Opowieść o policyjnym rusznikarzu i jego żołnierskiej rodzinie

Władysław Marian
WŁADYSŁAW MARIAN DĄBROWSKI, syn Antoniego i Zofii Osiałkowskiej urodził się 31.01.1902 w Warszawie. W 1916 r. Władysław Marian (dalej Władysław M.) ukończył sześć klas szkoły powszechnej a następnie kontynuował naukę w Towarzystwie Kursów Zawodowych dla Pracowników Przemysłu Metalowego w Warszawie, gdzie ukończył 3-letni cykl nauki. W grudniu 1918 r., jak tylko Polska odzyskała niepodległość po 123 latach zaborów i nieistnienia, w wieku niespełna 17 lat wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego, składając przysięgę wojskową w 1. Dywizjonie Taborów. Kiedy okazało się przy rekrutacji, że Władysław M. należał wcześniej do organizacji sportowych, przydzielono go do kawalerii. Był to już czas napięcia i szykującej się wojny między nowo odrodzoną Rzeczpospolitą i siłami bolszewickimi. Wkrótce rozgorzała prawdziwa i gwałtowna wojna, w ramach której wiosną 1920 r. Józef Piłsudski, naczelny wódz Armii Polskiej i Naczelnik Państwa wraz z atamanem Symonem Petlurą, przewodniczącym Dyrektoriatu Ukraińskiej Republiki Ludowej, po zawarciu przez nich sojuszu politycznego i wojskowego wyruszyli na Kijów, będący w rękach Armii Czerwonej. Młody, zaledwie 18-letni Władysław Marian wyruszył z nimi na swoją pierwszą wojnę. Zgodnie z przesłankami zawartego sojuszu, Polska zrzekała się terytoriów Rzeczypospolitej przedrozbiorowej na wschód od ustalonej linii granicy z Ukrainą i zobowiązywała się do wspólnej walki z bolszewikami, natomiast Ukraińska Republika Ludowa zrzekała się praw do ziem Galicji Wschodniej, które wcześniej zajmowała Zachodnioukraińska Republika Ludowa. Kijów został zdobyty w maju 1920 r., jednak szybko zreorganizowana i wzmocniona Armia Czerwona zmusiła siły polskie do odwrotu i do wycofania się w kierunku Warszawy. W czasie walk końcowych Władysław M. został dwukrotnie ciężko ranny, miał dwie nogi postrzelone. Powoził wozem z ciężką amunicją, w czasie ostrzału koń ciągnący wóz został zabity, a on sam przejechany przez koła wozu. Leczenie tych ciężkich obrażeń trwało bardzo długo, ranny Władysław M. nie mógł już uczestniczyć w dalszej fazie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Odzyskał zdrowie i sprawność w chodzeniu już po zakończeniu zwycięskiej wojny. Wtedy dopiero mógł zacząć układać sobie cywilne młode życie. Znalazł zatrudnienie w podwarszawskiej prywatnej firmie związanej z przemysłem lotniczym i produkcją awionetek. W 1922 r. w zakładach tych wybuchł strajk a Władysław M., jako jeden z prowodyrów tej akcji, został wyrzucony przez właściciela fabryki na bruk i został bez pracy. W Warszawie panowało wtedy bezrobocie. Ukończywszy wcześniej szkołę o profilu mechanicznym, Władysław M. posiadał średnie wykształcenie techniczne. Z taką właśnie kwalifikacją był zarejestrowany w biurze ewidencji bezrobotnych i, dzięki tym rejestrom publicznym i zanotowanej tam kwalifikacji, odnalazło go wojsko, w którym już wcześniej służył. Zgłoszono się do niego z propozycją pracy i oznajmiono: ”Będziesz przyjęty do Policji w Nowogródku, na stanowisku rusznikarza!”, co też się stało. Władysław M. miał za zadanie zajmować się bronią, dbać o karabiny odziedziczone po zaborcach, czyli niemieckie, austriackie, sowieckie, różnego rodzaju i różnych marek, które trzeba było naprawiać, dopasowywać, przerabiać. Do jego obowiązków należały też kontrole, na które wyjeżdżał w teren, oraz sprawdzanie stanu broni na posterunkach policyjnych. Z czasem, na zlecenie wojska, wysłano go jako specjalistę rusznikarza na cały miesiąc do fabryki broni w Radomiu, gdzie sprawdzał pod względem jakości i sprawności wyprodukowaną tam broń. W czasie trwania służby policyjnej Władysław M. szkolił się dalej i specjalizował w zawodzie rusznikarza.

W 1922 r. w Warszawie poznał swoją przyszłą żonę, Urszulę Rozperską, pracownicę w sklepie galanteryjno-pasmanteryjnym na Nowym Świecie. Dnia 9. lipca tego samego roku młodzi zawarli związek małżeński. Dwa lata po ślubie małżonkowie spodziewali się potomstwa. Aby urodzić pierwszego syna Urszula przyjechała do Warszawy, do rodziców. Tutaj, 6. października 1924 r., na ulicy Wilczej 22, przyszedł na świat Władysław Antoni (dalej Władzio, Władek, Władysław A.). W 1928 r. w Warszawie urodził się również młodszy syn Jerzy Zbigniew. Matka zajmowała się rodziną i wychowywaniem dzieci. Kiedy Władzio dorósł do wieku szkolnego, a miał wtedy 6 lat, posłano go do 1-szej klasy do szkoły prywatnej o wysokim standardzie, prowadzonej przez siostry nazaretanki, wszystkie posiadające wykształcenie pedagogiczne. Uczęszczał do tej szkoły przez pierwsze trzy lata. W międzyczasie, niedaleko miejsca zamieszkania rodziny wybudowano nowoczesną szkołę państwową, do której Władzio uczęszczał przez następne trzy lata. Po ukończeniu 6-tej klasy podjął naukę w gimnazjum, ukończył trzy klasy i zdał do 4-tej, ale napaść niemiecka na Polskę i wybuch wojny uniemożliwiły dalszą naukę i zdanie matury. Los społeczeństwa polskiego, będącego od 1 września 1939 r. w stanie niewypowiedzianej ale rzeczywistej wojny z Niemcami, przesądziło zdradzieckie zajęcie wschodnich terenów Polski przez Sowietów, którzy przekroczyli granicę polską 17 września 1939 r.

Decyzją podjętą w takich okolicznościach przez polskie władze wojskowe, wszyscy policjanci, wojskowi, funkcjonariusze KOP, członkowie organizacji paramilitarnych, wyżsi urzędnicy państwowi mieli rozkaz wycofać się z tego regionu kraju na teren Litwy Kowieńskiej, gdzie mieli zostać internowani zgodnie z V Konwencją Haską, obowiązującą od 1927 r., na mocy której Litwa jako państwo neutralne w wypadku próby przejścia przez granicę mundurowych jednej z wojujących stron musiała internować ich na swoim terytorium. 18 września 1939 roku pierwsi polscy żołnierze przekroczyli litewsko -polską linię demarkacyjną. W kolejnych dniach pojawiali się następni mundurowi zarówno pojedynczo, jak i w grupach lub całymi oddziałami. Decyzja wycofania się na Litwę lub Łotwę wynikała z założenia o możliwości łatwiejszej ewakuacji z tych państw na Zachód, np. do Francji, dokąd zmierzał cały rząd RP. Zgodnie z rozkazem z dnia 19 września 1939 r., wydanym przez Komendę Wojewódzką Policji Państwowej w Wilnie, starszy posterunkowy Władysław M. Dąbrowski wyruszył na Litwę razem z policją i wojskiem, podczas gdy jego rodzina pozostała w Nowogródku. Obóz internowania dla polskich wojskowych, do którego trafił Władysław M. zorganizowany był w nadmorskim kurorcie Połąga. Władze litewskie wybrały na obozy dla internowanych przede wszystkim miejscowości letniskowe lub uzdrowiskowe, w których jesienią znajdowało się wiele wolnych pomieszczeń ale które raczej nie były przystosowane do warunków zimowych. Władysław M. wspominał po latach, że Litwini zapewnili im w tym obozie dobrą opiekę. Strona litewska starała się na ogół, by kwatery urządzić jak najlepiej. Warunki bytowe żołnierzy polskich w obozach internowania były na ogół zadowalające, chociaż były jednak dość zróżnicowane w różnych obozach. 

Od pierwszych dni internowania prawie we wszystkich obozach organizowano na szeroką skalę zbiorowe i pojedyncze ucieczki. Jeńcy dysponujący własnymi środkami pieniężnymi mieli możliwość przedostania się samolotami regularnych linii lotniczych z Kowna do Sztokholmu dzięki specjalnym wizom wyjazdowym. Inni uciekali się do usług miejscowych rybaków, przewożących ich za odpowiednią opłatą do Szwecji. Niektórzy jeńcy skorzystali więc z okazji aby opuścić obóz i przedostać się do neutralnej Szwecji, ale większość internowanych pozostała w obozie, w nadziei że sojusznicze Anglia i Francja przyjdą Polsce z odsieczą i że Polska odzyska prędko wolność a oni wrócą do kraju. Tak się jednak nie stało. Już od jesieni 1939 r. z Litwy i Łotwy do Niemiec i ZSRS przekazywano internowanych żołnierzy, którzy dobrowolnie zgłaszali się na wyjazd. Od listopada 1939 r. do lutego 1940 r. do Związku Sowieckiego wyjechało z Litwy 1706, a z Łotwy 111 internowanych. Przekazani do ZSRS podoficerowie i szeregowcy mogli powrócić do swoich miejsc zamieszkania, natomiast oficerowie trafiali do obozów NKWD w Kozielsku i Starobielsku. Władysław M. znalazł się w obozie w Kozielsku. Dobrowolne wyjazdy internowanych na Litwie do ZSRR zbiegały się czasowo z trwającą już Wojną Zimową, tj. radziecko-fińskim konfliktem zbrojnym trwającym 105 dni, od 30 listopada 1939 roku do 13 marca 1940 roku. Wojna ta ukazała wszystkie słabości Armii Czerwonej, która ponosiła ogromne straty. Opór Finów był tak duży, że Sowietom brakowało broni, ich dostawy nie dochodziły na pole walki, ponieważ sowieckie samoloty nie były w stanie lądować na terenach wiecznej zmarzliny, przez którą przebiegał front, rozbijały się o grunt w momencie lądowania a sowiecka technologia nie była na tyle zaawansowana aby zapobiegać na czas tej słabej jakości. Sowieci nie dysponowali również wykwalifikowaną własną siłą roboczą i zmuszeni byli szukać fachowców wśród jeńców przetrzymywanych w obozach dla Polaków, co odwróciło „na lepsze” los niektórych jeńców Kozielska i uratowało ich od Zbrodni Katyńskiej, która rozegrała się kilka miesięcy później. 

