 r. Wypuszczono go dopiero po „amnestii” w 1941 r. Takim sposobem ojciec i syn odnaleźli się. Okazało się też, że na stacji w Orenburgu komendantem polskiej organizacyjnej komórki wojskowej był przełożony Mariana Hulackiego z policji z czasów przedwojennych, komendant wojewódzki
Stacja w Orenburgu, widok w czasach postradzieckich
we Lwowie. On to właśnie doradził mu: „Weź Marian syna i jedźcie na południe, bo zbliża się zima, a tam jest ciepło”. Rada ta podyktowana była tym, że był już październik a zagęszczenie zesłańców na północy Kazachstanu było zbyt wielkie aby wszyscy mogli przetrwać ostrą, syberyjską zimę. W jesieni władze sowieckie przystąpiły więc do przemieszczania ludzi bardziej na południe kraju, w cieplejsze strony. Miały tam też być możliwości pracy, aby przemieszczeni zesłańcy mogli się zatrudnić i utrzymać we własnym zakresie.
I tak ojciec i syn, zamiast od razu do wojska, udali się nad wysychające obecnie Morze Aralskie, wielkie słone jezioro gdzie budowano system kanałów mających odprowadzać wodę, w celach irygacyjnych,  z dwóch rzek zasilających jezioro, Amu-darii i Syr-darii. Na suchych połaciach wzdłuż Amu-darii i Syr-darii miała być uprawiana na wielką skalę bawełna. System irygacyjny miał doprowadzać wodę z dwóch rzek do pól przeznaczonych pod tą uprawę. Kiedy polscy zesłańcy docierali tam, aby przetrzymać zimę, budowa kanałów była właściwie zakończona i nie było już pracy. Nie było więc co jeść, wśród przesiedlonych zesłańców zapanował głód. Starali radzić sobie jak mogli i pomagać wzajemnie. W tamtych stronach rzeczywiście było ciepło, ale brakowało żywności.
Któregoś dnia, w czasie jazdy statkiem po rzece Amu-daria Otton poznał Menachema Begina (w czasach powojennych premiera Izraela i laureata pokojowej nagrody Nobla). Postanowili, że odtąd będą
Wyschnięte Morze Aralskie
trzymać się razem, 5 Polaków i dwóch Żydów, aby szukać razem jedzenia i jakiegoś miejsca dla siebie. Nikt ich tam nie kontrolował, ale mieli i musieli radzić sobie sami i jak mogli. Czasami dostawali tylko do jedzenia jakieś ryby. Przez pięć miesięcy „klepali biedę”. Otton wspomina jak przyszły premier Izraela uratował go wtedy od śmierci głodowej. „Byliśmy strasznie głodni nad tym Morzem Aralskim i dosłownie już umierałem. Nie było co jeść, z jedzeniem było bardzo marnie. I pewnego dnia, gdy wracałem z poszukiwań jedzenia już zupełnie wycieńczony, podszedł do mnie ojciec i powiedział: „A masz tu coś do jedzenia”, podał mi miskę mięsa i to była naprawdę wspaniała rzecz. Zjadłem to z przyjemnością, a tata pyta mnie: „Dobre było?”, ja mówię, że bardzo dobre, a on dalej: „A ty wiesz, co zjadłeś?”, a ja, że nie mam pojęcia. I ojciec wtedy mówi: „To był pies”. A dla mnie to i tak była uczta. Okazało się, że pomocnik Begina, który w Brześciu był taksówkarzem, złapał psa kołchoźnego, zabił i przyrządził nam gulasz, pozwalając nam wszystkim przeżyć. Menachem Begin (na zdjęciu w polskim wojskowym mundurze, z żoną Alizą) był wykształconym prawnikiem, adwokatem i człowiekiem bardzo spokojnym, zaangażowanym w to, żeby w Palestynie powstało państwo Izrael. Za Polakami jakoś specjalnie nie przepadał, ale zdawał sobie sprawę, że Polsce wiele zawdzięcza. Mógł jak każdy inny Żyd kształcić się w Polsce, służyć w Wojsku Polskim, był przywódcą Betaru – skrajnego ruchu syjonistycznego, do którego chętnie wstępowała żydowska młodzież. We Lwowie nasza rodzina mieszkała w jednej kamienicy z Żydami, którzy byli wszyscy normalnymi pełnoprawnymi obywatelami Polski. Nie mieliśmy z nimi nigdy żadnych problemów, żyliśmy w zgodzie.” 
Wiosną 1942, po kilku miesiącach wegetowania nad morzem Aralskim, Hulaccy i ich pięciu towarzyszy niedoli wyruszyli w podróż aby dołączyć do sformowanych jednostek wojska polskiego, będących już w trakcie ewakuacji ze Związku Radzieckiego. Jednostki te przeniesione zostały w okolice Taszkentu w Uzbekistanie. Organizacją podróży całej tej grupy do ośrodków rekrutacyjnych zajął się Menachem Begin. Dotarli razem do Buchary i tam ich drogi rozdzieliły się. Otton wraz z ojcem kierowali się do miejscowości Guzar (Gʻuzor), do Ośrodka Organizacyjnego Armii Polskich Sił Zbrojnych. W miejscowości tej działał już Ośrodek Zapasowy Pomocniczej Służby Kobiet, szpital polowy oraz główny obóz kwarantanny tyfusowej. W miejscowości Batosz, położonej w pobliżu Guzaru, mieściła się Szkoła Młodszych Ochotniczek oraz sierociniec dla polskich dzieci.

