Podróż na Wschód
trwała prawie trzy tygodnie, 1 maja 1940 r. transport dotarł do
miejsca przeznaczenia i zsyłki w północno-wschodnim Kazachstanie,
do miasta Semipałatyńsk, dziś nazywającego się Semej (miejsca
gdzie po wojnie Rosjanie zdetonowali swoją pierwszą bombę
atomową.) Jako, że był to 1. maj i dzień święta pracy, zesłańcy
dostali nawet „na powitanie” po kilogramie cukru. Aby rozlokować
pod dachem przybyłych ludzi, przeznaczono do tego celu różne
budynki w mieście. Rodzina Hulackich wraz z innymi zesłańcami trafiła do pomieszczeń
przydzielonych w domu kultury, dla wszystkich było tego razem dwa pokoje z kuchnią.
Cała ich rodzina miała
do dyspozycji jeden pokój i ich pierwszy wysiłek w nowych warunkach skupiony był
na walce ze straszliwym zapluskwieniem pomieszczeń. Pluskwy były
wszędzie i w nocy gryzły ich, nie dawały spać, trudno było
znaleźć na nie sposób. Na noc obstawiali nawet łóżka
pojemnikami z wodą, ale ze znikomym skutkiem. Poradzili sobie z
pluskwami dopiero jak znajomi ze Lwowa przysłali im w paczce „Flit”
- środek na pluskwy który okazał się skuteczny. Hulaccy
początkowo dostawali paczki od rodziny i znajomych a także od
księdza, który po wojnie i repatriacji osiadł we Wrocławiu.
Zaraz na drugi dzień po
przybyciu do Semipałatyńska wszyscy musieli iść do pracy.
Niektóre kobiety, które wcześniej w Polsce nigdy nie pracowały, bo
były żonami pracujących mężów i matkami wychowującymi dzieci,
nie poszły do pracy. Cztery z nich, nie mające dzieci, zostały
jednak aresztowane za uchylanie się od pracy i zatrzymane w czterech
różnych komisariatach. Otton zwrócił się do wszystkich czterech
komisariatów w ich obronie, składając pisemny sprzeciw przeciwko
aresztowaniom. „Odwołanie” uzasadnił faktem, że aresztowane
nigdy wcześniej nie pracowały w kraju i nie miały obowiązku
podejmować żadnej pracy również na zesłaniu, tym samym nie
przerwały żadnej pracy i nie opuściły żadnego miejsca pracy.
Następnego dnia odbyła się rozprawa i uznano argumentację Ottona
za słuszną, bo prawo na podstawie którego aresztowano kobiety
rzeczywiście odnosiło się do osób już wcześniej pracujących a
nie do osób, które nigdy w życiu nie pracowały. Wszystkie
aresztowane kobiety zwolniono.
|
Semipałatyńsk na starej fotografii
|
Miasto Semipałatyńsk znajdowało się
w rejonie zamieszkałym głównie przez Kazachów, którym można
było się sprzeciwić bez poważniejszych konsekwencji. Pani Hulacka
nie pracowała na zesłaniu. O losie męża i ojca, Mariana,
aresztowanego trzy dni przed wywózką jego rodziny na Sybir, nie
było żadnych wiadomości.
Otton zatrudnił się w
cegielni, wykonywał tam obowiązki „uczotczyka” czyli
rachmistrza, ale zajęcie to nie trwało długo. Wkrótce miejscowe
władze przyszły po niego i, wraz z innymi, został zawieziony do
pracy w kopalni odkrywkowej alabastru. Na miejscu pracy nie było
dla nich żadnych pomieszczeń mieszkalnych, tylko schronienia
podobne do namiotów. Do jedzenia dano im chleb i trochę oleju, na
którym można było ten chleb usmażyć. Otton wytrzymał w tych
warunkach pięć tygodni i tak wspomina ten rozdział swego zesłania:
„Tam jednak nie było normalnych warunków do życia, choć
Kazachowie byli do nas przyjaźnie nastawieni i pomagali nam
przetrwać. Trzeba było mieć trochę pieniędzy, złota, ubrań aby
przeżyć. Moja siostra miała np. ubranie swojego narzeczonego,
które udało się jej sprzedać za 1000 rubli, a bochenek chleba
kosztował wówczas ok. 100 rubli, tak że dużo tego nie było.„
Ta siedemnastoletnia siostra
Ottona, Wanda, już na początku zesłania doświadczyła ciężkiej
represji. Zamierzała uciec do Polski i kupiła nawet bilet na pociąg
do Lwowa. Niestety aresztowano ją w chwili gdy wyjeżdżała.
Została skazana na trzy lata pozbawienia wolności i osadzona w
więzieniu w Karagandzie. Odsiedziała cały jeden rok, zanim
uwolniono ją po tzw. amnestii w 1941 r.