Rusznikarstwo, w którym specjalizował się Władysław M. w życiu przedwojennym, stało się dla niego szansą na życie. Wszystkich specjalistów, wśród wojskowych i policjantów przetrzymywanych w tym obozie, przeznaczono do pracy na rzecz zmodernizowania sowieckiego lotnictwa i przygotowania go do ówczesnych i przyszłych celów. Jeńców wywieziono za krąg polarny – do obozu pracy przymusowej „Ponoj” w obwodzie murmańskim na Półwyspie Kolskim (od dawna bastionu rosyjskich a potem sowieckich sił zbrojnych), do budowy lotniska wojskowego (budowy NKWD nr 106). Związek Radziecki planował wybudowanie szeregu lotnisk wzdłuż zachodniej granicy z Finlandią. Władysław M. należał do grupy jeńców zatrudnionych przy montowaniu urządzeń pozwalających samolotom bezpieczne lądować na zlodowaciałym terenie. W czasie budowy tego lotniska i modernizowania sowieckiej floty powietrznej, transporty sprzętu wojennego wysyłane były drogą morską do niezamarzającego portu w Murmańsku, stamtąd rozładowany sprzęt przewożono końmi lub reniferami do obozu, gdzie polscy jeńcy pracowali przy montażu i doskonaleniu tego sprzętu. Warunki bytowe panujące w tym obozie dla tej grupy jeńców, odpowiedzialnych za specjalistyczne prace, były o wiele lepsze niż w obozie w Kozielsku, więźniowie mieli też więcej wolności i dostali nową odzież. Prawie wszyscy współtowarzysze Władysława M. przeżyli ten okres przymusowej pracy, tylko dwóch z tej grupy jeńców zmarło w tej niewoli. Władysław M. przebywał i pracował w tym obozie aż do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i tzw. „amnestii”, do której doszło latem 1941 r. i która pozwoliła uwolnić Polaków wywiezionych w głąb sowieckiej Rosji i przetrzymywanych w łagrach i więzieniach.

Po zawarciu układu między ZSRR a Wielką Brytanią, NKWD utworzyło tzw. cztery obozy „poamnestyjne” gdzie trafić mieli polscy jeńcy z obozów pracy przymusowej. Jednym z nich był obóz w Suzdalu w obwodzie włodzimierskim, gdzie przeniesiono część jeńców z obozu ponojskiego z Półwyspu Kolskiego (1967 osób). Po zawarciu umowy polsko-sowieckiej Sikorski - Majski z 30 lipca 1941 r., już w sierpniu jeńcy zostali zwolnieni i mogli być rekrutowani do wojska polskiego na terytorium ZSRR. Władysław M. wstąpił do Wojska Polskiego w dniu 25 sierpnia 1941 r. w obozie w Suzdalu, gdzie przyjechał płk. Nikodem Sulik i ogłosił umowę zawartą z ZSRR. 15 września 1941 r. Władysław M. został wcielony do 14. pułku piechoty i przydzielony do plutonu sztabowego.

Umiejętności rusznikarskie byłego policjanta zostały natychmiast docenione, co zdecydowało o jego roli w nowo tworzącym się wojsku polskim. Już 27 października został on zweryfikowany ostatecznie w stopniu młodszego majstra wojskowego a dwa tygodnie później awansował do stopnia majstra wojskowego. Po ewakuacji wojska do Iranu wiosną 1942 r., Władysław M. przeniesiony został do 11. Batalionu Strzelców (Kompania Dowodzenia). Rusznikarstwo miało być jego główną rolą w wojsku i aby doszkolić się do standardów nowych broni, 1. lutego 1943 r. odkomenderowano go na miesięczny kurs rusznikarski w Warsztatach Brytyjskich w Abbassie (Abbassia) niedaleko Kairu w Egipcie (533 Base Workshops). Pobyt służbowy i szkoleniowy w Egipcie był również okazją aby zwiedzać tamtejsze zabytki, poznawać miejscowe atrakcje i zaznajomić się z miejscową ludnością.
W trakcie trwania kursu Władysław M. został przeniesiony do 14. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Żbików” (sformowanego 25 października 1942 roku w obozie w Khánaqín), po tym jak w marcu 1943 roku 11. Batalion Strzelców został włączony w jego struktury. Po ukończeniu kursu majstrów rusznikarskich, 20 kwietnia 1943 r. Władysław M. został przydzielony do kompanii dowodzenia 14. Wileńskiego Batalionu Strzelców. 

Po odejściu Władysława M. wraz z wojskiem na Litwę we wrześniu 1939 r., jego rodzina, pozostała w Nowogródku, miała już wtedy świadomość, że wcześniej czy później czekała ją wywózka. Los rodzin polskich jeńców wojennych, osadzonych w sowieckich obozach był już znany społeczeństwu. Tak się też stało 13. kwietnia 1940 r., kiedy o północy NKWD załomotało do drzwi mieszkania Dąbrowskich. Dano im niewiele czasu na spakowanie się po czym dowieziono ich do miasteczka Nowojelnia (dzisiaj na Białorusi), gdzie przebiegała linia kolejowa. Podróż w nieznane odbywała się tak, jak było to przewidziane przez standardy sowieckie, tj. w zamkniętych wagonach towarowych z wyrąbaną dziurą pośrodku, mającą służyć do załatwiania potrzeb fizjologicznych. W czasie podróży zesłańców wypuszczono z wagonów na powietrze tylko trzy razy, nie dostarczano im żadnych posiłków, tylko gorącą wodę, tzw. „kipiotok”, z którego parzyli własną herbatę. Jechali tak dwa tygodnie, przejeżdżając rzekę Wołgę i góry Ural po czym pociąg skierował się w dalszą podróż na południe. Dotarli do Aktiubińska (Aktobe), obwodowego miasta w północnym Kazachstanie skąd, przygotowanymi wcześniej ciężarówkami i pod eskortą trzech sowieckich wojskowych, rozwieziono ich do miejsc przeznaczenia. Ciężarówki były odkryte a padał wtedy deszcz, wiezieni zesłańcy zmokli, jechali przemoczeni bardzo długo, pod wieczór dojechali do kołchozu Kirowa gdzie czekano już na „burżujskie rodziny”. Przybyłych Polaków rozmieszczono po miejscowych rodzinach, do domów murowanych z samanu. Dąbrowskich umieszczono w jednym pokoju przy rosyjskiej rodzinie. Gospodyni zaprosiła ich na obiad, wtedy po pierwszy raz jedli barszcz ukraiński. Okazało się, że byli to osiedleńcy ukraińscy, którzy gospodarzyli na przydzielonej im ziemi jeszcze w czasach carskich ale potem postrewolucyjna komuna zabrała im wszystko. Przybyłym zesłańcom nie pozwolono odpocząć po długiej podróży w nieludzkich warunkach. Już na drugi dzień skierowano niespełna 16-letniego Władka i innych zesłańców do brygady traktorzystów, którzy traktorami orali pola pod uprawę zboża. W czasie pracy Polacy spożywali posiłki razem z Rosjanami. Ten rytm funkcjonowania tamtejszej miejscowej gospodarki, opierającej się na przymusowej pracy polskich zesłańców, przerwał wybuch wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r. Trzech Polaków pracujących w brygadzie wysłano natychmiast na 1-miesięczny kurs traktorzystów, Rosjanie ginęli już wtedy na froncie i nie było kim ich zastąpić. Po takim kursie z reguły z traktorzysty robiono czołgistę. Władek, po ukończeniu kursu, otrzymał prawo jazdy na traktor, przydzielono mu do pracy nawet nowy traktor, którym orał aż do 13 marca 1942 r., tj. do chwili powołania do wojska.


Władek Antoni (syn)
Jako pierwszych do wojska przyjmowano mężczyzn zwolnionych z łagrów. Rodzina Władysława M. zastanawiała się jaki mógł być jego los. Dopóki przebywał on w obozach jenieckich na Litwie a potem w Kozielsku, wieści docierały do rodziny i wiadomo było gdzie mąż i ojciec się znajdował, ale po przeniesieniu jeńców na półwysep Kola wieści się urwały. Wyczekiwaną wiadomość przywiózł rodzinie Dąbrowskich dopiero pan Zawadzki, wojskowy z Nowogródka, który po tym jak dostał się do tworzącego się już wojska polskiego przyjechał na Sybir do swoich bliskich. Jego rodzina jechała na wygnanie razem z Dąbrowskimi. Powiadomił on ich o losie Władysława M., o tym że wydostał się z łagru i był już przyjęty do wojska. Dzięki jego umiejętnościom ze służby w policji, również w wojsku zaszeregowano go jako rusznikarza. Umiał spawać, co było w tamtych warunkach cenną specjalnością. Starszy Posterunkowy Policji stał się w wojsku sierżantem. Przy takim obrocie spraw również Władek spodziewał się i oczekiwał powołania do wojska, które rzeczywiście nadeszło i zostało mu doręczone przez „presiedatiela” kołchozu. Wezwano do wojska trzech Polaków i sześciu rosyjskich kołchoźników. 13 marca 1942 r. załadowano ich na trzy sanie i zawieziono do miasta powiatowego, skąd musieli dostać się do miejsca poboru. W punkcie poborowym Polacy z tej grupy spotkali się ze znajomymi z Nowogródka. 