Gen. Anders pozdrawia polskie dzieci
przed ewakuacją z ZSRR
Ze względu na trudne warunki sanitarne oraz klimatyczne wielu Polaków podążających w nieludzkich warunkach z różnych i dalekich stron ZSRR za wojskiem polskim, zapadało na różne choroby, m. in. tyfus plamisty, czerwonkę, żółtaczkę, dyzenterię oraz malarię. Epidemie dziesiątkowały wycieńczonych uchodźców. W czasie podróży przez Uzbekistan Otton też zachorował na tyfus. Był już nieprzytomny kiedy ojciec zaniósł go do meczetu, w którym urządzony był prowizoryczny szpital dla chorych Polaków. Położyli go tam na słomie obok innych chorych. Kiedy Otton odzyskał przytomność, zdał sobie sprawę, że leży pomiędzy trupami towarzyszy niedoli. Dalsze leczenie przebiegało w szpitalu w Guzarze gdzie Otton przeleżał około półtora tygodnia. Nie mógł narzekać tam na jedzenie, karmili chorych nawet dobrze. Będąc w tym szpitalu Otton usłyszał kiedyś śpiewanie po polsku, był to śpiew wojska polskiego stacjonującego w Guzarze. W celu dalszego leczenia skierowano Ottona do sowieckiego szpitala wojskowego w Kitobie (Kitob, Kitab), gdzie powrócił do zdrowia.
Proporczyk 6. Pułku Pancernego
"Dzieci Lwowskich" 
16 marca 1942 r. Otton Hulacki wstąpił do 6-go Dywizjonu Rozpoznawczego „Dzieci Lwowskich”, przegrupowanego w lutym 1942 r. do Szachriziabs, niedaleko Kitobu. W ramach drugiej ewakuacji 15 sierpnia batalion opuścił Szachriziabs i po czterech dniach zaokrętował się w Krasnowodsku, skąd dotarł  przez Morze Kaspijskie do portu Pahlevi w Iranie (okupowanym wówczas wspólnie od sierpnia 1941 przez wojska sowieckie i brytyjskie), w nocy z 21 na 22 sierpnia. Ojciec Ottona Marian Hulacki, po zostawieniu chorego syna w szpitalu, też zgłosił się do wojska polskiego. Służył w innym pułku niż jego dwaj synowie Otton i Mieczysław. W czasie trwania wojny Otton spotka ojca ponownie dopiero w Haifie w Palestynie.