W październiku 1941 r.,
Otton jako pierwszy z Polaków wyjechał z Semipałatyńska aby
wstąpić do odradzającego się wojska polskiego. Wyruszył w podróż do
Tockoje, gdzie formował się 6 Dywizyjny
|
Obóz rekrutacyjny Wojska Polskiego w Tockoje |
Batalion Strzelecki „Dzieci
Lwowskich”. Na stacji w Orenburgu, (wtedy nazywającym się
Czkałow), gdzie należało się przesiąść, działało już
polskie kierownictwo, zajmujące się rozmieszczaniem tysięcy
polskich zesłańców napływających ze
wszystkich stron Związku Radzieckiego aby wstąpić do wojska. I
tam, w tym zakątku świata wydarzyło się coś czego nikt nie śmiał
nawet oczekiwać. Los sprawił, że na stacji w Orenburgu, zupełnie
przez czysty przypadek Otton spotkał swego ojca Mariana. Wracał on
z obozu karnego położonego gdzieś na północy Uralu, gdzie
przetrzymywany był od czasu swego aresztowania przez NKWD w kwietniu
1940 r. Wypuszczono go dopiero po „amnestii” w 1941 r. Takim
sposobem ojciec i syn odnaleźli się. Okazało się też, że na stacji w Orenburgu komendantem
polskiej organizacyjnej komórki wojskowej był
przełożony Mariana Hulackiego z policji z czasów przedwojennych,
komendant wojewódzki
|
Stacja w Orenburgu, widok w czasach postradzieckich |
we Lwowie. On to właśnie doradził mu: „Weź
Marian syna i jedźcie na południe, bo zbliża się zima, a tam jest
ciepło”. Rada ta podyktowana była tym, że był już październik
a zagęszczenie zesłańców na północy Kazachstanu było zbyt
wielkie aby wszyscy mogli przetrwać ostrą, syberyjską zimę. W
jesieni władze sowieckie przystąpiły więc do przemieszczania
ludzi bardziej na południe kraju, w cieplejsze strony. Miały tam
też być możliwości pracy, aby przemieszczeni zesłańcy mogli się
zatrudnić i utrzymać we własnym zakresie.
I tak ojciec i syn,
zamiast od razu do wojska, udali się nad wysychające obecnie Morze
Aralskie, wielkie słone jezioro gdzie budowano system kanałów
mających odprowadzać wodę, w celach irygacyjnych, z dwóch rzek zasilających jezioro,
Amu-darii i Syr-darii. Na suchych połaciach
wzdłuż Amu-darii i Syr-darii miała być uprawiana na wielką skalę bawełna. System irygacyjny miał doprowadzać wodę z dwóch
rzek do pól przeznaczonych pod tą uprawę. Kiedy polscy
zesłańcy docierali tam, aby przetrzymać zimę, budowa kanałów
była właściwie zakończona i nie było już pracy. Nie było więc
co jeść, wśród przesiedlonych zesłańców zapanował głód.
Starali radzić sobie jak mogli i pomagać wzajemnie. W tamtych
stronach rzeczywiście było ciepło, ale brakowało żywności.
Któregoś dnia, w czasie
jazdy statkiem po rzece Amu-daria Otton poznał Menachema Begina (w
czasach powojennych premiera Izraela i laureata pokojowej nagrody
Nobla). Postanowili, że odtąd będą
|
Wyschnięte Morze Aralskie |
trzymać się razem, 5 Polaków i dwóch
Żydów, aby szukać razem jedzenia i jakiegoś miejsca dla siebie.
Nikt ich tam nie kontrolował, ale mieli i musieli radzić sobie sami i
jak mogli. Czasami dostawali tylko do jedzenia jakieś ryby. Przez
pięć miesięcy „klepali biedę”. Otton wspomina jak przyszły
premier Izraela uratował go wtedy od śmierci głodowej. „Byliśmy strasznie
głodni nad tym Morzem Aralskim i dosłownie już umierałem.
Nie było co jeść, z jedzeniem było bardzo marnie. I pewnego
dnia, gdy wracałem z poszukiwań jedzenia już zupełnie
wycieńczony, podszedł do mnie ojciec i powiedział: „A masz tu
coś do jedzenia”, podał mi miskę mięsa i to była naprawdę
wspaniała rzecz. Zjadłem to z przyjemnością, a tata pyta mnie:
„Dobre było?”, ja mówię, że bardzo dobre, a on dalej: „A ty
wiesz, co zjadłeś?”, a ja, że nie mam pojęcia. I ojciec wtedy
mówi: „To był pies”. A dla mnie to i tak była uczta. Okazało
się, że pomocnik Begina, który w Brześciu był taksówkarzem,
złapał psa kołchoźnego, zabił i przyrządził nam gulasz,
pozwalając nam wszystkim przeżyć. Menachem Begin
(na zdjęciu w polskim wojskowym mundurze, z żoną Alizą) był
wykształconym
prawnikiem, adwokatem i człowiekiem bardzo spokojnym,
zaangażowanym w to, żeby w Palestynie powstało państwo Izrael. Za
Polakami jakoś specjalnie nie przepadał, ale zdawał sobie sprawę,
że Polsce wiele zawdzięcza. Mógł jak każdy inny Żyd kształcić
się w Polsce, służyć w Wojsku Polskim, był przywódcą Betaru –
skrajnego ruchu syjonistycznego, do którego chętnie wstępowała
żydowska młodzież. We Lwowie nasza rodzina mieszkała w jednej
kamienicy z Żydami, którzy byli wszyscy normalnymi pełnoprawnymi
obywatelami Polski. Nie mieliśmy z nimi nigdy żadnych problemów,
żyliśmy w zgodzie.”
Wiosną 1942, po kilku
miesiącach wegetowania nad morzem Aralskim, Hulaccy i ich pięciu
towarzyszy niedoli wyruszyli w podróż aby dołączyć do sformowanych
jednostek wojska polskiego, będących już w trakcie ewakuacji
ze Związku Radzieckiego. Jednostki te przeniesione zostały w
okolice Taszkentu w Uzbekistanie. Organizacją podróży całej tej
grupy do ośrodków rekrutacyjnych zajął się Menachem
Begin. Dotarli razem do Buchary i tam ich drogi rozdzieliły
się. Otton wraz z ojcem kierowali się do miejscowości Guzar
(Gʻuzor), do Ośrodka Organizacyjnego Armii Polskich Sił Zbrojnych.