Komisja wojskowa urzędowała w murowanym budynku, zasiadali w niej oficerowie rosyjscy ale i polscy wojskowi ubrani w brytyjskie mundury. Badania przydatności do służby wojskowej rekrutów przeprowadzało dwóch lekarzy, jeden rosyjski i jeden polski. Przed komisją lekarską chłopcy musieli stawić się rozebrani a lekarze badali ich ogólny stan zdrowia. Władek otrzymał kategorię A, co oznaczało zdolność do służby wojskowej. Polacy zostali wtedy oddzieleni od Rosjan, po badaniach lekarskich dostali posiłek i poszli spać. Na drugi dzień, wraz z trzema młodymi polskimi oficerami przybyłymi z Anglii, zawieziono ich do obwodu Aktiubińsk, a stamtąd dalej pociągiem na południe, ale w nieznanym im kierunku. Dotarli do Guzaru gdzie znajdował się ogromny obóz, spędzili tam tydzień czasu czekając na dalszy bieg wypadków. Po tygodniu zakomunikowano im, że o godz. 12.00 wszyscy chłopcy urodzeni w 1923 i 1924 r. mają się stawić na zebranie na placu. Było ich około 150-ciu chłopaków, poddano ich ponownie badaniom lekarskim, które trwały do wieczora. Ze wszystkich przebadanych wybrano 14-stu chłopaków, wsadzono ich do samochodów ciężarowych wraz z trzema oficerami, którzy nie byli zbyt rozmowni w stosunku do rekrutów po czym transport wyruszył w kierunku Taszkientu w Uzbekistanie. Oficerowie nie zdradzali eskortowanym rekrutom celu podróży i jakie było ich przeznaczenie wojskowe. W Taszkiencie udali się wszyscy na stację kolejową i wyruszyli w dalszą podróż. Dojechali do stacji Jangi-Jul gdzie znajdowała się kwatera główna gen. Andersa oraz Dowództwo i Sztab Armii Polskiej w ZSRS. Przybysze przeszli piechotą do obozu, gdzie tworzył się batalion szkoleniowy, jak świadczył o tym widniejący napis - „batalion szkoleniowy”.  Dwie kompanie piechoty były już sformowane, miała tworzyć się trzecia kompania. Nowo przybyłych chłopaków zakwaterowano w namiocie, następnego ranka po kąpieli w łaźni dostali mundury z polskimi orzełkami. Dwa dni zeszły im na przystosowaniu się do nowych warunków i okoliczności. Na miejscu byli już koledzy Władka z Nowogródka.

rtm. Zbigniew Kiedacz
Wkrótce zaczęły się ćwiczenia nowych rekrutów, wyposażono ich w karabiny automatyczne z lunetami i najlepszy sprzęt bojowy. Miał powstać specjalny oddział do ochrony sztabu. Miał to być oddział piechoty szturmowej, przeszkolony również spadochronowo. Generał Anders nie ufał Sowietom, nie dowierzał, że z ich strony nie nadejdzie niebezpieczeństwo dlatego postanowił utworzyć całkowicie dyspozycyjny oddział dowódcy armii zdolny do natychmiastowego użycia, w tym i do działania w wypadku zagrożenia ze strony sowieckiej, oddział któremu mógłby całkowicie zaufać, stworzony z ludzi gotowych bronić sztabu do ostatka. Zastanawiano się więc kto miałby wejść w skład takiego oddziału. Generał Anders wydał tajny rozkaz, z dnia 17 kwietnia 1942 roku, w którym zarządzono uformowanie Batalionu Specjalnego nazywanego Batalionem „S”, stworzonego z synów wojskowych i policjantów. Władek był synem policjanta, dlatego właśnie znalazł się w tym batalionie. Dowództwo tej formacji powierzono rotmistrzowi Zbigniewowi Kiedaczowi, który w 1939 r. w czasie kampanii wrześniowej trzy razy uratował gen. Andersa od śmierci. Po napaści Niemiec na ZSRR i zawarciu układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 roku, na wiadomość o rozpoczęciu tworzenia przez generała Władysława Andersa Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, rotmistrz natychmiast zgłosił się na ochotnika do służby przy boku generała. Batalion stał się podstawą odtworzenia 15. Pułku Ułanów Poznańskich w ramach 2. Korpusu Polskiego, ale już jako formacji pancernej. Później, po ewakuacji armii polskiej do Iraku jeszcze w 1942 r., batalion „S” przekształcono w pułk rozpoznawczy 5. Kresowej Dywizji Piechoty, nadając mu nazwę 15. Pułku Kawalerii Pancernej, by następnie wrócić do starej nazwy – 15. Pułk Ułanów Poznańskich. Gen. Władysław Anders był dowódcą pierwotnego Pułku Ułanów Poznańskich w latach 1919-1921. Na wyszkolenie tego specjalnego oddziału do obrony sztabu przeznaczono trzy i pół miesiąca. Żołnierze przeszli poważne ćwiczenia, trenowali walkę wręcz pod okiem instruktorów przeszkolonych w sztuce walki judo. Szkoleniowcy ćwiczyli judo z użyciem długich noży na słomianych kukłach. Musieli nauczyć się trafiać nożem w szyję tak, aby w razie potrzeby umieć zabić wroga. Zaplanowane w ćwiczeniach skoki spadochronowe nie doszły do skutku, ponieważ nie dostarczono samolotów. Rotmistrz Kiedacz dowodził Batalionem „S” twardą ręką. Był surowy i wymagający zarówno wobec swoich podkomendnych, jak też wobec samego siebie. Dużą uwagę zwracał na przestrzeganie regulaminów. Natychmiast wychwytywał nawet najdrobniejsze niedociągnięcia. W oddziale panowała poznańska, niemal pruska dyscyplina. Pomimo to jego ułani byli do niego ogromnie przywiązani. Jego twarda ręka przeszła do legendy, a podkomendni odpłacali się swojemu dowódcy żurawiejkami, jak ta:

,,Lepiej pieszo przejść przez Irak, Mieć na dupie krwawy czyrak, Lepiej zginąć na dnie sracza, Niźli służyć u Kiedacza." 

Po ukończeniu szkolenia, kiedy nadszedł czas przystąpienia do czynów bojowych, batalion wyruszył w drogę. Z Jangi-jul przewieziono ich koleją do Krasnowodska, portu nad Morzem Kaspijskim, gdzie wsiedli na brudne statki pasażersko-towarowe i odpłynęli w kierunku portu Pahlevi na irańskim brzegu. Po przybyciu na miejsce batalion stacjonował w tym mieście równy miesiąc, był to czas odpoczynku i wzmocnienia organizmu. Nie było wtedy ćwiczeń wojskowych, żołnierze byli często poddawani badaniom lekarskim, dostawali zastrzyki chroniące ich przed chorobami, takimi jak malaria czy tyfus. Po miesiącu pod obóz podjechały autobusy prowadzone przez Persów, aby zabrać żołnierzy i wyruszyć w podróż do Iraku. Jechali krętymi drogami przez wysokie góry, nad przepaściami, co przyprawiało podróżujących o silne emocje. Przejeżdżali niedaleko Bagdadu, kierując się do Kanekinu, położonego nad rzeką Diyala, dopływem rzeki Tygrys. Woda w rzece była czysta, jednak nie można było jej pić, ale za to można było się kąpać. W Kanekinie (Khanaqin) wysadzono ich i zakwaterowano w obozie przygotowawczym. Na drugi dzień obóz rozrósł się do wielkich rozmiarów po tym jak przywieziono tam Pułk Ułanów Karpackich z zadaniem szkolenia rekrutów. Karpatczycy byli dobrze uzbrojeni, ich obecność na Bliskim Wschodzie była konieczna dla ochrony pól naftowych przed Kurdami. Po wyszkoleniu rekrutów Karpatczycy wyjechali. Z czasem batalion został wyposażony w 3-osobowe lekkie wozy pancerne Morris, na których odbywały się ćwiczenia. Niedługo potem batalion dostał do dyspozycji pojazdy Loyd Carrier, opancerzone ciągniki artyleryjskie. Każdy szwadron otrzymał kilka sztuk tych pojazdów i sześć działek przeciwpancernych, użytych przez Brytyjczyków po raz pierwszy w 1942 r. w bitwie pod El Alamain przeciwko wojskom Osi. Uzbrojenie będące w dyspozycji każdego szwadronu musiało być dobrze pilnowane ponieważ Kurdowie, wyraźnie proniemieccy, próbowali kraść Polakom broń.