Byli więźniowie łagrów zgłaszający się
 do służby wojskowej w Armii Polskiej
w ZSRR – 1941 r. 
Starszy brat Ottona, Mieczysław, wstąpił do wojska polskiego wcześniej niż młodszy brat i ojciec. W okresie, kiedy ojciec i brat przebywali nad Morzem Aralskim, Mieczysław udał się do Buzułuku na wieść o formowaniu się polskiego wojska. Polskie Siły Zbrojne w ZSRR – potocznie zwane Armią Andersa, od nazwiska dowódcy – generała dywizji Władysława Andersa – podporządkowane legalnemu rządowi RP na emigracji, tworzyły się po wybuchu wojny III Rzeszy z ZSRR, zawarciu układu Sikorski-Majski i tzw. amnestii dla obywateli polskich z Rzeczypospolitej zesłanych, uwięzionych w więzieniach śledczych NKWD i deportowanych do obozów koncentracyjnych (gułagów).
Pierwsze wrażenia, które odniósł Mieczysław Hulacki nie były zbyt budujące i wrócił on z powrotem do Semipałatyńska. Zgłosił się do Buzułuku po raz drugi po jakimś czasie i został przyjęty do Armii Andersa. To był dopiero początek ich długiej drogi ku frontom wojennym. Otton i Mieczysław dotarli  szlakiem wojennym aż do Włoch, natomiast ojciec Marian Hulacki pozostał na służbie w Egipcie do końca wojny.
Kiedy w 1942 r. Otton opuszczał wreszcie „nieludzką sowiecką ziemię”, miał 20 lat i jak wielu młodzieńców ze swego pokolenia, którym wybuch wojny, deportacje, uwięzienia i inne skutki wojny przerwały tok nauki szkolnej, miał nie ukończone wykształcenie średnie. Kiedyś, jeszcze w rodzinnym Lwowie jako mały chłopiec marzył o pójściu do słynnego na całą Polskę Korpusu Kadetów Nr 1 im. marszałka Józefa Piłsudskiego, przeniesionego do Lwowa w 1921. Była to szkoła kadecka oparta na tradycji Akademii Szlacheckiej Korpusu Kadetów w Warszawie,  utworzonej  15 marca 1765 przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, w której kształcił się między innymi Tadeusz Kościuszko.
Szkoły kadeckie w II Rzeczpospolitej prowadziły kształcenie na poziomie szkół
średnich ogólnokształcących o profilu matematyczno-przyrodniczym oraz szkolenie wojskowe oparte na programie szkół podchorążych piechoty. Tragiczny dla Polski rok 1939 był końcem działania również tych szkół. Dla dzieci i młodzieży polskiej wywiezionej w głąb Rosji w 1940 r. promyk nadziei zabłysnął dopiero w chwili kiedy na terytorium sowieckim mogło odrodzić się wojsko polskie. Często osierocone, wygłodniałe, schorowane polskie dzieci napływały tłumnie do obozów wojskowych tworzącej się Armii Polskiej Wschodzie. Od jesieni 1941 do sierpnia 1942 do takich miejsc jak Tockoje, Wrewskoje, Narpaj, G‘uzor, Dżałał-Abad i Kermine dotarło kilka tysięcy polskich młodych „Sybiraków”. Na rozkaz Generała Andersa, zgłaszających się przyjmowano bez względu na wiek aby przede wszystkim uratować ich od śmierci głodowej i ułatwić im wyjazd z Rosji sowieckiej. Dla tych dzieci i młodzieży już od samego początku zaczęto tworzyć zalążek szkolnictwa aby mogły powrócić do przerwanej nauki. W takich okolicznościach zaczęły powstawać szkoły junackie, które miały również za cel dostarczyć w przyszłości wojsku polskiemu wykształconych kadr. Po zakończonej ewakuacji z ZSRR w sierpniu 1942 r., na szlaku przemieszczania się Armii Polskiej na Wschodzie powstawała cała sieć szkół junackich, w których młodzież polska obojga płci mogła powrócić do w miarę normalnego życia i do ławek szkolnych. Jedną z takich szkół była utworzona w miejscowości Bash-Shid w Palestynie Junacka Szkoła Kadetów, powstała 28 sierpnia 1942 r.
Było to gimnazjum ogólnokształcące przeznaczone dla młodzieży starszej z ukończoną szkołą podstawową, nawiązujące do tradycji przedwojennego Korpusu Kadetów. Środowisko kadetów uczących się w tej szkole było bardzo zróżnicowane, dla niektórych była to nauka docelowa, dla innych była przygotowaniem do innych szkół, do służby w Wojsku Polskim, polskim lotnictwie czy marynarce. Dowódcą szkoły został mianowany mjr Andrzej B. Kulczycki, były dowódca II bp 10 Pułku Piechoty. Bash-Shid nie mogło jednak pozostać na długo siedzibą szkoły i obozu dla junaków, ponieważ potężna ulewa zamieniła teren w jedno wielkie morze błota. Jeszcze w październiku 1942 r. wszystkich junaków i kadetów przeniesiono do pobliskiego obozu w Qastina, gdzie wcześniej stacjonowały wojska australijskie. Ostateczną siedzibą Junackiej Szkoły Kadetów stał się w lipcu 1943 r. nowy obóz Barbara na północy Gazy. Tam właśnie trafił Otton, aby uzupełnić swe przerwane wykształcenie. W pewnym stopniu marzenie Ottona z dzieciństwa spełniło się, związał on część swojej młodości ze szkołą kadetów, chociaż nie w czasach pokoju i w wolnej Polsce, w rodzinnym Lwowie, ale w warunkach wojennych i na obcej ziemi.
Otton w mundurze II Korpusu
W 1944 r., po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej i zdaniu egzaminów małej matury, Otton powrócił w szeregi wojska, gdzie przeniesiono go do Dowództwa 2. Brygady Pancernej II Korpusu, w składzie której walczył na froncie włoskim i przeszedł cały szlak bojowy wzdłuż Półwyspu Apenińskiego, od Monte Cassino do Bolonii, gdzie II Korpus zakończył swój szlak wojenny, wyzwalając po drodze ważny dla wojsk alianckich port w Anconie a potem kolejne miasta i miasteczka na wybrzeżu adriatyckim i przełamując, wiosną 1945 r., niemiecką linię obronną zwaną Linią Gotów.  Oto jak Otton wspomina najcięższe chwile walki na tym froncie - bitwę o Monte Cassino.
„To była okropna kanonada. Od tego wszystko się zaczęło.
Polacy w walce o Montecassino
Pamiętam doskonale te chwile gdy artyleria otworzyła ogień na wzgórze. Ten ogień był straszny. Nie mam pojęcia jak Niemcy mogli go wytrzymać, ale wytrzymali w tych swoich bunkrach. Pochowali się, a potem bronili. Koledzy z piechoty opowiadali, że błędem było posługiwanie się ciężką bronią maszynową CKM, że lepsze byłyby lżejsze RKM, bo oni atakując wzgórze nie mogli nigdzie głowy wystawić a co dopiero ciężki karabin. Mój udział w bitwie był pośredni. Moim obowiązkiem było dostarczać czołgi, a czasem robić pozorowany ruch, by odwracać uwagę Niemców. To miała być taka, jak to się dziś mówi, celowa dezinformacja i mylenie wroga. W tym celu, na 6 dni przed bitwą przeniesiono mnie do 9-go Wysuniętego Szwadronu Dostawy Czołgów. Wcześniej byłem w składzie 6º Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich” II. Warszawskiej Brygady Pancernej.
Powodem tego przeniesienia w ostatniej chwili było zadanie, które zamierzano powierzyć m.in. Ottonowi. Dowódca brygady gen. Bronisław Rakowski wyznaczył go do „przetarcia” i sprawdzenia drogi, którą na krótko przed wyznaczonym na 11-go maja terminem natarcia na Montecassino transport wojskowy musiał dotrzeć na zaplanowane pole walki po jedynej dostępnej drodze ciągnącej się po zboczu wzgórza, tzw. “Cavendish Road”, używanej we wcześniejszych natarciach przez Amerykanów. „Cavendish Road” to droga, którą stworzyli indyjscy i nowozelandzcy saperzy już w marcu 1944, poszerzając i przystosowując do potrzeb wojennych starą górską ścieżkę dla zwierząt jucznych o długości 6,5 km, biegnącą wzdłuż zbocza wzgórza Montecassino aż do opactwa Benedyktynów na samym szczycie, a mającą początek w osiedlu Caira w Cassino. Droga ta posłużyła Amerykanom głównie 19 marca 1944 r. do transportu koniecznego zaopatrzenia i ciężkiego sprzętu bojowego, oraz do przejazdu czołgów, w trakcie trzeciej bezskutecznej bitwy o zdobycie wzgórza i pokonanie niemieckiego oporu w gruzach Opactwa. Po nieudanym ataku na Montecassino, „Cavendish Road” była nieprzejezdna dla transportów pancernych ze względu na zniszczenia spowodowane ostrzałem z pozycji niemieckich w Opactwie i zaminowanie terenu przez Niemców po bitwie. 
Po tym jak zapadła decyzja, że następnego ataku na pozycje niemieckie na wzgórzu będą mieli dokonać Polacy z II Korpusu Polskiego, „Cavendish Road” musiała być ponownie przystosowana do tego celu. Polscy saperzy przystąpili do pracy już w połowie kwietnia 1944 r. Do ich czynności, wykonywanych przeważnie nocą, należało utrzymanie drogi w takim stanie, żeby można było z niej bez przerwy korzystać. Oprócz poszerzenia jej i wykonania tzw. mijanek, należało zlikwidować leje po pociskach, usunąć niewypały i wszystkie inne napotkane przeszkody. Do zadań saperów należała również budowa schronu dla dowódcy 5 Wileńskiej Brygady Piechoty, budowa stanowisk moździerzowych oraz stworzenie optymalnych warunków stromego przejścia przez jar oddziałom piechoty oraz wszystkim żołnierzom 5 Brygady mającym wziąć udział w tej czwartej bitwie o kryptonimie „Honker”, ustalonej na 11 maja i powierzonej II Korpusowi Polskiemu.
Na tak przygotowaną drogę na krótko przed bitwą musiał wjechać polski transport wojskowy, poprzedzony przez dwa ciężkie czołgi Sherman, mające za zadanie sprawdzenie odpowiedniego stanu i wytrzymałości drogi. W każdym 61-tonowym czołgu jechała dwuosobowa załoga, tj. kierowca czołgu i dowódca. Czołgiem jadącym na przodzie dowodził kapral podchorąży Stefan Nędzyński (po wojnie ważny działacz międzynarodowego ruchu wolnych związków zawodowych), natomiast drugim czołgiem, który jechał tuż za jego maszyną, dowodził Otton, chociaż wedle regulaminu wojskowego nie miał prawa dowodzić czołgiem, był wtedy zwykłym strzelcem, ale w sytuacji wojennej takie sytuacje mogły mieć miejsce, bo cel do osiągnięcia był bardzo ważny i wysoki i liczył się każdy żołnierz. Decyzję powierzenia Ottonowi dowództwa czołgu podjął dowódca brygady w rozmowie na ten temat, która miała miejsce w sztabie w Macerata. Oba czołgi miały do przebycia kilkanaście kilometrów, już na początku, przy wjeździe na wąską drogę saperów kierowca pierwszego czołgu zaczepił o róg domu, potem jechali w górę bardzo szybko i na pewnym odcinku drogi na dużej wysokości doszło do groźnego wypadku. Czołg dowodzony przez kaprala podchorążego Stefana Nędzyńskiego spadł nagle w przepaść i stoczył się po zboczu ok. 200–300 metrów. Nędzyński tylko cudem nie zginął, przeżył wypadek ale złamał podobno wówczas ręce i nogi, był tak poszkodowany, że leczył się potem przez cały czas wojny w szpitalach w Szkocji. Otton nie pamięta, czy drugi członek tej załogi przeżył ten wypadek czy nie. Natomiast Otton, dowodzący czołgiem, i jego kierowca mieli więcej szczęścia i udało im się przebyć bez szwanku cały ten górski trakt. Otton, będąc na górze, w wieży czołgu, wydawał polecenia koledze za kierownicą, krzycząc ciągle do niego „Trzymaj się prawej strony, blisko skalnej ściany!”, co okazało się trafną techniką. Jak decydyjące są polecenia i instrukcje wydawane kierowcy czołgu przez dowódcę stojącego w otwartej wieży, wskazuje sama konstrukcja maszyny. W przedniej ścianie czołgu, po prawej stronie, istnieje tylko niewielkich rozmiarów okrągły wizjer, przez który kierowca ma bardzo zawężone pole widzenia i tylko na wprost, nie ma możliwości wglądu na to co dzieje się w obszarach pobocznych, jego manewry zależą całkowicie od wskazówek dowódcy, inaczej poruszał by się praktycznie po omacku. Kierowanie jazdą czołgu z wieży a nie z pozycji kierowcy wymaga przeszkolenia i doświadczenia a młody Otton nigdy przedtem tego nie robił. Bez żadnego przygotowania został rzucony od razu na "głęboką wodę", nie zdając sobie nawet sprawy z trudności powierzonego mu zadania i zagrożenia, które nam nimi ciążyło. Otton, kiedy wspomina te dramatyczne chwile zawsze mówi, że mieli wtedy więcej szczęścia niż rozumu. 