W miejscowości tej działał już Ośrodek Zapasowy Pomocniczej Służby
Kobiet, szpital polowy oraz główny obóz kwarantanny tyfusowej. W
miejscowości Batosz, położonej w pobliżu Guzaru, mieściła się
Szkoła Młodszych Ochotniczek oraz sierociniec dla polskich dzieci.
|
Gen. Anders pozdrawia
polskie dzieci przed ewakuacją z ZSRR |
Ze względu na trudne
warunki sanitarne oraz klimatyczne wielu Polaków podążających w
nieludzkich warunkach z różnych i dalekich stron ZSRR za wojskiem
polskim, zapadało na różne choroby, m. in. tyfus plamisty,
czerwonkę, żółtaczkę, dyzenterię oraz malarię. Epidemie
dziesiątkowały wycieńczonych uchodźców. W czasie podróży przez
Uzbekistan Otton też zachorował na tyfus. Był już nieprzytomny
kiedy ojciec zaniósł go do meczetu, w którym urządzony był
prowizoryczny szpital dla chorych Polaków. Położyli go tam na
słomie obok innych chorych. Kiedy Otton odzyskał przytomność,
zdał sobie sprawę, że leży pomiędzy trupami towarzyszy niedoli. Dalsze leczenie
przebiegało w szpitalu w Guzarze gdzie Otton przeleżał około
półtora tygodnia. Nie mógł narzekać tam na jedzenie, karmili
chorych nawet dobrze. Będąc w tym szpitalu Otton usłyszał kiedyś
śpiewanie po polsku, był to śpiew wojska polskiego stacjonującego w Guzarze. W celu dalszego leczenia skierowano Ottona do sowieckiego
szpitala wojskowego w Kitobie (Kitob, Kitab), gdzie powrócił do
zdrowia.
|
Proporczyk 6. Pułku
Pancernego "Dzieci Lwowskich" |
16 marca 1942 r. Otton
Hulacki wstąpił do 6-go Dywizjonu Rozpoznawczego
„Dzieci Lwowskich”, przegrupowanego w lutym 1942 r. do
Szachriziabs, niedaleko Kitobu. W ramach drugiej ewakuacji 15
sierpnia batalion opuścił Szachriziabs i po czterech dniach
zaokrętował się w Krasnowodsku, skąd dotarł przez Morze Kaspijskie do portu Pahlevi w Iranie (okupowanym
wówczas wspólnie od sierpnia 1941 przez wojska sowieckie i
brytyjskie), w nocy z 21 na 22 sierpnia. Ojciec Ottona Marian Hulacki, po zostawieniu chorego
syna w szpitalu, też zgłosił się do wojska polskiego. Służył w
innym pułku niż jego dwaj synowie Otton i Mieczysław. W
czasie trwania wojny Otton spotka ojca ponownie dopiero w
Haifie w Palestynie.
|
Byli więźniowie łagrów zgłaszający
się do służby wojskowej w Armii Polskiej w ZSRR – 1941
r. |
Starszy brat Ottona, Mieczysław, wstąpił do wojska polskiego wcześniej niż młodszy brat i
ojciec. W okresie, kiedy ojciec i brat przebywali nad Morzem
Aralskim, Mieczysław udał się do Buzułuku na wieść o formowaniu się
polskiego wojska. Polskie Siły Zbrojne w ZSRR –
potocznie zwane Armią Andersa, od nazwiska dowódcy – generała
dywizji Władysława Andersa – podporządkowane
legalnemu rządowi RP na emigracji, tworzyły się po wybuchu
wojny III Rzeszy z ZSRR, zawarciu układu Sikorski-Majski i
tzw. amnestii dla obywateli polskich z Rzeczypospolitej
zesłanych, uwięzionych w więzieniach
śledczych NKWD i deportowanych do obozów
koncentracyjnych (gułagów).
Pierwsze wrażenia, które
odniósł Mieczysław Hulacki nie były zbyt budujące i wrócił on
z powrotem do Semipałatyńska. Zgłosił się do Buzułuku po raz
drugi po jakimś czasie i został przyjęty do Armii Andersa. To był
dopiero początek ich długiej drogi ku frontom wojennym. Otton i
Mieczysław dotarli szlakiem wojennym aż do Włoch, natomiast
ojciec Marian Hulacki pozostał na służbie w Egipcie do końca
wojny.
Kiedy w 1942
r. Otton opuszczał wreszcie „nieludzką sowiecką ziemię”, miał
20 lat i jak wielu młodzieńców ze swego pokolenia, którym wybuch
wojny, deportacje, uwięzienia i inne skutki wojny przerwały tok
nauki szkolnej, miał nie ukończone wykształcenie średnie. Kiedyś,
jeszcze w rodzinnym Lwowie jako mały chłopiec marzył o pójściu
do słynnego na całą Polskę Korpusu Kadetów Nr 1 im. marszałka
Józefa Piłsudskiego, przeniesionego do Lwowa w 1921. Była to
szkoła kadecka oparta na tradycji Akademii Szlacheckiej Korpusu
Kadetów w Warszawie, utworzonej 15 marca 1765 przez
króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, w której kształcił
się między innymi Tadeusz Kościuszko.