Boże Narodzenie 1942 r. zastało Władka i jego towarzyszy broni w Iraku. W czasie tych świąt spotkał się z ojcem Władysławem M. po raz pierwszy od chwili rozłąki we wrześniu 1939 r. Świętowali Boże Narodzenie tym razem przy palmie udekorowanej jak choinka. Wcześniej w Iranie, po przerzuceniu wojska polskiego z ZSRR, nie dane im było spotkać się osobiście, chociaż mieli ze sobą stały kontakt. Władysław M. (ojciec) był w szeregach 11. Batalionu Strzelców (kompanii dowodzenia) V Kresowej Dywizji Piechoty. W maju 1943 r. jednostki polskie przesunięto na zachód od Kirkuku. Niedaleko miejsca obozowania batalionu Władka zakwaterowała się Kompania Transportowa, która miała u siebie małego niedźwiadka. Przejęła ona to zwierzątko od pań opiekujących się polskimi sierotami ewakuowanymi z nieludzkiej ziemi wraz z wojskiem polskim, które aby przysporzyć osieroconym dzieciom trochę uciechy, kupiły im małego, też osieroconego żywego misia. Karmiły go smoczkiem i wychowywały, ale nadszedł czas wyjazdu dzieci do Indii, gdzie miały trafić pod opiekę maharadży Jam Saheb Digvijay Sinhji. Maharadża postanowił udzielić schronienia polskim sierotom i w pobliżu swojej letniej rezydencji w Balachadi wybudował Polish Children Camp. Niestety rosnący miś nie mógł już przebywać wśród dzieci i musiano go oddać pod opiekę komuś innemu. Przyjęła go Kompania Transportowa przeznaczona do transportu ciężkiego sprzętu wojskowego. Władek widział tam wtedy tego jeszcze malutkiego niedźwiadka. Mały miś stał się z czasem sławnym niedźwiedziem Wojtkiem, który przeszedł z polskim wojskiem cały szlak bojowy.

Władek z kolegami

Pułk pancerny, do którego należał Władek przeznaczony był do późniejszych walk we Włoszech, w związku z czym po zakończeniu szkolenia w Iraku pod koniec 1943 r. został przeniesiony, przez Jordanię, do Palestyny (na terytorium od granicy egipskiej po rejon Gazy). Żołnierze pochodzący w ogromnej większości z równinnych polskich Kresów Wschodnich musieli nauczyć się walki w górach. Ćwiczenia odbywały się w terenach górskich w Libanie i w Palestynie. Wcześniej, jeszcze podczas pobytu w Iraku wraz ze swoim pułkiem, Władek wysłany był do Egiptu na trzytygodniowy kurs szkoleniowy na broni pancernej, odbywającym się w dużym obozie. Miał wtedy okazję spotkać się z ojcem po raz drugi. Po odbytym kursie, Władek wrócił do swej jednostki w Iraku. W okresie świąt Bożego Narodzenia w 1943 r. pułk przerzucono, na jego własnym sprzęcie, z Gazy do Egiptu na ćwiczenia, w okolice Aleksandrii. W Heliopolis, koło Kairu, przez krótki czas odbywały się bardziej specjalistyczne treningi. Po krótkim pobycie treningowym pułk został zaokrętowany w Port Said i wyruszył w podróż morską w kierunku włoskiego Tarentu (Taranto). Konwój statków liczył 50 jednostek, cały 15 Pułk Ułanów Poznańskich rozmieszczony był na kilku okrętach. Był to pierwszy etap przerzutu wojsk V Kresowej Dywizji Piechoty pod dowództwem Gen. Nikodema Sulika na terytorium Włoch gdzie lądowali 24 lutego na plażach Tarentu.

Władek na kursie mechaników (3. od lewej)

Zaraz po zejściu z okrętu pułk skierowano w tereny górskie gdzie rozmieszczone były pierwsze pozycje bojowe wroga. Pod koniec lutego ułani poznańscy dotarli do Civitanova del Sannio, górskiej miejscowości położonej 656 mt n.p.m., gdzie zakwaterowano ich w miejscowych domach. Wtedy linia frontu już się stamtąd oddaliła. Kiedy Władek i jego współtowarzysze z 15 Pułku Ułanów Poznańskich przybyli di miasteczka, mieszkańcy przyjęli ich początkowo z nieufnością i strachem. W pierwszą niedzielę po zakwaterowaniu się, żołnierze postanowili udać się na mszę świętą do miejscowego kościoła, częściowo uszkodzonego po zniszczeniach spowodowanych przez wycofujących się Niemców. Kiedy maszerowali tłumnie uliczkami miasteczka, byli zdumieni nieobecnością ludzi i młodzieży. Obok nich do kościoła udawały się tylko starsze pary małżeńskie, za nimi szły same kobiety zaś ich mężowie w tym czasie poszli na wino do miejscowego baru. W rezultacie, ksiądz odprawiał mszę głównie dla polskich żołnierzy. W momencie mszy kiedy zbiera się datki na tacę, z zakrystii wyszedł kościelny i ruszył w kierunku Polaków podstawiając mały koszyczek na datki. Żołnierze mieli przy sobie brytyjskie funty z żołdu otrzymywanego od dowództwa brytyjskiego, każdy z nich wrzucał na tacę banknoty, które bardzo prędko wypełniły koszyczek. Ksiądz przerwał wtedy zbieranie datków i polecił kościelnemu, aby przyniósł z zakrystii większy koszyk. Ten pojawił się z koszem od bielizny i kontynuował zbieranie, cały kosz wypełnił się brytyjskimi funtami. Ksiądz, ujęty taką hojnością i pobożnością tych „gości”, zganił później mieszkańców Civitanova, stawiając im jako przykład pobożność i uczciwość tych polskich żołnierzy, których mieszkańcy się bali.

Władek (po prawej) z kolegą

Sława o hojnych i pobożnych żołnierzach polskich rozniosła się prędko wśród środowisk kościelnych na całym półwyspie apenińskim. Wszędzie tam gdzie pojawiało się później wojsko polskie i żołnierze szli na mszę do kościoła, ksiądz już wiedział, że taca będzie bogata i witał serdecznie polskich wiernych. Msza niedzielna w Civitanova stała się wydarzeniem, które zmieniło całkowicie stosunki między mieszkańcami a Polakami. Wkrótce wyjaśniły się powody niechęci w stosunku do tych cudzoziemców i unikania ich. Na krótko przed przybyciem wojskowych Polaków, Civitanova i okolice były okupowane i kontrolowane przez Niemców, którzy porwali trzy kobiety, wywieźli je poza miasteczko i zgwałcili. Odwieźli je potem na miejsce, zwołali mieszkańców i obwieścili publicznie, że przyznają się do popełnienia gwałtu ale nie zabili kobiet i odwieźli je żywe do domu. Podkreślili przy tym że, w odróżnieniu od nich którzy tylko gwałcili, Polacy posuwający się już wzdłuż Półwyspu Apenińskiego po desancie w Tarencie, to barbarzyńcy gwałcący i zabijający kobiety. Mieszkańcy Civitanova, którzy nigdy nie mieli styczności ani nie słyszeli o Polakach, uwierzyli tym kłamliwym zapowiedziom i zastosowali prostą taktykę obronną, chowając młodych i dzieci w piwnicach aby uchronić ich przed domniemanymi polskimi gwałcicielami i mordercami. Jednak wkrótce wszystkie obawy zniknęły, współżycie mieszkańców Civitanova z żołnierzami polskimi nie sprawiało żadnych trudności a wręcz przeciwnie, nawiązały się przyjacielskie stosunki. Władek wspomina, że miejscowe dziewczyny częstowały ich najlepszym winem i domowymi ciastami, przynosząc je do pojazdów pancernych. Polacy pozostawili po sobie dobre wspomnienia, o co również dbało dowództwo korpusu. Starano się, aby wszędzie tam, gdzie stacjonowali polscy żołnierze, pozostawiali oni po sobie pozytywne wrażenie, podtrzymując dobre imię Wojska Polskiego.

W okresie stacjonowania w Civitanova, Władek nie miał okazji spotykać się z ojcem, ale wiedział gdzie on się znajduje i miał z nim kontakt. W ostatniej dekadzie marca 1944 r. 6. Lwowska Brygada Piechoty została przerzucona nad rzekę Sangro, gdzie jej 17. Batalion Strzelców, do którego należał Władysław M. od 21.03.1944 r. z przydzieleniem do plutonu gospodarczego kompanii dowodzenia, przeprowadzał rozpoznanie wyznaczonego odcinka frontu, po jego wcześniejszym ustabilizowaniu się podczas walk zimowych na przełomie 1943/1944 r. „Lwowiacy” mieli tam za zadanie utrzymać pozycje obronne w górach Mainarde, obsadzone przez oddziały polskie, i zabezpieczać je przed spodziewanym atakiem sił niemieckich. Strefa tych gór miała strategiczne znaczenie dla całego zgrupowania sił sprzymierzonych na środkowym odcinku frontu. 