Dopiero długo po tej akcji Otton dowiedział się, że właściwie nikt wtedy nie wierzył, że dwa pierwsze czołgi jadące przed kolumną wojskową poradzą sobie w tak trudnym terenie. Potwierdził mu to sam gen. Rakowski w rozmowie, którą odbyli przy spotkaniu 4-5 miesięcy po wojnie. W pewnym sensie ci czołgiści byli skazani na ewentualne straty, co w sytuacji wojennej było dramatycznie normalne. Jednak ci młodzi wtedy żołnierze nie myśleli nawet aby cofnąć się przed powierzonym im żołnierskim, niebezpiecznym i trudnym zadaniem. Dostali rozkaz wojenny, który należało wykonać z bohaterskim zaangażowaniem. Otton nie zastanawiał się wtedy, dlaczego tak trudną i odpowiedzialną misję powierzono właśnie jemu, niedoświadczonemu jeszcze 22-letniemu czołgiście, zwykłemu strzelcowi pancernemu, przenosząc go w tym celu kilka dni wcześniej do szwadronu dostawy czołgów i zakładając, że nie przeżyje tej misji. Z perspektywy czasu Otton Hulacki znajduje pewne wytłumaczenie na wybór, który padł na niego. Być może przyczynił się do tego on sam swoją postawą wobec przełożonych, przed którymi się nigdy nie lękał. Mówił zawsze bez ogródek to co myślał i, jak to się mówi, zadzierał z dowódcami, nastawiając ich nieprzychylnie do siebie. Wykazywał się często chojracką postawą i dawał do zrozumienia, że niczego się nie boi. Może dlatego dowództwo rzuciło wyzwanie Ottonowi, wysyłając go na prawie pewny „odstrzał”. Nie wykluczone, że zrobiono to wręcz złośliwie, w formie kary za niepokorność Ottona. Założenia dowództwa brygady na szczęście nie spełniły się a Otton dowiódł swej odwagi i prawdziwego bohaterstwa, otwierając drogę transportowi wojskowemu II Korpusu i przygotowaniom do ostatecznej bitwy o Montecassino.