Szkoły
kadeckie w II Rzeczpospolitej prowadziły kształcenie na
poziomie szkół
średnich ogólnokształcących o profilu
matematyczno-przyrodniczym oraz szkolenie wojskowe oparte na
programie szkół podchorążych piechoty. Tragiczny dla Polski rok
1939 był końcem działania również tych szkół. Dla dzieci i
młodzieży polskiej wywiezionej w głąb Rosji w 1940 r. promyk
nadziei zabłysnął dopiero w chwili kiedy na terytorium sowieckim
mogło odrodzić się wojsko polskie. Często osierocone,
wygłodniałe, schorowane polskie dzieci napływały tłumnie do
obozów wojskowych tworzącej się Armii Polskiej Wschodzie. Od
jesieni 1941 do sierpnia 1942 do takich miejsc jak
Tockoje, Wrewskoje, Narpaj, G‘uzor, Dżałał-Abad i Kermine dotarło
kilka tysięcy polskich młodych „Sybiraków”. Na rozkaz Generała
Andersa, zgłaszających się przyjmowano bez względu na wiek aby
przede wszystkim uratować ich od śmierci głodowej i ułatwić im
wyjazd z Rosji sowieckiej. Dla tych dzieci i młodzieży już od
samego początku zaczęto tworzyć zalążek szkolnictwa aby mogły
powrócić do przerwanej nauki. W takich okolicznościach zaczęły
powstawać szkoły junackie, które miały również za cel
dostarczyć w przyszłości wojsku polskiemu wykształconych kadr. Po zakończonej ewakuacji
z ZSRR w sierpniu 1942 r., na szlaku przemieszczania się Armii
Polskiej na Wschodzie powstawała cała sieć szkół junackich, w
których młodzież polska obojga płci mogła powrócić do w miarę
normalnego życia i do ławek szkolnych. Jedną z takich szkół była
utworzona w miejscowości Bash-Shid w Palestynie Junacka Szkoła
Kadetów, powstała 28 sierpnia 1942 r.
Było to gimnazjum
ogólnokształcące przeznaczone dla młodzieży starszej z ukończoną
szkołą podstawową, nawiązujące do tradycji przedwojennego
Korpusu Kadetów. Środowisko kadetów uczących się w tej szkole
było bardzo zróżnicowane, dla niektórych była to nauka
docelowa, dla innych była przygotowaniem do innych szkół, do
służby w Wojsku Polskim, polskim lotnictwie czy marynarce. Dowódcą
szkoły został mianowany mjr Andrzej B. Kulczycki, były dowódca II
bp 10 Pułku Piechoty. Bash-Shid nie mogło jednak pozostać na
długo siedzibą szkoły i obozu dla junaków, ponieważ potężna
ulewa zamieniła teren w jedno wielkie morze błota. Jeszcze w
październiku 1942 r. wszystkich junaków i kadetów przeniesiono do
pobliskiego obozu w Qastina, gdzie wcześniej stacjonowały wojska
australijskie. Ostateczną siedzibą Junackiej Szkoły Kadetów stał
się w lipcu 1943 r. nowy obóz Barbara na północy Gazy. Tam
właśnie trafił Otton, aby uzupełnić swe przerwane wykształcenie. W pewnym stopniu marzenie
Ottona z dzieciństwa spełniło się, związał on część swojej
młodości ze szkołą kadetów, chociaż nie w czasach pokoju i w
wolnej Polsce, w rodzinnym Lwowie, ale w warunkach wojennych i na
obcej ziemi.
|
Otton w mundurze II Korpusu |
W 1944 r., po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej i zdaniu
egzaminów małej matury, Otton powrócił w szeregi wojska, gdzie
przeniesiono go do Dowództwa 2. Brygady Pancernej II Korpusu, w
składzie której walczył na froncie włoskim i przeszedł cały
szlak bojowy wzdłuż Półwyspu Apenińskiego, od Monte Cassino do Bolonii, gdzie II Korpus zakończył swój szlak wojenny, wyzwalając po drodze ważny dla wojsk alianckich port w Anconie a potem kolejne miasta i miasteczka na wybrzeżu adriatyckim i przełamując, wiosną 1945 r., niemiecką linię obronną zwaną Linią Gotów. Oto jak Otton wspomina najcięższe chwile walki
na tym froncie - bitwę o Monte Cassino.
„To była okropna
kanonada. Od tego wszystko się zaczęło.
|
Polacy w walce o Montecassino |
Pamiętam doskonale te chwile gdy artyleria otworzyła ogień na wzgórze. Ten ogień był
straszny. Nie mam pojęcia jak Niemcy mogli go wytrzymać, ale
wytrzymali w tych swoich bunkrach. Pochowali się, a potem bronili.
Koledzy z piechoty opowiadali, że błędem było posługiwanie się
ciężką bronią maszynową CKM, że lepsze byłyby lżejsze RKM, bo
oni atakując wzgórze nie mogli nigdzie głowy wystawić a co
dopiero ciężki karabin. Mój udział w bitwie był pośredni. Moim
obowiązkiem było dostarczać czołgi, a czasem robić pozorowany
ruch, by odwracać uwagę Niemców. To miała być taka, jak to
się dziś mówi, celowa dezinformacja i mylenie wroga.
W tym
celu, na 6 dni przed bitwą przeniesiono
mnie do 9-go Wysuniętego Szwadronu
Dostawy Czołgów. Wcześniej byłem w
składzie 6º Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich” II.
Warszawskiej Brygady Pancernej.” Powodem
tego przeniesienia w ostatniej chwili było zadanie, które
zamierzano powierzyć
m.in. Ottonowi. Dowódca brygady gen. Bronisław Rakowski wyznaczył
go do „przetarcia” i sprawdzenia drogi, którą na
krótko przed wyznaczonym na 11-go maja terminem natarcia na
Montecassino transport wojskowy musiał dotrzeć na zaplanowane pole
walki po jedynej dostępnej drodze ciągnącej
się po zboczu wzgórza, tzw. “Cavendish
Road”, używanej
we wcześniejszych natarciach przez
Amerykanów. „Cavendish Road” to droga,
którą stworzyli indyjscy i nowozelandzcy saperzy już w marcu 1944,
poszerzając i przystosowując do potrzeb wojennych starą górską
ścieżkę dla zwierząt jucznych o długości 6,5 km, biegnącą
wzdłuż zbocza wzgórza Montecassino aż do opactwa Benedyktynów na
samym szczycie, a mającą początek w osiedlu Caira w Cassino. Droga
ta posłużyła Amerykanom głównie 19 marca 1944 r. do transportu
koniecznego zaopatrzenia i ciężkiego sprzętu bojowego, oraz do
przejazdu czołgów, w trakcie trzeciej bezskutecznej bitwy o
zdobycie wzgórza i pokonanie niemieckiego oporu w gruzach Opactwa.