Capracotta zniszczona przez wojska niemieckie

Po czasie oczekiwania i przygotowania do przyszłych działań frontowych, spędzonym w Civitanova, Ułani Poznańscy weszli na swój pierwszy odcinek bojowy na froncie włoskim 6 kwietnia 1944 r. w Capracotta, górskiej miejscowości położonej 1.421 mt n.p.m., z zadaniem luzowania odcinka i przejęcia zadań 2. Batalionu Strzelców Karpackich. Wtedy w miasteczku pozostawało już tylko około stu mieszkańców jako że, w perspektywie przyszłych działań frontowych w tym rejonie prawie wszyscy inni zostali wcześniej wysiedleni przez Aliantów do Apulii. Na miejscu zostało tylko kilka rodzin koniecznych do zapewnienia najważniejszych funkcji publicznych, był więc lekarz, aptekarz, proboszcz, urzędnicy gminy, położna i inne niezbędne osoby. Do działań w Capracotta przeznaczono szwadron 1. 2. i 4. z 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Władek należał do 4. szwadronu. Przybyłe trzy szwadrony ułanów rozmieszczono w Capracotta w uszkodzonych budynkach ocalałych po zniszczeniach spowodowanych celowym wcześniejszym działaniem oddziałów niemieckich. Z dziennika 15 Pułku Ułanów Poznańskich wiadomo, że najbardziej znaczącą akcją, jakiej dokonał Pułk w Capracotta, był patrol z zadaniem uchwycenia wzgórza 1613, skąd wykonać zasadzkę na konwój złożony z ludności cywilnej niosącej żywność i eskortowanej przez Niemców. Konwój ten, według zeznań miejscowego cywila, miał przechodzić codziennie w godzinach porannych drogą do Gambareale – Palena obok wzgórza 1613. Patrol, którym dowodził por. Edward Wojciechowicz z 1. szwadronu, wyruszył z Capracotta 13 kwietnia 1944 r. o godz. 20.00, z zadaniem złapania jeńców i stwierdzenia do jakiej formacji niemieckiej należał nieprzyjaciel na przedpolu. Zadanie było utrudnione przez grubą pokrywę śnieżną, która pokrywała stok wzgórza, na który trzeba było się wdrapać w ciemnościach. Wyruszyło 22 ułanów z 1. szwadronu, dowódca patrolu i miejscowy przewodnik. Na szczycie wzgórza patrol natknął się na dobrze zamaskowany schron w naturalnym wgłębieniu wśród skał, nakryty belkami, chrustem i śniegiem, z zawieszoną z przodu kołdrą maskującą wejście. Wewnątrz spało pięciu Niemców, z którymi od razu doszło do walki. Niemcy, obudzeni znienacka, nie zamierzali się poddać i rzucili się przeciwko ułanom. Czterech z nich poniosło jednak śmierć na miejscu, piątego Niemca por. Wojciechowicz rozkazał wziąć żywcem, aby wydobyć od niego informacje, które patrol miał za zadanie uzyskać. Cel ten został jednak zniweczony, bo w momencie kiedy ułani nakazali Niemcowi podnieść ręce do góry, aby wziąć go do niewoli i przesłuchać, wpadł do schronu włoski przewodnik i z własnej inicjatywy, wbrew rozkazowi dowódcy parolu, zabił Niemca serią z karabinu maszynowego Thomson. W rezultacie zaistniałego przebiegu wydarzeń, ostatecznie nieprzyjaciela zidentyfikowano jedynie na podstawie zdobytych na miejscu dokumentów, jak się okazało była to niemiecka 114 Dywizja Strzelców.

Wśród ułanów było później dużo przypuszczeń na temat czynu, jakiego dokonał włoski przewodnik zabijając rozbrojonego już Niemca z podniesionymi rękoma na znak poddania się. Nie wiadomo czy ten włoski miejscowy przewodnik miał coś do ukrycia, np. wcześniejszą współpracę z nieprzyjacielem, która mogła wyjść na jaw, czy też kierowała nim chęć zemsty za los jaki spotkał jego współmieszkańców po zajęciu Capracotty przez siły niemieckie i zniszczeniu dużej części miejscowości. Trzy dni po odbyciu patrolu uwieńczonego sukcesem, w Capracotta miało miejsce wydarzenie wyjątkowe. Do miasteczka, chociaż leżącego częściowo w ruinach, przybył sam Gen. Anders wraz Dowódcą 5 Kresowej Dywizji Piechoty Generałem bryg. Nikodemem Sulikiem i innymi osobistościami wojskowymi, aby udekorować czterech ułanów biorących udział w patrolu Krzyżem Walecznych za męstwo i odwagę okazaną na polu walki w nocy z dnia 13 na 14 kwietnia 1944 r. w rejonie miejscowości Gambareale.

Gen. Władysław Anders
W obliczu przygotowań do planowanej IV bitwy na Linii Gustava, oddziały V. Kresowej Dywizji Piechoty były stopniowo zastępowane przez oddziały brytyjskie i wysyłane na tylne linie rozmieszczone w miasteczkach Viticuso i Acquafondata w okolicy Montecassino. 15. Pułk Ułanów Poznańskich, do którego należał Władek i który podporządkowano podpułkownikowi Nowina-Sawickiemu (dowódcy 6. Lwowskiej Brygady Piechoty) przerzucono do Viticuso 29 kwietnia 1944 r. W ten sposób drogi bojowe ojca i syna zeszły się i znów mogli widywać się osobiście. W dniach 2-3 maja wojsko objęło już pozycje bojowe na wzgórzu Monte Castellone. W nocy z 2. na 3. maja ojciec i syn pożegnali się przed czekającą ich bitwą. Władysław Marian, idąc w bój, podszedł do syna i powiedział „trzymaj się”. Dodał wtedy, że przegrał w karty papierosy. Kiedy nadszedł czas przystąpienia 2 Korpusu Polskiego do walki na Linii Gustava, Władek walczył jako szeregowy ułan, później awansował na starszego ułana. Jego ojciec był na pozycjach drugiej linii, ze sztabem, jako rusznikarz, miał pełne ręce roboty bo trzeba było ciągle naprawiać broń. Jeżeli była taka konieczność, to wysyłano go na pierwszą linię do naprawy broni, głównie CKM-ów (ciężkich karabinów maszynowych).

Władysław Marian (po prawej)

Zwycięska Bitwa o Monte Cassino, stoczona przez 2 Korpus Polski między 11. a 18. maja, nie oznaczała końca walk i pokonania niemieckiego oporu. Po przełamaniu „linii Gustawa” w rejonie Monte Cassino 18 maja 1944 r., już 20 maja oddziały polskie przystąpiły do ataku na pozycje niemieckie w rejonie Piedimonte San Germano, których broniły niemieckie jednostki 1 Dywizji Spadochronowej. Władek, uczestnik tej bitwy, pamięta jak ciężką walkę musieli jeszcze stoczyć aby zdobyć Piedimonte San Germano, miasteczko na Linii Hitlera położone na północnym stoku doliny rzeki Liri, na północny zachód od wzgórza klasztornego. Zadanie jego zdobycia powierzono improwizowanej grupie „Bob”, od nazwiska dowódcy podpułkownika dyplomowanego Władysława Bobińskiego. W skład grupy weszły jednostki mniej wyczerpane bitwą pod Monte Cassino, między innymi: 6 pułk pancerny, V batalion 5 Kresowej Dywizji Piechoty, XVIII batalion 3 Dywizji Strzelców Karpackich oraz kompania ochrony sztabu Korpusu. Jednostki te wykonały w dniach 20–22 maja trzy uderzenia na pozycje niemieckie, nie zdołały ich jednak przełamać. Zacięte walki toczyły się aby opanować Monte Cairo, najwyższy szczyt masywu cassińskiego (1669 m n.p.m.), na którym łączyły się dwie niemieckie linie systemu obronnego – Linia Gustawa z Linia Hitlera. 25 maja na maszcie umieszczonym na szczycie Monte Cairo powiewała już polska flaga. Następnego dnia, d-ca 15. Pułku Uł. Pozn. mjr Zbigniew Kiedacz wydał rozkaz dla 4. szwadronu, do którego należał Władek, osiągnięcia miasteczka Terelle okrążając stokami Monte Cairo. W nocy z 24 na 25 maja zagrożeni oskrzydleniem Niemcy rozpoczęli już odwrót. Opuszczone Piedimonte San Germano zostało zajęte przez wojska polskie rankiem 25 maja. Straty 2 Korpusu Polskiego w bitwie o miasto wyniosły 208 zabitych i rannych.

Po krwawych ale zwycięskich bitwach na Linii Gustava nie było wiele czasu na odpoczynek. Po tygodniu postoju w Santa Croce del Sannio (2 – 9 czerwca 1944 r.) 2 Korpus Polski musiał już maszerować w kierunku Ancony z zadaniem jej zdobycia. Władek i jego ojciec, jako starszy sierżant w 17. Batalionie Strzelców, widywali się odtąd często. Dużo byłych policjantów, niegdyś kolegów Władysława M., służyło w żandarmerii 2 Korpusu Polskiego. Marsz na Anconę rozpoczął się 19 czerwca od Torino di Sangro w prowincji Chieti, małej miejscowości położonej na szosie biegnącej wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, którą wojsko przemieszczało się na północ. Pułk Władka dotarł do Fermo, następnie do Mogliano aby podążać dalej w kierunku rzeki Chienti gdzie od kilku dni toczyły się już zacięte walki aby pokonać opór niemiecki wzdłuż brzegów rzeki, sforsować ją i rozpocząć bitwę o Anconę okrążając miasto od północy. Szlak 15 Pułku Ułanów Poznańskich w tej fazie działań wojennych prowadził od Loreto przez San Biagio w kierunku Agugliano (30 czerwca), docierał do Chiaravalle, gdzie w dniach 4 – 6 lipca Pułk wziął udział w walkach. W dniach od 4 do 16 lipca 1944 r. Ułani Poznańscy prowadzili samodzielnie walki w rejonie Casenuove, forsując rzekę Musone i zdobywając Palazzo del Cannone leżące w obrębie miasta Osimo.

Od 16 lipca pułk prowadził pościg na nieprzyjacielem i dążył do okrążenia Ancony, która ostatecznie zdobyta została 18 lipca 1944 r. Tego samego dnia Pułk Ułanów Poznańskich dotarł do rzeki Esino, zdobywając na niej przyczółek. 19 lipca zdobyta została Camerata Picena. Z dniem 20 lipca, po dotarciu do Montemarciano, pułk odszedł na wypoczynek zajmując rejon Chiaravalle. Zdobycie Ancony nie oznaczało końca walk z nieprzyjacielem, który wycofując się dalej na północ, fortyfikował własne pozycje na następnych liniach obronnych. Po zdobyciu Ancony 2 Korpus Polski rozpoczął marsz na północ półwyspu apenińskiego w kierunku Linii Gotów, na której ufortyfikowali się Niemcy po przełamaniu i zdobyciu Linii Gustava przez wojska alianckie w maju tegoż roku. Początkowo Polacy posuwali się w marszu bojowym wzdłuż Adriatyku aż do rzeki Metauro, wyzwalając kolejne nadbrzeżne miasta, potem szlak prowadził przez górski łańcuch Apeniński, gdzie stoczono szereg ciężkich walk od Santa Sofia do Dovadola, zajmując również Predappio, rodzinną miejscowość Benito Mussoliniego.