W czasie trwania bitwy była to jedyna droga służąca do dostarczania broni, posiłków, wody itp., jak również do przewożenia łazikami z przeciwnego kierunku w dół rannych do najbliższych punktów opatrunkowych. Tą samą drogą podążali też sanitariusze znoszący rannych w czasie bitwy. Budowa tej drogi i utrzymanie jej w stanie używalności pochłonęła wiele poświęcenia i ofiar ludzkich głównie wśród saperów. Kiedy 18 maja nad gruzami Opactwa powiewała już biało-czerwona flaga i ucichły odgłosy zaciętej walki, nie oznaczało to jeszcze końca bitwy. Jej tragiczny dla Polaków epilog miał miejsce następnego dnia, kiedy zbłąkany pojedynczy pocisk artylerii niemieckiej uderzył w skład amunicji saperskiej i min, który znajdował się w skale wykutej przy drodze na zboczu. Na nieszczęście pluton saperów zajęty był właśnie konserwacją tej drogi. Wybuch był tak wielki, że zabił nie tylko dziewiętnastu pracujących saperów, ale i żołnierzy z innych oddziałów odpoczywających po trudach walki na przeciwnym zboczu drogi. Dla upamiętnienia ciężkiej pracy polskich saperów i krwawej daniny, jaką złożyli oni aby bitwa o Montecassino zakończyła się sukcesem, Cavendish Road nazywana była odtąd Drogą Polskich Saperów. 