Po nieudanym ataku na Montecassino, „Cavendish Road” była
nieprzejezdna dla transportów pancernych ze względu na zniszczenia
spowodowane ostrzałem z pozycji niemieckich w Opactwie i zaminowanie
terenu przez Niemców po bitwie.
Po
tym jak zapadła decyzja, że następnego ataku na pozycje niemieckie
na wzgórzu będą mieli dokonać Polacy z II Korpusu Polskiego,
„Cavendish Road” musiała być ponownie przystosowana do tego
celu. Polscy saperzy przystąpili do pracy już w połowie kwietnia
1944 r. Do ich czynności, wykonywanych przeważnie nocą, należało
utrzymanie drogi w takim stanie, żeby można było z niej bez
przerwy korzystać. Oprócz poszerzenia jej i wykonania tzw. mijanek,
należało zlikwidować leje po pociskach, usunąć niewypały i
wszystkie inne napotkane przeszkody. Do zadań saperów należała
również budowa schronu dla dowódcy 5 Wileńskiej Brygady Piechoty,
budowa stanowisk moździerzowych oraz stworzenie optymalnych warunków
stromego przejścia przez jar oddziałom piechoty oraz wszystkim
żołnierzom 5 Brygady mającym wziąć udział w tej czwartej bitwie
o kryptonimie „Honker”, ustalonej na 11 maja i powierzonej II
Korpusowi Polskiemu. Na
tak przygotowaną drogę na krótko przed bitwą musiał wjechać
polski transport
wojskowy, poprzedzony przez dwa ciężkie czołgi Sherman, mające
za zadanie sprawdzenie odpowiedniego stanu i wytrzymałości drogi. W
każdym
61-tonowym czołgu
jechała dwuosobowa załoga, tj. kierowca
czołgu i dowódca. Czołgiem jadącym na przodzie dowodził kapral
podchorąży Stefan Nędzyński (po wojnie ważny działacz
międzynarodowego ruchu wolnych związków zawodowych), natomiast
drugim czołgiem, który jechał tuż za
jego maszyną, dowodził Otton, chociaż
wedle regulaminu wojskowego nie miał prawa dowodzić czołgiem, był
wtedy zwykłym strzelcem, ale w sytuacji wojennej takie sytuacje
mogły mieć miejsce, bo cel do osiągnięcia był bardzo ważny i
wysoki i liczył się każdy żołnierz.
Decyzję powierzenia Ottonowi dowództwa
czołgu podjął dowódca brygady w
rozmowie
na ten temat,
która miała miejsce w sztabie w Macerata.
Oba czołgi miały do przebycia kilkanaście
kilometrów, już na początku, przy wjeździe na wąską drogę
saperów kierowca pierwszego czołgu zaczepił o róg domu, potem
jechali w górę bardzo szybko i na pewnym odcinku drogi na dużej
wysokości doszło do groźnego wypadku. Czołg
dowodzony przez kaprala podchorążego Stefana Nędzyńskiego spadł
nagle w przepaść i stoczył się po zboczu ok. 200–300 metrów.
Nędzyński tylko cudem nie zginął, przeżył wypadek ale złamał
podobno wówczas ręce i nogi, był tak poszkodowany, że leczył
się potem przez cały czas wojny w szpitalach w Szkocji. Otton nie
pamięta, czy drugi członek tej załogi przeżył ten wypadek czy
nie. Natomiast
Otton, dowodzący czołgiem, i jego kierowca mieli więcej szczęścia
i udało im się przebyć bez szwanku cały ten górski trakt. Otton,
będąc na górze, w wieży czołgu, wydawał polecenia koledze za
kierownicą, krzycząc ciągle do niego „Trzymaj się prawej
strony, blisko skalnej ściany!”, co okazało się trafną
techniką. Jak decydyjące są polecenia i instrukcje wydawane kierowcy czołgu przez dowódcę stojącego w otwartej wieży, wskazuje sama konstrukcja maszyny. W przedniej ścianie czołgu, po prawej stronie, istnieje tylko niewielkich rozmiarów okrągły wizjer, przez który kierowca ma bardzo zawężone pole widzenia i tylko na wprost, nie ma możliwości wglądu na to co dzieje się w obszarach pobocznych, jego manewry zależą całkowicie od wskazówek dowódcy, inaczej poruszał by się praktycznie po omacku. Kierowanie jazdą czołgu z wieży a nie z pozycji kierowcy wymaga przeszkolenia i doświadczenia a młody Otton nigdy przedtem tego nie robił. Bez żadnego przygotowania został rzucony od razu na "głęboką wodę", nie zdając sobie nawet sprawy z trudności powierzonego mu zadania i zagrożenia, które nam nimi ciążyło. Otton, kiedy wspomina te dramatyczne chwile zawsze mówi,
że mieli wtedy więcej szczęścia niż rozumu.