22 października 1944 r. Ułani Poznańscy rozpoczęli natarcie. Stało się to w momencie, kiedy główna linia obrony niemieckiej została przełamana przez oddziały własne. Formacja ppłk. Kiedacza otrzymała typowe dla swego charakteru zadanie ‒ działania pościgowe. Równocześnie miała przeprowadzić rozpoznanie drogi, po której nacierać miały główne siły dywizji. Od początku ruchowi pojazdów Pułku towarzyszyły bardzo trudne warunki terenowe. Szczególnie doskwierały rozmyte przez deszcz błotniste drogi. W meldunku sytuacyjnym datowanym na ten dzień ppłk Kiedacz zwracał szczególną uwagę właśnie na niesprzyjające warunki oraz trudności w podejściu do zniszczonego mostu. Następnego dnia rano pluton saperów przystąpił energicznie do przygotowania objazdu w Civitella di Romagna tak, aby mogła po nim przejść część motorowa Pułku. Zasypywano leje po pociskach. Wykonanie zadania utrudniały częste ataki ogniowe artylerii niemieckiej. Wśród ułanów byli ranni. Dowódca Pułku chciał jak najszybszego ukończenia prac, zależało mu na rychłym wprowadzeniu do akcji części motorowej pułku, a tym samym kontynuowaniu natarcia na Nespoli. W czasie dnia parokrotnie wizytował pracujących ułanów i sprawdzał postępy. Gdy prace zostały zakończone, ppłk Kiedacz zwrócił się do pracujących tam żołnierzy, mówiąc: ,,Ja pierwszy przejadę po nowo zbudowanej drodze”. Po tych słowach sam usiadł za kierownicą. W chwilę po jego odjeździe usłyszano w szybkim odstępie czasu dwa wybuchy. Po chwili poszukiwań znaleziono poszarpane ciało dowódcy, który poniósł śmierć na miejscu. Wypadek spowodowały dwie miny niespotykanego wtedy typu ułożone na drodze, której budowę rozpoczęli sami Niemcy i do której dochodził świeżo zbudowany objazd.

Śmierć ppłk. Zbigniewa Kiedacza wywołała ogromne poruszenie w 2 Korpusie. Generał Anders ogromnie przeżył odejście tak bliskiego sobie oficera, razem z którym wiele przeszli w trakcie ich żołnierskiej drogi. Okres wspólnej poniewierki wytworzył między nimi silną wieź, zrodzoną w ogniu walki. 24 października 1944 r. ciało ppłk. Kiedacza pochowano na cmentarzu w Santa Sofia, później zostało ono przeniesione na polski cmentarz wojenny w Bolonii. Po przedarciu się przez pasmo Apeninów na Nizinę Padańską i po działaniach wojennych wzdłuż szosy Via Emilia, z wyzwoleniem miasta Faenza 15 grudnia 1944, wojska alianckie wstrzymały działania na sezon zimowy, przechodząc do obrony na linii rzeki Senio. 

Działania wojenne w Apeninie Emiliańskim w październiku 1944 roku były dla Pułku Ułanów Poznańskich końcem jego szlaku bojowego. W listopadzie Pułk został przeniesiony na dalekie południe Włoch do miejscowości Maglie k/Lecce i wkrótce stanął wobec nowej rzeczywistości. W dniu 31 grudnia 1944 r., z rozkazu Dowódcy 2 Korpusu z 15 Pułku Ułanów Poznańskich został wyłoniony 25 Pułk Ułanów Wielkopolskich, dla uhonorowania tradycji sprzed 25 laty kiedy w momencie historycznym, jakim była wojna w 1920 r., jeden pułk wyłonił się z drugiego i okrył sławą bojową w wojnach 1920 i 1939 r. Z dniem 1 stycznia 1945 r. nastąpił podział na 1. szwadron 15 P. Ułanów Poznańskich (w którym pozostał Władek Dąbrowski) i 1. szwadron 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich.


6 stycznia 1945 r., 15 Pułk Ułanów Poznańskich, z którego została mniej więcej połowa stanu po podziale, odjechał z dworca w Maglie w kierunku Tarentu gdzie zaokrętował się na statek pasażerski i odpłynął w kierunku Egiptu. Ułani wysłani zostali bez sprzętu bojowego, mieli przy sobie tylko broń ręczną. Po przybyciu do celu, w Port Said zeszli na ziemię na piechotę, w porcie czekały na nich ciężarówki. Oprócz 15 Pułku Ułanów Poznańskich, do Egiptu przybył 10 Pułku Huzarów, w składzie 21 oficerów i 549 szeregowych, i 3 Pułk Ułanów Śląskich, który liczył wkrótce 36 oficerów i 612 szeregowych. Oba te pułki odpłynęły z Tarentu 7 stycznia 1945 r. statkiem M. V. „Cilicia”. Po przeszkoleniu w Egipcie wszystkie przybyłe tam pułki miały utworzyć w przyszłości dodatkową dywizję pancerną. Plan taki był możliwy dzięki temu, że pod koniec wojny do 2 Korpusu przybywali w wielkiej liczbie jako ochotnicy byli polscy jeńcy i dezerterzy z armii niemieckiej, powiększając znacznie liczebność wojska polskiego. Szkolono ich w obozach wojskowych w pobliżu Kairu i Aleksandrii. Władek i jego pułk mieli odbyć ćwiczenia w obozie wojskowym w El Amirija w pobliżu Aleksandrii. Zanim jednak rozpoczęli ćwiczenia z bronią pancerną i czołgami, powierzono im inne pilne zadanie do wykonania. Skierowano ich w okolice Tobruku, gdzie w trzech obozach jenieckich dla Niemców, stworzonych przez Brytyjczyków po zwycięskiej kampanii wojsk alianckich w północnej Afryce, doszło do buntów i konieczna była interwencja. Po kapitulacji wojsk Osi w maju 1943 r. do niewoli brytyjskiej dostało się blisko 275 tys. żołnierzy, rozmieszczonych w licznych obozach jenieckich. Jeńcy niemieccy przetrzymywani w trzech obozach w pobliżu Tobruku wymknęli się spod kontroli i dyscypliny brytyjskich władz obozu, stworzyli własną organizację zarządzania obozem i starali się wymusić na Brytyjczykach akceptację ich samorządności. Do zadania przywrócenia porządku i posłuszeństwa władzom brytyjskim przeznaczono pułk Władka, na ten czas zlokalizowany niedaleko Aleksandrii.

Okres niecałego miesiąca spędzonego na ziemi egipskiej przeznaczony był głównie na ćwiczenia ułanów w związku z planem przezbrojenia 15 Pułku Ułanów Poznańskich w pułk pancerny w ramach utworzonej 14 Wielkopolskiej Brygady Pancernej, dowodzonej przez ppłk. Władysława Bobińskiego, dawnego oficera Ułanów Poznańskich. Po zakończeniu misji i kursu w Egipcie, 15 mechaników z 15 Pułku Ułanów Poznańskich, w tym Władek, powróciło do Włoch ponownie do Maglie. Ich zadaniem wojskowym było przejmowanie nowych czołgów przeznaczonych dla zaplanowanej 2 brygady. W trakcie tych działań ułani byli ochraniani przez dwie kompanie hinduskie, z którymi nawiązały się przyjacielskie stosunki, żołnierze spędzali razem wolny czas i chodzili do baru na kawę. W czasie gdy ułani przygotowywali się do dalszych działania wojennych z użyciem nowych czołgów, zastał ich koniec wojny i pułk nie wrócił już na front. Reszta 15 Pułku Ułanów Poznańskich powróciła z Egiptu na ziemię włoską dopiero w październiku 1945 r., po zakończonym szkoleniu, i została rozmieszczona w Giulianova na wybrzeżu adriatyckim w środkowych Włoszech. W czerwcu 1946 roku pułk przetransportowano do Anglii gdzie rok później został rozformowany.

Tymczasem ojciec Władka pozostawał cały czas na linii frontu włoskiego z 2 Korpusem Polskim. W czasie przerwy zimowej w działaniach wojennych na przełomie 1944 i 1945 roku pułk Władysława M. zaangażowany był w obronę pozycji nad rzeką Senio (od 2 stycznia do 8 kwietnia 1945 r.), gdzie przez kilka miesięcy trwały ostre walki między Niemcami a wojskami sprzymierzonymi. Działania wojenne Aliantów w regionie Romagna, rozpoczęte w lecie 1944 r., zostały zablokowane na linii obronnej, którą Niemcy zbudowali wzdłuż rzeki Senio, czyniąc z tej na pozór łatwej do sforsowania rzeczki swoją ostatnią twierdzę i wstrzymując front na kilka miesięcy w celu zablokowania go na wschód od Bolonii. 8 Armata brytyjska, wraz z 2 Korpusem Polskim dotarła do rzeki Senio w grudniu 1944 r. Do marca 1945 roku 2 Korpus Polski prowadził walki pozycyjne. Oddziały obsadzały obronę nad rzeką Senio, prowadziły rozpoznanie przeciwnika i pojedynki ogniowe artylerii. Przełamanie tej zapory niemieckiej nastąpiło 10 kwietnia 1945 r. po ciężkiej i krwawej bitwie, która przeszła do historii jako Bitwa Trzech Rzek, Senio, Santerno i Sillaro. 

Następnym celem Aliantów miało być zdobycie Bolonii. Należało pokonać jeszcze opór Niemców na czterech następnych rzeczkach, na których Niemcy ustanowili swoje linie obronne, i wyzwolić leżące na tym szlaku liczne miejscowości. Główne uderzenie na tym kierunku działania 8 Armii miał wykonać 2 Korpus Polski, któremu Dowódca gen. Mac Creery przydzielił jednostki brytyjskie i włoski batalion piechoty - Brygada „Maiella”. 21 kwietnia 1945 r. żołnierze polscy wkroczyli zwycięsko do Bolonii i zawiesili nad miastem polską flagę. Z rozkazu dowódcy 8 Armii Polacy pozostali w tym rejonie, nie biorąc już udziału w dalszym pościgu i kończąc tym samym swój szlak bojowy rozpoczęty na nieludzkiej ziemi sowieckiej w 1941 r. Wraz z 2 Korpusem Polskim, Władysław Marian Dąbrowski wpisał się w historię Bolonii, walcząc do samego końca na Linii Gotów, co uwiecznione zostało wpisem do Złotej Księgi tego miasta z podpisami dowódców wszystkich polskich formacji Korpusu.

Jakim żołnierzem i człowiekiem był były policjant Władysław Marian Dąbrowski, świadczą bardzo dobre opinie jego kolejnych dowódców wyrażone na przełomie trzech lat, od 1943 do 1946. Doceniano jego zalety takie jak pracowitość, lojalność służbowa, doświadczenie zawodowe i bardzo dobre wyszkolenie, dyscyplina, zdolności kierownicze i wychowawcze oraz bardzo duży stopień inteligencji. O jego zasługach w działaniach wojennych wojska polskiego, do którego wstąpił w 1941 r. na ziemi sowieckiej i z którym po czterech latach doszedł aż do Bolonii na ziemi włoskiej, świadczą trzy odznaczenia polskie i cztery brytyjskie:

(22.2.1945) Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino – polskie odznaczenie wojskowe wprowadzone rozkazem Naczelnego Wodza z dnia 20 listopada 1944 roku jako odznaka pamiątkowa dla żołnierzy 2 Korpusu, uczestniczących w walkach pod Monte Cassino;

(31.10.1945) Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami po raz pierwszy - odznaczenie wojenne Ustanowione w 1942 r. na mocy dekretu Prezydenta RP na uchodźstwie jako nagroda za czyny męstwa i odwagi dokonane w czasie wojny nie bezpośrednio w walce z nieprzyjacielem, a także zasługi położone w czasie wojny względem państwa lub jego obywateli w warunkach szczególnie niebezpiecznych;

(24.12.1945) Gwiazda za Wojnę 1939–1945 – brytyjska gwiazda wojskowa przyznawana za udział w II wojnie światowej, pomiędzy 3 września 1939 a 2 września 1945 r.);

(24.12.1945) Gwiazda Italii (The Italy Star – brytyjskie odznaczenie wojskowe zaliczane do medali kampanii, przyznawane za udział w działaniach bojowych na terenie Włoch i śródziemnomorskim teatrze działań podczas II wojny światowej między 11 czerwca 1943 a 8 maja 1945 r.);

(24.12.1945) Gwiazda Afryki (The Africa Star) – gwiazda Wspólnoty Brytyjskiej przyznawana za udział w II wojnie światowej w Afryce, zaliczana do medali kampanii brytyjskich);

(22.9.1946) Medal Wojska – polskie odznaczenie wojskowe, ustanowione dekretem Prezydenta RP na Uchodźstwie w Londynie dnia 3 lipca 1945;

(26.11.1946) The War Medal 1939/45 - Medal za Wojnę 1939–1945 – brytyjskie odznaczenie wojskowe, ustanowiony 16 sierpnia 1945 r. i przyznawane osobom, które podczas II wojny światowej służyły w siłach zbrojnych Wielkiej Brytanii przynajmniej przez 28 dni w okresie od 3 września 1939 do 2 września 1945.

Mimo zakończonej wojny wojsko polskie pozostawało jeszcze na terytorium Włoch, droga do wolnej Polski urwała się po ustaleniach Konferencji Jałtańskiej, na której losy Polski powierzono zdradziecko Stalinowi. Tysiące żołnierzy znalazło się bez możliwości powrotu do ojczyzny, której wschodnie tereny zostały włączone do ZSRR. Wielu z nich było wywiezionych na Sybir kiedy byli jeszcze w wieku szkolnym i ich nauka szkolna została nagle przerwała. Zanim jednak zakończyły się walki na froncie włoskim, co nastąpiło 29 IV 1945 r., w polskich jednostkach wojskowych 2 Korpusu Polskiego funkcjonowały już pierwsze żołnierskie szkoły oraz kursy oświatowe i zawodowe. Było to możliwe dzięki rozkazowi gen. Andersa z 21 IX 1944 r., w którym zarządził systematyczne dokształcanie żołnierzy poza linią frontu, a w przypadku żołnierzy oddziałów liniowych – w trakcie przerw w akcjach bojowych. Dowództwo 2 Korpusu przez cały czas posuwania się po Szlaku Nadziei starało się dać żołnierzom i cywilom polskim możliwość powrotu do nauki i uzupełnienia wykształcenia. Kiedy wojna zakończyła się definitywnie w maju 1945 r., przystąpiono do organizowania wielu szkół o różnych kierunkach. Kto był chętny, mógł przystąpić do nauki w którejś z takich szkół. Władek postanowił skorzystać z tej możliwości i zgłosił się na kursy maturalne wraz z piętnastoma kolegami z pułku, aby uzupełnić wykształcenie średnie. Szkoła, do której ich skierowano mieściła się w Alessano w Apulii, niedaleko Maglie, w rejonie bazy 2 Korpusu na samym południu Włoch w tzw. obcasie półwyspu. Było to Państwowe Gimnazjum i Liceum w Alessano wchodzące w skład systemu szkolnictwa 2 Korpusu Polskiego, istniejącego w latach 1945-1946. W szkole tej Władek spotkał się z ppłk. Wojciechem Narębskim z 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii i z kolegą kapelanem. Szkołę wizytował Gen. Anders, nakazując żołnierzom dobrze się uczyć.

W drodze do Anglii
Zaledwie po dwóch miesiącach nauki nadszedł rozkaz wyjazdu do Neapolu, skąd pod koniec lipca 1945 r. Władek i jego towarzysze broni odpłynęli w kierunku Wielkiej Brytanii. Po wylądowaniu w Glasgow, dotarli pociągiem do Barnsley a stamtąd do pobliskiego Cawthorne, gdzie zakwaterowano ich w Cannon Hall Military Camp, byłym obozie amerykańskim, w którym stacjonowały wojska amerykańskie w oczekiwaniu na desant w Normandii w czerwcu 1944 r. Byli żołnierze polscy mieszkali długo w licznych obozach zorganizowanych dla nich na terenie Wielkiej Brytanii, w oczekiwaniu na powrót do kraju, na emigrację do różnych stron świata lub na odnalezienie się w Wielkiej Brytanii jako byli żołnierze polscy zdemobilizowani i niepotrzebni już Brytyjczykom w powojennym świecie. Struktury, w których mieszkali były prostymi barakami krytymi falista blachą, zabudowanymi deskami i wyglądały jak podłużne połowy beczek przewrócone na bok i ułożone na ziemi jedna obok drugiej. Polacy nazywali je żartobliwie beczkami śmiechu, nawiązując do ich prostego standardu, chociaż do śmiechu nie było zbyt wiele powodu.

Wraz z ewakuacją wojsk 2 Korpusu Polskiego z Włoch do Wielkiej Brytanii, ewakuowano również założone na terenie Włoch szkoły polskie. Do nich właśnie uczęszczali byli już żołnierze, wcieleni do Polskiego Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia (PKPiR, ang. Polish Resettlement Corps) – formacji ochotniczej, utworzonej w maju 1946 przez władze brytyjskie dla zdemobilizowanych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, ale podległych władzom RP na uchodźstwie, dla przysposobienia ich do życia cywilnego i rozmieszczenia na terytorium Wielkiej Brytanii lub poza jego granicami. Zarówno ojciec Władysław M. (9 stycznia 1947 r.) jak i syn Władek zaciągnęli się do tego korpusu tuż po jego utworzeniu. W Państwowym Gimnazjum i Liceum w Alessano, ewakuowanym z Włoch i działającym dalej przy obozie w Cawthorne, Władek kontynuował naukę i uzyskał maturę w 1947 r., co stawiało przed nim konieczność zdecydowania co robić dalej i jakie plany na przyszłość podjąć. On i trzech jego kolegów dostało od Polonii kanadyjskiej propozycję osiedlenia się w Kanadzie. Natomiast ojciec Władka, na podstawie doświadczenia zdobytego najpierw jako policjant rusznikarz w II Rzeczpospolitej a potem przy naprawie i konserwacji broni w czasie działań wojennych przy 2 Korpusie Polskim, ze specjalnością starszego majstra wojskowego, na którego awansował w maju 1946 r., mógł szybko odnaleźć się na rynku pracy w nowej powojennej rzeczywistości w Wielkiej Brytanii.

Władysław M. miał już prawie gotowy angaż w fabryce broni w Anglii i zapewne przyjąłby to zatrudnienie, gdyby nie niespodziewana wiadomość, którą otrzymał od Delegatury Polskiego Czerwonego Krzyża, działającej przy 2 Korpusie Polskim, i która zmieniła całkowicie jego plany na pierwsze powojenne lata. Organizacja poinformowała Władysława M. Dąbrowskiego, że odnaleziono jego żonę i młodszego syna, z którymi kontakt urwał się po ewakuacji wojska polskiego z ZSRR na Bliski Wschód. Pierwszy list po tej rozłące Władek otrzymał od matki dopiero w Palestynie w 1943 r. Matka, która została z młodszym synem Jerzym na Syberii pisała, że należeli już do Związku Patriotów Polskich, utworzonego w czerwcu 1943, i że chodziły słuchy, że ludność polska będzie repatriowana do Polski. Rzeczywiście, Władka matkę i brata załadowano do wagonów wraz z innymi Polakami wysiedlonymi w 1940 r. i wieziono za posuwającym się na zachód wojskiem sowieckim. Ale jak się okazało, obietnica powrotu do Polski okazała się bolesnym i okrutnym kłamstwem, wszystkich zesłańców wiezionych pozornie do Polski wysadzono na Ukrainie, gdzie pilnie potrzebne były niewolnicze siły robocze. Matka i brat musieli pracować w kołchozie i ponownie żyć nadzieją, że kiedyś powrócą do Polski i odnajdą męża i syna, z którymi kontakt znów się urwał, bo od czasu rozpoczęcia przez 2 Korpus Polski działań frontowych we Włoszech nie dostawali od siebie żadnych listów. Do Polski dane im było powrócić dopiero w 1945 r. Urszula Dąbrowska i jej młodszy syn Jerzy dotarli do Warszawy przez Lublin.

Jak tylko Władysław M. otrzymał wiadomość, że żona i młodszy syn żyją i że Polski Czerwony Krzyż odnalazł ich, zdecydował się natychmiast na powrót do Polski. Przybył do Gdańska na zaproszenie bratanka żony, Rozpierskiego, który miał tam już zajęte mieszkanie na dzisiejszej ulicy Dubois i zaproponował aby Władysław M. dołączył do niego. Tak też się stało, rodzina Dąbrowskich po połączeniu się osiadła później w innym mieszkaniu na tej samej ulicy. Po powrocie do Polski Władysław M. znalazł pracę najpierw w pracowni wytwarzającej dewocjonalia, potem zatrudnił się w fabryce opakowań blaszanych gdzie zajmował stanowisko kierownika narzędziowni. Wracając po wojnie do Polski gdzie panował już stalinowski reżim komunistyczny, zdawał sobie sprawę, że jego przeszłość policjanta II Rzeczypospolitej a potem żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie a w szczególności 2 Korpusu Polskiego pod dowództwem Generała Władysława Andersa, narazi go na szczególną uwagę i prześladowania ze strony polskich komunistycznych służb bezpieczeństwa. Podkomendni gen. Andersa byli napiętnowani. Na szczęście do tego nie doszło bo...... i tym razem Władysława M. uratowały jego cenne umiejętności rusznikarskie, nabyte jeszcze w Policji Państwowej.

Na pewno jego życiorys był znany służbom wywiadowczym i wieść o policyjnym rusznikarzu prędko rozeszła się w powojennym środowisku policyjno-wojskowym. Przypadek chciał, że w okolicznej jednostce Ludowego Wojska Polskiego było dużo broni, która wymagała naprawy i konserwacji a brakowało specjalistów, którzy byliby w stanie zaradzić tym problemom. Dowództwo tej jednostki zwróciło się więc do Władysława o pomoc i odtąd korzystano z jego umiejętności do konserwacji i naprawy broni, z której miało korzystać wojsko ludowe. W zamian za tą użyteczną i niezbędna pomoc wojskowi „załatwili” Władysławowi M. to, że Urząd Bezpieczeństwa nie nachodził go i pozwolił mu żyć w spokoju.


Władek, na wieść odnalezienia matki i brata, zdecydował nie skorzystać z możliwości emigracji do Kanady i zaraz zgłosił się na powrót do Polski. Czekał w obozie na swoją kolej repatriacji a przed wyjazdem dostał odprawę w funtach. Wrócił drogą morską do Gdyni w połowie 1948 r. i dołączył do rodziny w Gdańsku. Swoje życie zawodowe w powojennej Polsce rozpoczął w centrali tekstylnej rozprowadzającej towar po terenie. Pracował w tym przedsiębiorstwie aż do chwili przejścia na emeryturę, awansując w czasie kariery zawodowej na coraz to wyższe stanowiska. W miejscu pracy poznał swoja pierwszą żonę Eleonorę z domu Laszczyk. Jej ojciec, legionista, potem dowódca żandarmerii w Wilnie, zginął w 1939 r. od niemieckiej bomby. Eleonora zmarła w dość młodym wieku na raka, pozostawiając w żałobie męża, dwie córki i dwóch synów.

Władysław Marian zmarł w Gdańsku 16 kwietnia 1976 r. Jego grób wpisany jest do rejestru grobów weteranów walk o wolność i niepodległość Polski, prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej. Władysław Antoni, dzisiaj major Dąbrowski, mimo swoich 100 lat ukończonych 6 października 2024 r., jest aktywnym weteranem dbającym o pamięć tragicznych lat wojennej tułaczki od nieludzkiej sowieckiej ziemi do pięknej ale cierpiącej ziemi włoskiej, z której wielu z nich nie dane było powrócić do wolnej Polski, o której marzyli i o którą walczyli, składając najwyższą ofiarę. Tysiące jego współtowarzyszy broni oddało Bogu ducha, bratniej ziemi włoskiej ciało, a serca Polsce i pozostało na wieczność daleko od ojczyzny. Władysław Dąbrowski uczestniczy we wszystkich uroczystościach upamiętniających poświęcenie i waleczność żołnierzy polskich w czasie II Wojny Światowej. Oddaje honor poległym kolegom w rocznice bitew i wyzwoleń na Monte Cassino, w Loreto i Anconie, w Bolonii i w innych miejscach Europy, gdzie przelewała się polska krew za „wolność waszą i naszą”.

Decyzją z dnia 26 kwietnia 2019 r. Władysław Antoni Dąbrowski otrzymał nominację na stopień kapitana, podpisaną przez Ministra Obrony Narodowej Mariusza Błaszczaka. W dniu swoich 100. urodzin decyzją Ministra Obrony Narodowej, kapitan Dąbrowski awansował na majora. O jego przeszłości wojskowej i udziale w walkach o wolność ojczyzny, stoczonych daleko od niej, świadczą następujące ordery i medale:

Gwiazda za Wojnę 1939–1945 – brytyjska gwiazda wojskowa przyznawana za udział w II wojnie światowej, pomiędzy 3 września 1939 a 2 września 1945 r.);

Gwiazda Italii (The Italy Star – brytyjskie odznaczenie wojskowe zaliczane do medali kampanii, przyznawane za udział w działaniach bojowych na terenie Włoch i śródziemnomorskim teatrze działań podczas II wojny światowej między 11 czerwca 1943 a 8 maja 1945 r.);

Gwiazda Afryki (The Africa Star) – gwiazda Wspólnoty Brytyjskiej przyznawana za udział w II wojnie światowej w Afryce, zaliczana do medali kampanii brytyjskich);

Medal Obrony -The Defence Medal, brytyjski medal przyznawany za udział w II wojnie światowej 1939 – 1945;

Krzyż Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie ustanowiony ustawą z 17 maja 1989 jako wyraz uznania, szacunku i pamięci dla czynu zbrojnego żołnierzy, lotników i marynarzy Polskich Sił Zbrojnych, z okazji 45. rocznicy bitew przez nich stoczonych;

Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino – polskie odznaczenie wojskowe wprowadzone rozkazem Naczelnego Wodza z dnia 20 listopada 1944 roku jako odznaka pamiątkowa dla żołnierzy 2 Korpusu, uczestniczących w walkach pod Monte Cassino;

Krzyż Walecznych - uznany Rozkazem Naczelnego Wodza z 1940 roku za odznaczenie nadawane za czyny męstwa dokonane w czasie wojny;

Medal Wojska Polskiego – polskie odznaczenie wojskowe nadawane przez ministra obrony narodowej;

Złoty Medal „Za zasługi dla obronności kraju” – polskie odznaczenie wojskowe, nadawane przez ministra obrony narodowej;

Medal „Pro Patria” ustanowiony Zarządzeniem Kierownika Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych z dnia 1 września 2011 r. przyznawany w uznaniu szczególnych zasług w kultywowaniu pamięci o walce o niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej;

Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości – polskie pamiątkowe państwowe odznaczenie cywilne ustanowione 15 czerwca 2018 r. jako dowód wdzięczności oraz wyraz szacunku dla osób, które położyły szczególne zasługi w służbie Państwu i społeczeństwu.

Medal "Za kultywowanie pamięci o żołnierzach 2 Korpusu Polskiego" - nadawany przez Niezależny Związek Harcerstwa „Czerwony Mak” im. Bohaterów Monte Cassino w Skawinie;

Medal „Pro Bono Poloniae” - ustanowiony 25 czerwca 2018 przez Kierownika Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych (UdsKiOR) dla upamiętnienia 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości;

Medal "Obrońcy Ojczyzny 1939-1945" - przyznawanym weteranom walk o niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej przez Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych;

Krzyż Zesłańców Sybiru – ustanowiony ustawą z dnia 17 października 2003 r., jako wyraz narodowej pamięci o obywatelach polskich deportowanych w latach 1939–1956 na Syberię, do Kazachstanu i północnej Rosji, w hołdzie dla ich męczeństwa oraz wierności ideałom wolności i niepodległości;

Krzyż Biskupa Polowego Deo et Patriae - nadawany przez Ordynariat Polowy WP.

Autor powyższego artykułu: ANNA BANASIAK




Na zdjęciu: Major Władysław Antoni Dąbrowski z autorką opowieści (po lewej) i z córką Elżbietą Malinowską (po prawej), w czasie przerwy podczas obchodów 80. rocznicy Bitwy o Monte Cassino.

Cassino, 18 maja 2024 r.

Komentarze

Popularne posty