Otton nie był jedynym z rodziny Hulackich, obecnym na polu tego krwawego majowego boju. Jego starszy brat Mieczysław brał także udział w tych ciężkich walkach, ale na kilka dni przed atakiem na wzgórze rozdzielono ich. Była taka zasada, że przed wielkim starciem wojsko rozdzielało braci. Chodziło o to, żeby na śmierć nie narażać zbyt wielu członków tej samej rodziny. Mieczysław Hulacki w randze podchorążego plutonowego dostarczał amunicję i żywność, gdy toczyły się bardzo ciężkie walki o Piedimonte San Germano, włoskie miasteczko znajdujące się na Linii Hitlera, którego umocnienia przypominały – jak potem mówiono – „mały Stalingrad”. To był ogromny wysiłek polskich żołnierzy,  ostatecznie do zwycięstwa doszło tam 25 maja 1944 i droga w głąb półwyspu Apenińskiego była dla Polaków i dla aliantów otwarta. Dla 6. Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich”, z którego wywodził sie Otton, było to jedno z najcięższych doświadczeń – zginęło tam wielu jego kolegów, w tym także dowódca jego kompanii kpt. Alfred Kuczuk-Pilecki.

Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino,
widok z klasztoru benedyktynów

Towarzysze broni Ottona Hulackiego z II. Korpusu Polskiego, polegli w bitwach o Montecassino, Piedimonte San Germano i w pobliskich miejscach działań wojennych, spoczywają na Polskim Cmentarzu Wojennym na zboczach Montecassino, za które przelali tyle polskiej krwi. Cmentarz powstał na przełomie lat 1944–1945 z inicjatywy polskich żołnierzy, uczestników bitwy o klasztor na Monte Cassino. Uroczyste oddanie cmentarza nastąpiło 1 września 1945 r. z udziałem przedstawicieli rządu polskiego na uchodźstwie oraz dowództwa wojsk alianckich.

Dramat jaki przeżywali polscy żołnierze w obliczu bitwy o Montecassino, w perspektywie śmierci i pogrzebanych nadziei na wolną Polskę i powrót do ojczyzny, oddają najlepiej słowa pieśni, zatytułowanej „Czerwone maki na Montecassino”, która powstała w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku, na kilka godzin przed zdobyciem klasztoru. Autorem słów był Feliks Konarski, który napisał naprędce tekst a Alfred Schütz, kompozytor i dyrygent, również żołnierz 2 Korpusu, napisał muzykę w kilka godzin.
Gdy 18 maja żołnierze 2 Korpusu zdobyli klasztor, w kwaterze generała Władysława Andersa w Campobasso miała miejsce uroczystość dla uczczenia tego zwycięstwa. Na niej wykonał tą pieśń - w wersji dwuzwrotkowej - po raz pierwszy Gwidon Borucki z udziałem 14-osobowej orkiestry Alfreda Schütza. Trzecią zwrotkę Konarski dopisał kilkanaście godzin później. Ostatnia, czwarta zwrotka powstała w 1969 roku, w 25. rocznicę bitwy.

Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się ukrył jak szczur.
Musicie, musicie, musicie
Za kark wziąć i strącić go z chmur.
I poszli szaleni zażarci,
I poszli zabijać i mścić,
I poszli jak zawsze uparci,
Jak zawsze za honor się bić. 