Dopiero długo po tej
akcji Otton dowiedział się, że właściwie nikt wtedy nie wierzył,
że dwa pierwsze czołgi jadące przed kolumną wojskową poradzą
sobie w tak trudnym terenie. Potwierdził mu to sam gen. Rakowski w
rozmowie, którą odbyli przy spotkaniu 4-5 miesięcy po wojnie. W
pewnym sensie ci czołgiści byli skazani na ewentualne straty, co w
sytuacji wojennej było dramatycznie normalne. Jednak ci młodzi
wtedy żołnierze nie myśleli nawet aby cofnąć się przed
powierzonym im żołnierskim, niebezpiecznym i trudnym zadaniem.
Dostali rozkaz wojenny, który należało wykonać z bohaterskim
zaangażowaniem. Otton nie zastanawiał się wtedy, dlaczego tak
trudną i odpowiedzialną misję powierzono właśnie jemu,
niedoświadczonemu jeszcze 22-letniemu czołgiście, zwykłemu
strzelcowi pancernemu, przenosząc go w tym celu kilka dni wcześniej
do szwadronu dostawy czołgów i zakładając, że nie przeżyje tej
misji. Z perspektywy czasu Otton Hulacki znajduje pewne wytłumaczenie
na wybór, który padł na niego. Być może przyczynił się do tego
on sam swoją postawą wobec przełożonych, przed którymi się
nigdy nie lękał. Mówił zawsze bez ogródek to co myślał i, jak
to się mówi, zadzierał z dowódcami, nastawiając ich
nieprzychylnie do siebie. Wykazywał się często chojracką postawą
i dawał do zrozumienia, że niczego się nie boi. Może dlatego
dowództwo rzuciło wyzwanie Ottonowi, wysyłając go na prawie pewny
„odstrzał”. Nie wykluczone, że zrobiono to wręcz złośliwie,
w formie kary za niepokorność Ottona. Założenia dowództwa
brygady na szczęście nie spełniły się a Otton dowiódł swej
odwagi i prawdziwego bohaterstwa, otwierając drogę transportowi
wojskowemu II Korpusu i przygotowaniom do ostatecznej bitwy o
Montecassino.
W
czasie trwania bitwy była to jedyna droga służąca do dostarczania broni,
posiłków, wody itp., jak również do
przewożenia łazikami z przeciwnego kierunku w
dół rannych do najbliższych
punktów opatrunkowych. Tą samą drogą
podążali też sanitariusze znoszący
rannych w czasie bitwy. Budowa tej drogi i
utrzymanie jej w stanie używalności pochłonęła wiele poświęcenia
i ofiar ludzkich głównie wśród saperów. Kiedy 18 maja nad
gruzami Opactwa powiewała już biało-czerwona flaga i ucichły
odgłosy zaciętej walki, nie oznaczało to jeszcze końca bitwy. Jej
tragiczny dla Polaków epilog miał miejsce następnego dnia, kiedy
zbłąkany pojedynczy pocisk artylerii niemieckiej uderzył w skład
amunicji saperskiej i min, który znajdował się w skale wykutej
przy drodze na zboczu. Na nieszczęście pluton saperów zajęty był
właśnie konserwacją tej drogi. Wybuch był tak wielki, że zabił
nie tylko dziewiętnastu pracujących saperów, ale i żołnierzy z
innych oddziałów odpoczywających po trudach walki na przeciwnym
zboczu drogi. Dla upamiętnienia ciężkiej pracy polskich saperów i
krwawej daniny, jaką złożyli oni aby bitwa o Montecassino
zakończyła się sukcesem, Cavendish Road nazywana była odtąd
Drogą Polskich Saperów.
Otton nie
był jedynym z rodziny Hulackich, obecnym na polu tego krwawego majowego
boju. Jego starszy brat Mieczysław brał także udział w tych
ciężkich walkach, ale na kilka dni przed atakiem na wzgórze
rozdzielono ich. Była taka zasada, że przed wielkim starciem wojsko
rozdzielało braci. Chodziło o to, żeby na śmierć nie narażać
zbyt wielu członków tej samej rodziny. Mieczysław Hulacki w randze
podchorążego plutonowego dostarczał amunicję i żywność, gdy
toczyły się bardzo ciężkie walki o Piedimonte San Germano,
włoskie miasteczko znajdujące się na Linii Hitlera, którego
umocnienia przypominały – jak potem mówiono – „mały
Stalingrad”. To był ogromny wysiłek polskich żołnierzy, ostatecznie do zwycięstwa doszło tam 25 maja 1944 i droga w głąb półwyspu Apenińskiego była dla Polaków i dla aliantów otwarta. Dla 6. Pułku Pancernego „Dzieci Lwowskich”, z którego wywodził sie Otton, było to jedno z najcięższych doświadczeń – zginęło tam wielu jego kolegów, w tym także dowódca jego kompanii kpt. Alfred Kuczuk-Pilecki.
|
Polski Cmentarz Wojenny na Monte
Cassino, widok z klasztoru benedyktynów
|
Towarzysze broni Ottona
Hulackiego z II. Korpusu Polskiego, polegli w bitwach o Montecassino,
Piedimonte San Germano i w pobliskich miejscach działań wojennych,
spoczywają na Polskim Cmentarzu Wojennym na zboczach Montecassino,
za które przelali tyle polskiej krwi. Cmentarz powstał na
przełomie lat 1944–1945 z inicjatywy polskich żołnierzy,
uczestników bitwy o klasztor na Monte Cassino. Uroczyste
oddanie cmentarza nastąpiło 1 września 1945 r. z udziałem
przedstawicieli rządu polskiego na uchodźstwie oraz
dowództwa wojsk alianckich.
Dramat jaki przeżywali
polscy żołnierze w obliczu bitwy o Montecassino, w perspektywie
śmierci i pogrzebanych nadziei na wolną Polskę i powrót do
ojczyzny, oddają najlepiej słowa pieśni, zatytułowanej „Czerwone
maki na Montecassino”, która powstała w nocy z 17 na 18 maja 1944
roku, na kilka godzin przed zdobyciem klasztoru. Autorem słów
był Feliks Konarski, który napisał naprędce tekst a Alfred
Schütz, kompozytor i dyrygent, również żołnierz 2
Korpusu, napisał muzykę w kilka godzin.
Gdy 18 maja żołnierze 2
Korpusu zdobyli klasztor, w kwaterze generała Władysława
Andersa w Campobasso miała miejsce uroczystość dla uczczenia
tego zwycięstwa. Na niej wykonał tą pieśń - w wersji
dwuzwrotkowej - po raz pierwszy Gwidon Borucki z udziałem
14-osobowej orkiestry Alfreda Schütza. Trzecią zwrotkę Konarski
dopisał kilkanaście godzin później. Ostatnia, czwarta zwrotka
powstała w 1969 roku, w 25. rocznicę bitwy.
Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się ukrył jak
szczur.
Musicie, musicie, musicie
Za kark wziąć i strącić
go z chmur.
I poszli szaleni zażarci,
I poszli zabijać i
mścić,
I poszli jak zawsze uparci,
Jak zawsze za honor się
bić.
Czerwone maki na Monte Cassino
Zamiast rosy piły polską krew.
Po tych makach szedł żołnierz i
ginął,
Lecz od śmierci silniejszy był gniew.
Przejdą lata
i wieki przeminą.
Pozostaną ślady dawnych dni
I tylko maki
na Monte Cassino
Czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosną
krwi.
Runęli przez ogień,
straceńcy,
niejeden z nich dostał i padł,
jak ci z
Somosierry szaleńcy,
Jak ci spod Racławic sprzed lat.
Runęli
impetem szalonym,
I doszli. I udał się szturm.
I sztandar
swój biało czerwony
Zatknęli na gruzach wśród chmur.
Czy widzisz ten rząd białych
krzyży?
Tam Polak z honorem brał ślub.
Idź naprzód, im
dalej, im wyżej,
Tym więcej ich znajdziesz u stóp.
Ta ziemia
do Polski należy,
Choć Polska daleko jest stąd,
Bo wolność
krzyżami się mierzy,
Historia ten jeden ma błąd.
Gdy tylko sytuacja wojenna na to pozwalała i cichły armaty, żołnierze wracali di ławek szkolnych aby uzupełniać swe wykształcenie, lub zdobywać nowe kwalifikacje. W miejscowości Gubbio we Włoszech (region Umbria) Otton ukończył Szkołę Rezerwy Broni Pancernej i Kawalerii Pancernej w IV promocji, otrzymując awans na podchorążego. Szkolenie, zapoczątkowane w październiku 1944 r., odbywało się przez pierwsze trzy tygodnie czasowo w Sanfatucchio nad jeziorem Trasimeno, następnie było kontynuowane w siedzibie szkoły w Gubbio. Szkoła ta mieściła się w zabytkowym budynku zwanym La Loggia dei Tiratori. Jeszcze dziś na ścianie, obok wejścia do byłej szkoły dla pancerniaków, widnieje napis po polsku umieszczony przez dowództwo: "Wstęp wzbroniony". Zakończenie kursu nastąpiło 19 kwietnia 1945 r. Promocję uzyskało 70 słuchaczy. Komendantem IV promocji tej szkoły był kapitan Jerzy Orzeszko, oficer szanowany przez podopiecznych uczniów, którzy cenili go za profesjonalność i wiedzę wojskową oraz za ciepły i serdeczny stosunek do uczących się żołnierzy. Pomimo upływu lat, Otton bardzo dobrze pamięta kapitana Orzeszko i wyraża się o nim z uznaniem i sympatią. Dowodem na to, jak bardzo uczniowie lubili e poważali swego komendanta jest prezent, jaki wręczyli mu oni na zakończenie kursu i jaki po 78-miu latach odnalazła jego córka w czasie przeprowadzki.
|
|
Po
zakończeniu działań wojennych w 1945 roku kpt. Jerzy Orzeszko nie
powrócił do zagarniętej przez Sowietów Polski, osiadł w Bolonii
gdzie 2 Korpus Polski zakończył swój szlak bojowy. Tutaj ożenił
się z Włoszką i założył rodzinę. Jego syn Carlo i córka
Halina do dzisiaj mieszkają w tym mieście. To właśnie Halina
Orzeszko natknęła się w domu na skórzany futerał na długim
pasku, który leżał zapomniany w jakiejś komodzie. Kiedy go
otworzyła, wyjęła z niego aparat fotograficzny marki Kodak, który
uczniowie IV promocji podarowali swemu dowódcy na pamiątkę. Na tyle
obudowy aparatu umieszczona jest srebrna plakietka z napisem "Swemu
Komendantowi uczniowie IV promocji Szkoły Pchor. Br. Panc. i
Kawalerii Panc. - Italia - 2.IV.1945." Kilka dni później
świeżo wykształceni podchorąży broni pancernej powrócili na
front aby stoczyć ostatnią już walkę z ich udziałem, Bitwę o
Bolonię, którą zakończyli zwycięstwem i wkroczeniem do miasta 21
kwietnia 1945 r. Był to zarazem koniec szlaku bojowego II Korpusu
Polskiego pod dowództwem Generała Władysława Andersa i początek zawiedzionych nadziei na wolność Polski, o którą walczyli i przelewali krew.