Czerwone maki na Monte Cassino
Zamiast rosy piły polską krew.
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz od śmierci silniejszy był gniew.
Przejdą lata i wieki przeminą.
Pozostaną ślady dawnych dni
I tylko maki na Monte Cassino
Czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosną krwi. 

Runęli przez ogień, straceńcy,
niejeden z nich dostał i padł,
jak ci z Somosierry szaleńcy,
Jak ci spod Racławic sprzed lat.
Runęli impetem szalonym,
I doszli. I udał się szturm.
I sztandar swój biało czerwony
Zatknęli na gruzach wśród chmur.

Czy widzisz ten rząd białych krzyży?
Tam Polak z honorem brał ślub.
Idź naprzód, im dalej, im wyżej,
Tym więcej ich znajdziesz u stóp.
Ta ziemia do Polski należy,
Choć Polska daleko jest stąd,
Bo wolność krzyżami się mierzy,
Historia ten jeden ma błąd.  

Gdy tylko sytuacja wojenna na to pozwalała i cichły armaty, żołnierze wracali di ławek szkolnych aby uzupełniać swe wykształcenie, lub zdobywać nowe kwalifikacje. W miejscowości Gubbio we Włoszech (region Umbria) Otton ukończył Szkołę Rezerwy Broni Pancernej i Kawalerii Pancernej w IV promocji, otrzymując awans na podchorążego. Szkolenie, zapoczątkowane w październiku 1944 r., odbywało się przez pierwsze trzy tygodnie czasowo w Sanfatucchio nad jeziorem Trasimeno,  następnie było kontynuowane w siedzibie szkoły w Gubbio. Szkoła ta mieściła się w zabytkowym budynku zwanym La Loggia dei Tiratori. Jeszcze dziś na ścianie, obok wejścia do byłej szkoły dla pancerniaków, widnieje napis po polsku umieszczony przez dowództwo: "Wstęp wzbroniony". Zakończenie kursu nastąpiło 19 kwietnia 1945 r. Promocję uzyskało 70 słuchaczy. Komendantem IV promocji tej szkoły był kapitan Jerzy Orzeszko, oficer szanowany przez podopiecznych uczniów, którzy cenili go za profesjonalność i wiedzę wojskową oraz za ciepły i serdeczny stosunek do uczących się żołnierzy. Pomimo upływu lat, Otton bardzo dobrze pamięta kapitana Orzeszko i wyraża się o nim z uznaniem i sympatią. Dowodem na to, jak bardzo uczniowie lubili e poważali swego komendanta jest prezent, jaki wręczyli mu oni na zakończenie kursu i jaki po 78-miu latach odnalazła jego córka w czasie przeprowadzki.


Po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku kpt.  Jerzy Orzeszko nie powrócił do zagarniętej przez Sowietów Polski, osiadł w Bolonii gdzie 2 Korpus Polski zakończył swój szlak bojowy. Tutaj ożenił się z Włoszką i założył rodzinę. Jego syn Carlo i córka Halina do dzisiaj mieszkają w tym mieście. To właśnie Halina Orzeszko natknęła się w domu na skórzany futerał na długim pasku, który leżał zapomniany w jakiejś komodzie. Kiedy go otworzyła, wyjęła z niego aparat fotograficzny marki Kodak, który uczniowie IV promocji podarowali swemu dowódcy na pamiątkę. Na tyle obudowy aparatu umieszczona jest srebrna plakietka z napisem "Swemu Komendantowi uczniowie IV promocji Szkoły Pchor. Br. Panc. i Kawalerii Panc. - Italia - 2.IV.1945." Kilka dni później świeżo wykształceni podchorąży broni pancernej powrócili na front aby stoczyć ostatnią już walkę z ich udziałem, Bitwę o Bolonię, którą zakończyli zwycięstwem i wkroczeniem do miasta 21 kwietnia 1945 r. Był to zarazem koniec szlaku bojowego II Korpusu Polskiego pod dowództwem Generała Władysława Andersa i początek zawiedzionych nadziei na wolność Polski, o którą walczyli i przelewali krew.