Po zakończeniu wojny
Otton i brat Mieczysław opuścili Włochy w październiku 1947 roku.
Wraz z polskim wojskiem odpłynęli do Anglii statkiem z Neapolu.
Ojciec Marian Hulacki, były posterunkowy Policji Państwowej,
przybył do Anglii prosto z Egiptu wraz z drugą wojskową grupą
repatriacyjną, w roku 1948 lub 1949. Pracował i mieszkał aż do
śmierci w Londynie. Zmarł w roku 1960. W czasie szlaku bojowego od
Kazachstanu do Włoch, bracia Hulaccy nie mieli żadnych wieści od
matki i sióstr pozostałych w Semipałatyńsku. Odnajdą się i
spotkają dopiero wiele lat po wojnie i to nie wszyscy razem.
Otton i Mieczysław
ożenili się z Angielkami i osiedli na stałe w Wielkiej Brytanii,
na wyspie Wight. Otton został ojcem pięciorga dzieci,
urodziły mu się dwie córki i trzech synów. Niestety dwóch z nich
już nie żyje. Nie żyje już również Mieczysław Hulacki oraz jedna z sióstr.
Po wojnie Mieczysław
odzyskał kontakt z matką i siostrami Wandą i Ireną i odwiedził
je w Polsce. Siostry po repatriacji z ZSRR w 1946 r. osiadły w
Tarnowie i założyły własne rodziny. Pani Hulacka odwiedziła
synów w Anglii w latach 50-tych. Nie podobało jej się tam jednak i
nie brała pod uwagę zamieszkania w tym kraju. Jedna z sióstr też
nigdy nie była w Anglii z wizytą u braci i ojca. Otton przyjechał
do Polski na spotkanie z rodziną dopiero w latach 70-tych. Wcześniej
było to niemożliwe.
Płk. Otton Hulacki, dzisiaj
już 97-letni kombatant, regularnie uczestniczy w obchodach rocznic
bitew
stoczonych na froncie włoskim i uroczystościach upamiętnienia
wyzwolenia Ancony i Bolonii, które
kosztowały wojsko polskie
następne tysiące poległych żołnierzy, spoczywających dzisiaj na
cmentarzach w Loreto i w Bolonii. Jest on zawsze obecny na wszystkich
uroczystościach patriotycznych w Wielkiej Brytanii i, wedle
możliwości, we Włoszech i w Polsce.
Płk. Otton Hulacki jest ciągle
aktywnym działaczem polonijnym, wpierającym zarówno środowiska
kombatanckie jak i te związane z „nową” polską emigracją w
Wielkiej Brytanii. O jego działalności i osiągnięciach wojskowych
i cywilnych świadczą liczne medale i odznaczenia, którymi został uhonorowany w swej karierze.
Na zdjęciu obok: Otton Hulacki na obchodach 75-tej rocznicy wyzwolenia Ancony, na uroczystości na cmentarzu w Loreto w otoczeniu miejscowych Polaków i włoskich przyjaciół (lipiec 2019).
Odznaczenia Polskie:
• Order Odrodzenia Polski, Polonia
Restituta
|
Otton Hulacki dedykuje książkę Melchiora Wańkowicza
(żołnierza II Korpusu Polskiego)
„Bitwa o Monte Cassino” polskiemu wojskowemu,
18 maja 2019 – obchody 75-tej rocznicy bitwy, Montecassino
|
• Złoty Medal Wojska Polskiego
• Złoty Krzyż
Polskiej Misji Katolickiej
• Krzyż Monte Casino
• Złoty
Medal Opiekuna Pamięci Narodowej
• Krzyż Oficerski
• Srebrny Krzyż Zasług
• Medal
Wojska Polskiego
• Krzyż Zesłańców Sybiru
• Medal Pro
Patria
• Złoty Medal Za Zasługi Dla Obronności Kraju
Odznaczenia Brytyjskie:
• Gwiazda Włoch (ang. Italy Star)
•
Medal za Wojnę 1939-1945 (ang. The War Medal 1939-1945)
• Medal
Wojskowy (ang. Military Medal, MM)
POST SCRIPTUM
Płk Otton Hulacki odszedł na wieczną wartę 25 września 2023 r. w Southampton. Cześć jego pamięci! Chwała bohaterom!
Redakcja tekstu niniejszego artykułu: Anna Banasiak
(W artykule przytoczono wypowiedzi Ottona Hulackiego opublikowane wcześniej na łamach różnych czasopism lub publicznie dostępne w mediach wirtualnych)
|
Ostatnie spotkanie autorki artykułu Anny Banasiak z płk. Hulackim w Cassino, po obchodach 79. rocznicy Bitwy. 19 maja 2023 |
|
100-letni Płk. Otton Hulacki z autorką na Polskim Cmentarzu Wojennym na Montecassino, na obchodach 78. rocznicy Bitwy o Montecassino, 18 maja 2022
|
|
Mjr. Otton Hulacki z autorką artykułu na Polskim Cmentarzu Wojennym w Bolonii (maj 2017) |
Jedna z sióstr, Wanda, odwiedziła obu braci w Londynie na początku lat 70. Otto był w Polsce, razem z żoną w latach 90.
OdpowiedzUsuńTak samo dzielny i taki sam chojrak teraz jak i byl w czasie kampanii wloskej. Wspanialy opis tego wspanialego zyciorysu. Pan Otton jest teraz opiekunem pomnika Powstancow Listopadowych w Portsmouth, tablicy pamiatkowej okretu ORP Blyskawicy w Cowes na wyspie Wight, i jest honorowym prezesem Stowarzyszenia Przyjaciol Polskich Wetetranow w Wielkiej Brytanii.
OdpowiedzUsuń