Po zakończeniu wojny Otton i brat Mieczysław opuścili Włochy w październiku 1947 roku. Wraz z polskim wojskiem odpłynęli do Anglii statkiem z Neapolu. Ojciec Marian Hulacki, były posterunkowy Policji Państwowej, przybył do Anglii prosto z Egiptu wraz z drugą wojskową grupą repatriacyjną, w roku 1948 lub 1949. Pracował i mieszkał aż do śmierci w Londynie. Zmarł w roku 1960. W czasie szlaku bojowego od Kazachstanu do Włoch, bracia Hulaccy nie mieli żadnych wieści od matki i sióstr pozostałych w Semipałatyńsku. Odnajdą się i spotkają dopiero wiele lat po wojnie i to nie wszyscy razem. 
Otton i Mieczysław ożenili się z Angielkami i osiedli na stałe w Wielkiej Brytanii, na wyspie Wight. Otton został ojcem pięciorga dzieci, urodziły mu się dwie córki i trzech synów. Niestety dwóch z nich już nie żyje. Nie żyje już również Mieczysław Hulacki oraz jedna z sióstr.
Po wojnie Mieczysław odzyskał kontakt z matką i siostrami Wandą i Ireną i odwiedził je w Polsce. Siostry po repatriacji z ZSRR w 1946 r. osiadły w Tarnowie i założyły własne rodziny. Pani Hulacka odwiedziła synów w Anglii w latach 50-tych. Nie podobało jej się tam jednak i nie brała pod uwagę zamieszkania w tym kraju. Jedna z sióstr też nigdy nie była w Anglii z wizytą u braci i ojca. Otton przyjechał do Polski na spotkanie z rodziną dopiero w latach 70-tych. Wcześniej było to niemożliwe. 

Płk. Otton Hulacki, dzisiaj już 97-letni kombatant, regularnie uczestniczy w obchodach rocznic bitew
stoczonych na froncie włoskim i uroczystościach upamiętnienia wyzwolenia Ancony i Bolonii, które  
kosztowały wojsko polskie następne tysiące poległych żołnierzy, spoczywających dzisiaj na cmentarzach w Loreto i w Bolonii. Jest on zawsze obecny na wszystkich uroczystościach patriotycznych w Wielkiej Brytanii i, wedle możliwości, we Włoszech i w Polsce.
Płk. Otton Hulacki jest ciągle aktywnym działaczem polonijnym, wpierającym zarówno środowiska kombatanckie jak i te związane z „nową” polską emigracją w Wielkiej Brytanii. O jego działalności i osiągnięciach wojskowych i cywilnych świadczą liczne medale i odznaczenia, którymi został uhonorowany w swej karierze.
Na zdjęciu obok: Otton Hulacki na obchodach 75-tej rocznicy wyzwolenia Ancony, na uroczystości na cmentarzu w Loreto w otoczeniu miejscowych Polaków i włoskich przyjaciół (lipiec 2019). 
Odznaczenia Polskie:
• Order Odrodzenia Polski, Polonia Restituta
Otton Hulacki dedykuje książkę Melchiora Wańkowicza
 (żołnierza II Korpusu Polskiego) 
„Bitwa o Monte Cassino” polskiemu wojskowemu, 
18 maja 2019 – obchody 75-tej rocznicy bitwy, Montecassino


• Złoty Medal Wojska Polskiego
• Złoty Krzyż Polskiej Misji Katolickiej
• Krzyż Monte Casino
• Złoty Medal Opiekuna Pamięci Narodowej
• Krzyż Oficerski
• Srebrny Krzyż Zasług
• Medal Wojska Polskiego
• Krzyż Zesłańców Sybiru
• Medal Pro Patria
• Złoty Medal Za Zasługi Dla Obronności Kraju
Odznaczenia Brytyjskie:
• Gwiazda Włoch (ang. Italy Star)
• Medal za Wojnę 1939-1945 (ang. The War Medal 1939-1945)
• Medal Wojskowy (ang. Military Medal, MM)


POST SCRIPTUM
Płk Otton Hulacki odszedł na wieczną wartę 25 września 2023 r. w Southampton. Cześć jego pamięci! Chwała bohaterom!

Redakcja tekstu niniejszego artykułu: Anna Banasiak 
(W artykule przytoczono wypowiedzi Ottona Hulackiego opublikowane wcześniej na łamach różnych czasopism lub publicznie dostępne w mediach wirtualnych)

Ostatnie spotkanie autorki artykułu Anny Banasiak z płk. Hulackim
w Cassino, po obchodach 79. rocznicy Bitwy. 19 maja 2023


100-letni Płk. Otton Hulacki z autorką na Polskim
Cmentarzu Wojennym na Montecassino,
na obchodach 78. rocznicy Bitwy o Montecassino,
18 maja 2022










 

Mjr. Otton Hulacki z autorką
artykułu 
na Polskim Cmentarzu
Wojennym 
w Bolonii (maj 2017)

Komentarze

  1. Jedna z sióstr, Wanda, odwiedziła obu braci w Londynie na początku lat 70. Otto był w Polsce, razem z żoną w latach 90.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak samo dzielny i taki sam chojrak teraz jak i byl w czasie kampanii wloskej. Wspanialy opis tego wspanialego zyciorysu. Pan Otton jest teraz opiekunem pomnika Powstancow Listopadowych w Portsmouth, tablicy pamiatkowej okretu ORP Blyskawicy w Cowes na wyspie Wight, i jest honorowym prezesem Stowarzyszenia Przyjaciol Polskich Wetetranow w Wielkiej Brytanii.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty