Polska, Sybir, powojenna emigracja.... to wojenny szlak rodziny Szmidt


Mjr Witold Szmidt
Mjr Witold Szmidt zawędrował na emigrację tą samą drogą, na którą wydarzenia wojenne pchnęły naród polski, a szczególnie wielu mieszkańców wschodniej części kraju, po 1. i 17. września 1939 r. Rodzina Szmidtów pochodzi z Podlasia, związana jest z takimi miejscami jak Choroszcz, Odelsk (dzisiaj na Białorusi) i Białystok. W tamtych właśnie stronach mieli swe korzenie Albert Szmidt i jego żona Witalia z domu Zimnoch, rodzice Witolda. Albert Szmidt był policjantem w stopniu przodownika Policji Państwowej. Wstąpił do policji w pierwszych latach dwudziestych. Początkowo pełnił służbę na posterunkach wiejskich, rodzina przemieszczała się wtedy razem z nim. Żona pracowała jako nauczycielka w szkołach podstawowych we wioskach, w których mąż pełnił służbę. Kiedy Albert Szmidt objął służbę w Białymstoku, cała rodzina osiadła w tym mieście. Żona przestała wtedy pracować zawodowo i poświęciła się wychowywaniu dwóch synów, starszego Alberta, urodzonego 2 stycznia 1925, i młodszego o półtora roku Witolda, ur. 15 czerwca 1926 r. w Odelsku.  
Po tym jak 1 września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę i wybuchła wojna, Policja została zmilitaryzowana i dostała rozkaz wycofania się, wraz z wojskiem, w południowo-wschodnią część kraju, do miejsc przeznaczonych na zgrupowanie sił zbrojnych. Tam właśnie 17 września zastała ich zdradziecka sowiecka napaść. Tysiące policjantów dostało się natychmiast do sowieckiej niewoli, aresztowano również Alberta Szmidta. Rodzina, pozostała w Białymstoku, straciła z nim kontakt.
Szmidtowie z Albertem
Rodzinom aresztowanych wojskowych i policjantów nie dane jednak było przeżyć czasów wojennych we własnych domach. 10 lutego 1940 r. do domu Szmidtów wtargnęło NKWD aby wywieźć całą rodzinę w głąb Rosji, wraz z tysiącami innych polskich rodzin. Był to pierwszy transport polskich zesłańców do „nieludzkiej ziemi”. Witka nie było wtedy w domu w Białymstoku, był u dziadków w Choroszczy. Dziadek zamieszkał tam wcześniej na kolonii wojskowej przeznaczonej dla osadników. Matka nie chciała opuścić kraju, zostawiając syna z dziadkiem. NKWD-ziści udali się więc do Choroszczy wraz ze starszym synem Albertem, aby zabrać Witka. Zawieźli braci bezpośrednio na stację w Białymstoku, skąd wywieziono ich wraz z matką, w zamkniętych wagonach, w nieznane. Podróż trwała około trzy tygodnie, dotarli w końcu do Kazachstanu. Przywieziono ich do Pawłodaru nad rzeką Irtysz, na południe od Omska, i umieszczono w jakimś kołchozie. W miejscu przeznaczenia na początku nikt nie zmuszał ich do pracy, ani nie oferował żadnego zajęcia. Nie mieli więc żadnego zatrudnienia i zarobku aby zapewnić sobie środki do życia. Ktoś pomagał im wtedy przeżyć i tak jak wszyscy zesłańcy, radzili sobie na początku sprzedając rzeczy przywiezione z Polski.
Matka znała dobrze język rosyjski, nauczyła się go uczęszczając w czasach zaboru rosyjskiego do rosyjskiej szkoły w Rosji, gdzie pracował jej ojciec i gdzie żyła wraz z nim cała rodzina. Tam też urodziła się Witalia. Znajomość rosyjskiego pomogła jej szybko znaleźć zatrudnienie w miasteczku powiatowym Żelezinka nad Irtyszem, utworzonym w 1717 roku za panowania cara Piotra I, jako twierdza kozacka. Zatrudniono ją tam w szwalni gdzie szyto kufajki. Witalia przeniosła się więc wraz z synami do Żelezinki, gdzie zamieszkali w wynajętym domku. Praca dla polskich zesłańców była często jedynym sposobem uzyskania dziennego przydziału chleba, choć był to często gliniasty wypiek, któremu daleko było do takiego chleba jaki pozostał w pamięci wygnańców z Polski. Pracującym rozdawano przydział chleba w miejscu pracy. Z tego kawałka chleba musieli oni wyżywić siebie i własne rodziny. Zasada jaka obowiązywała nie tylko zesłańców, ale i obywateli rosyjskich brzmiała: „Nie rabotajesz, nie kuszajesz”. 
Przod. PP Albert Szmidt
Kto nie pracował nie miał prawa do chleba. Ta okrutna reguła była często pośrednią przyczyną śmierci głodowej tysięcy ludzi. W czasie najgorszych zimowych mrozów praca w kołchozach, sowchozach i innych miejscach pracy często ustawała, a to powodowało, że władze sowieckie nie były zobowiazane dostarczać ludziom chleba. Kto mógł zapewnić sobie żywność inną drogą, miał szanse przeżycia, kto nie miał innych źródeł zaopatrzenia, mógł nie doczekać wiosny. Witalia Szmidtowa odbierała swój kawałek chleba w szwalni w której pracowała. Jednak któregoś dnia nie dostarczono pieczywa a ona musiała dać jeść swoim dwóm synom. Wyszła więc w czasie godzin pracy do miasta, aby szukać czegoś do jedzenia, chociaż groziło jej za to więzienie. Niestawienie się do pracy, lub opuszczenie miejsca pracy groziło więzieniem, ponieważ było traktowane jako uchylanie się od pracy według tzw. Ukazu czyli Dekretu Rady Najwyższej ZSRR z dnia 26 czerwca 1940 roku. Rzeczywiście kobieta została aresztowana i przewieziona do więzienia do odległego o 190 km Pawłodaru. Była tam więziona i przesłuchiwana, chociaż jej jedyną „winą” było to, że szukała czegoś do jedzenia dla swoich dzieci. Zwolniono ją jednak i wróciła do domu po tygodniu, ale sprawa przybrała nieoczekiwany zwrot..... do więzienia trafił kierownik zakładu, w którym pracowała Witalia, za niedopilnowanie obowiązków i niedostarczenie chleba do zakładu. Przypadek bezmyślnej sowieckiej sprawiedliwości?  
Albert Szmidt  w mundurze
W przeciwieństwie do innych rodzin aresztowanych policjantów, wywiezionych na Sybir w tym samym transporcie albo w następnych trzech, które straciły kontakt z mężami i ojcami i nie miały żadnych wiadomości o ich losie, Szmidtowie dostawali listy od ojca rodziny.  Albert Szmidt był więziony w obozie dla policjantów w Ostaszkowie i w innych obozach, skąd pisał listy do żony. Korespondowali ze sobą przez cały czas uwięzienia aż do chwili tzw. „amnestii” dla obywateli polskich, ogłoszonej po zawarciu paktu Sikorski-Majski i układzie o utworzeniu polskiego wojska na terenie ZSRR. Jak tylko Albert Szmidt został zwolniony z sowieckiego obozu, udał się do Buzułuku gdzie tworzyła się armia polska pod dowództwem Gen. Władysława Andersa. Napisał zaraz do żony aby dojechali do niego, jako że do tworzącego się wojska mogły dołączyć rodziny zgłaszających się mężczyzn i inni cywilni Polacy, którym udało się opuścić miejsce zesłania. 
Albert Szmidt
Witalia Szmidtowa i jej dwaj synowie zaokrętowali się na ostatni statek płynący w jesieni do Omska. Nadchodziła już zima i rzeka wkrótce miała pokryć się lodem. Z Omska jechali dalej pociągiem aż do Buzułuku. Tam spotkali się z ojcem i rodzina połączyła się po dwuletniej rozłące. Zamieszkali wreszcie razem.  Ojciec był już przyjęty do wojska, przyjęto do służby wojskowej również starszego syna Alberta. Matka zgłosiła się do Pomocniczej Służby Kobiet, pracowała w V. Szpitalu Wojskowym. Witek, będąc jeszcze za młodym do służby wojskowej, przeznaczony został do szkoły junaków. Miał wtedy szesnaście lat. Cała rodzina Szmidtów opuściła ziemię sowiecką w sierpniu 1942 r. wraz wojskiem polskim przetransportowanym drogą morską do portu Pahlevi w Iranie. 
Junacki rozdział życia młodego Witka zaczął się w obozie Bash-Shit w Palestynie. Jedną z pierwszych szkół o konkretnym ukierunkowaniu zawodowym, wyłonioną w Batalionie Zbiorczym Wojskowej Szkoły Junackiej była Szkoła Łączności, mająca za zadanie jak najszybsze wyszkolenie kadry łącznościowców. Wojsko Polskie zaledwie utworzone nie miało do dyspozycji liniowców i radiooperatorów, którzy byliby w stanie umożliwić 2-mu Korpusowi Polskiemu porozumiewanie się z wojskami alianckimi w czasie przyszłych walk na froncie. Witek znalazł się w pierwszej grupie junaków z roczników 1926 i 1927 wysłanych do dużego angielskiego obozu treningowego dla łącznościowców. Był to Royal Signals Training Unit, Camp Mena niedaleko Kairu. Obóz Mena położony był bardzo blisko sławnych egipskich piramid, w ich cieniu junacy zamieszkali w namiotach a nauka odbywała się w budynkach. Kursy techniczne prowadzone były przez angielskich instruktorów wojskowych, po angielsku, a junacy uczyli się na aparatach radiowych i najnowocześniejszych aparatach liniowych. Nad nauką przedmiotów ogólnych i nad wychowaniem junaków czuwał polski komendant Junackiej Szkoły Łączności kpt. J. Wieniarz i jego pięcioosobowy personel.  
Albert Szmidt junior
Junacy uczyli się radio-znawstwa, kodu Morse'a, nadawania sygnałów, odbiorów słuchowych i innych niezbędnych technik łączności w warunkach wojennych. Po dziewięciu miesiącach nauki i praktycznych kursów łączności, pierwsza grupa absolwentów gotowa była do przyjęcia do wojska. W tej pierwszej grupie wyszkolonych łącznościowców znalazł się też Witek, skierowano ich do Iraku gdzie przyjęci zostali do Wojska Polskiego. Witek został żołnierzem 3. Karpackiego Batalionu Łączności skąd został oddelegowany do 1 Brygady Strzelców Karpackich, a dokładnie do 2 Batalionu Strzelców Karpackich. Przez cały okres pobytu w szkole junackiej Witek nie stracił kontaktu z ojcem i starszym bratem. 
Jeszcze w listopadzie tego samego 1943 roku, rozpoczęła się operacja przetransportowywania II Korpusu Polskiego do Egiptu, w rejon Aleksandrii i Port Said. Stamtąd, po wyposażeniu w nowe uzbrojenie wojenne i odpowiednim przygotowaniu, na pokładzie kilku statków, w tym polskiego transatlantyku „Stefan Batory”, cały Korpus przerzucono drogą morską na teren Włoch. Operacja rozpoczęła się w grudniu 1943 r., pierwszymi oddziałami, które dotarły do Tarentu (Taranto), dużego i znaczącego portu nad Morzem Jońskim na południu Półwyspu Apenińskiego, była 3. Dywizja Strzelców Karpackich (DSK).
Wśród pierwszych polskich żołnierzy, którzy stanęli na ziemi włoskiej był Witold, będący w składzie 3. Karpackiego Batalionu Łączności, oraz jego brat Albert służący w 3. Karpackim Pułku Artylerii Przeciwlotniczej tejże dywizji. Zaraz po lądowaniu na ziemi włoskiej, pierwsze oddziały wojska rozlokowywały się w okolicy Tarentu a w miarę jak napływały następne oddziały, sieć nowo powstałych obozów rozprzestrzeniała się na terytorium dużej części regionu Apulii. Część wojska przemieszczała się w kierunku wybrzeża Adriatyku a część w kierunku Apeninów Lukańskich - łańcucha Apeninów Południowych rozciągających się z zachodu na wschód.  
Witalia Szmidtowa
Właśnie w tych górach Witold i jego brat spędzili zimę wraz ze swym oddziałem, w oczekiwaniu na podjęcie operacji wojennych wraz z nadejściem wiosny. Żołnierze porozmieszczani byli po cywilnych domach włoskich. W tym okresie zimowego postoju wojsk alianckich Niemcy umacniali swe linie obronne.
W kwietniu 1944 r. dla II-go Korpusu nadszedł czas wyruszyć na front włoski, który rozciągał się wzdłuż tzw. Linii Gustawa - silnie ufortyfikowanego i trudnego do zdobycia pasa niemieckich umocnień obronnych o długości 130 km, przebiegającego w najwęższym miejscu Półwyspu Apenińskiego wzdłuż rzek: Rapido, Sangro, mniej więcej od miejscowości Gaeta, na wybrzeżu tyrreńskim, do miejscowości Ortona na wybrzeżu adriatyckim. Linia ta stanowiła jednocześnie południową granicę Włoskiej Republiki Socjalnej, utworzonej we wrześniu 1943 r. po kapitulacji Królestwa Włoch. Kluczowymi pozycjami obronnymi wojsk niemieckich w tym terenie były wzgórza, głównie Monte Cassino.  
W roku poprzednim lądowanie wojsk alianckich (amerykańskich i angielskich) na Sycylii, na początku lipca 1943 r., przyczyniło się do upadku reżimu faszystowskiego we Włoszech, co miało miejsce 25 lipca 1943 r. Wojska włoskie i sprzymierzone w nimi wojska niemieckie, stacjonujące dotychczas na Sycylii, służącej jako baza wypadowa dla lotnictwa i marynarki państw Osi (Niemcy, Włochy i Japonia), i w południowych obszarach półwyspu apenińskiego, na początku września zaczęły wycofywać się na północ przed napierającymi wojskami alianckimi, opierając swą obronę wzdłuż dwóch improwizowanych linii obrony: linii Volturno i linii Barbara i opóźniając ofensywę aliancką. W tym samym czasie wojska niemieckie, które po kapitulacji Włoch (8 września) rozpoczęły okupację kraju od północy w kierunku południa, prowadziły działania przygotowujące Linię Gustawa, której głównym punktem obronnym było wzgórze Monte Cassino, zagradzające skutecznie drogę na Rzym.  
Witold Szmidt
Bitwa o Monte Cassino, a właściwie bitwa o Rzym, bo to było głównym celem tych działań, podjęta została przez wojska sprzymierzone już w styczniu 1944 roku. W trzech bitwach, stoczonych w przeciągu dwóch miesięcy, które kosztowały tysiące ofiar w armiach sprzymierzonych, aliantom nie udało się przełamać pozycji niemieckich w masywie Monte Cassino. Na tą scenę walki miał wkroczyć II Polski Korpus z zadaniem zdobycia zbombardowanego już wcześniej przez aliantów wzgórza i otworzenia drogi na Rzym w dolinie rzeki Liri. 
11 maja 1944 rozpoczął się czwarty, tym razem polski szturm na pozycje niemieckie głównie na wzgórzu Monte Cassino (516 mt n.p.m.), zakończony 18 maja zwycięstwem okupionym obficie polską krwią. W tej krwawej bitwie uczestniczyli wszyscy członkowie rodziny Szmidtów, każdy z innym zadaniem. Witold był łącznościowcem przy Dowództwie III. Dywizji Strzelców Karpackich gen. Bronisława Ducha, nigdy nie walczył z bronią w ręku, swoje cenne zadania łącznościowca wykonywał na tyłach frontu nad rzeką Sangro, miał wtedy zaledwie 18 lat. Również ojciec Witolda, Albert Szmidt, były przodownik Policji Państwowej, nie walczył z bronią w ręku, był żołnierzem kompanii zaopatrzenia V. Kresowej Dywizji Piechoty gen. Nikodema Sulika, rozmieszczonej na tym samym odcinku frontu w marcu 1944 r. W walkach frontowych i we wszystkich bitwach brał natomiast czynny udział starszy brat Witolda, Albert, niespełna dwudziestoletni, będący w pułku artylerii 3. Karpackim Pułku Artylerii Przeciwlotniczej. Witalia Szmidtowa, ich matka i żona, pracowała w polskim szpitalu wojskowym przy II Korpusie, gdzie kierowano rannych ze wszystkich pól bitew staczanych na froncie włoskim.
Mapa niemieckich linii obronnych w kwietniu 1944 r.
Dzięki ciężkiemu poświęceniu i śmierci wielu polskich żołnierzy na stokach Monte Cassino i w następnej zwycięskiej bitwie o pobliskie miasteczko Piedimonte San Germano, jednej z kluczowych pozycji obrony niemieckiej na linii Hitlera, zakończonej 25 maja, droga na Rzym była otwarta. W obliczu tego znaczącego przełamania frontu na Linii Gustawa, głównie przez żołnierzy polskich II Korpusu, którzy umożliwili brytyjskiemu XIII Korpusowi wejście w dolinę rzeki Liri, oddziały niemieckie okupujące wieczne miasto rozpoczęły wkrótce wycofywanie się na północ w kierunku Linii Gotów. Jeszcze 25 maja amerykańskie dywizje rozpoczęły natarcie z przyczółku Anzio, gdzie pozostawały na pozycjach obronnych od chwili desantu w styczniu 1944 r., po nieudanych próbach pokonania sił niemieckich Wojska sprzymierzone mogły wreszcie dokończyć bitwę o Rzym i wkroczyć do uwolnionego miasta. I na tym właśnie odcinku zaognił się ostry konflikt między wojskami sprzymierzonymi, istniejący od samego początku ich wspólnych działań wojennych na scenie II Wojny Światowej, co do tego kto jako pierwszy ma zdobyć Rzym (nie mający większego znaczenia strategicznego), po piętnastu wiekach od upadku tego miasta wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego.  
Albert Szmidt  (trzeci z prawej)  z towarzyszami broni 
2 czerwca 1944 r. doszło w tej sprawie do ostrej kłótni między brytyjskim generałem Haroldem Alexandrem, komendantem sił sprzymierzonych we Włoszech, i amerykańskim generałem Mark'iem Wayne Clarkiem. Gen. Alexander wyraził życzenie aby VIII Armia Brytyjska, w skład której wchodził również II Polski Korpus, brała udział w zdobyciu Rzymu i wkroczyła tym samym do wyzwolonego miasta. Gen. Clark zaprotestował gwałtownie i zagroził, że w przypadku takiego obrotu wypadków dałby rozkaz swoim żołnierzom aby otworzyli ogień przeciwko Anglikom. W swoim dzienniku gen. Clark zanotował takie oto słowa: „Gdyby tylko Alexander spróbował zrobić coś podobnego, musiałby stoczyć następna bitwę frontową, przeciwko mnie”. Gen. Clark był bardzo ambitny i źle znosił rolę podległego brytyjskiemu generałowi Alexandrowi, chciał aby mieszkańcy Rzymu byli przekonani, że to V. Armia amerykańska wyzwoliła ich samodzielnie. Rzymianie mieli się nie dowiedzieć, ile krwi innych narodowości zostało przelanych wcześniej, niedaleko od Rzymu, aby Amerykanie jako pierwsi mogli wkroczyć do miasta, osiągając w ten sposób efekt propagandowy. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że zajęcie Rzymu miało nastąpić na dwa dni przed desantem wojsk alianckich, w przeważającej większości amerykańskich, w Normandii. Gen. Clarkowi zależało więc na tym, aby sukcesy w przełamaniu pierwszej linii frontowej we Włoszech przypisać głównie wojsku Stanów Zjednoczonych.  
Kiedy 4 czerwca 1944 r. Amerykanie wkraczali jako główni zwycięzcy do Rzymu, depcząc w ten sposób pamięć tych wszystkich żołnierzy innych narodowości, którzy oddali swoją krew na obcej ziemi za ideały wolności i ubliżając honorowi tych, których czekały następne wyzwania na froncie włoskim, wśród wyzwolicieli paradujących ulicami Rzymu nie było żołnierzy polskich, którzy dzięki swemu heroicznemu poświęceniu w bitwie o Monte Cassino otworzyli aliantom drogę na Rzym. Gdy alianci organizowali paradę zwycięstwa po zajęciu Rzymu i jeden z brytyjskich generałów zapytał Clarka o udział w niej polskich żołnierzy II Korpusu, usłyszał wtedy w odpowiedzi takie haniebne słowa: „Ja tu żadnych Polaków, Greków ani innych straży pożarnych nie potrzebuję”. To było dopiero jedno z pierwszych poniżeń, których żołnierz polski musiał doznać na ziemi włoskiej w zamian za swą heroiczną i krwawą walkę.
Witold z ojcem Albertem
Po zmaganiach ciężkich bitew w masywie Monte Cassino, II. Polski Korpus nie miał do dyspozycji zbyt wiele czasu na odpoczynek. Już 7 czerwca 3. Dywizja Strzelców Karpackich przeszła do pościgu za Niemcami w kierunku wybrzeża adriatyckiego i 18 czerwca jednostki korpusu zajęły Pescarę. Obok 3. Dywizji Strzelców Karpackich weszła do działania 5. Kresowa Dywizja Piechoty. Witold, jego brat i ojciec dalej walczyli bardzo blisko siebie. Były to ofensywy prowadzone pod wyłącznym dowództwem II. Korpusu, po tym jak dowództwa alianckie powierzyły mu odpowiedzialność za kampanię adriatycką, której celem jest zdobycie miasta i portu Ancony – punktu strategicznego dla przyszłych działań frontowych na Linii Gotów. Po ciężkich i krwawych walkach i zdobyciu takich miejscowości wokół Ancony jak Loreto, Recanati, Osimo, Castelfidardo, 18 lipca 1944 r. Polacy, walczący na tym odcinku frontu wspólnie z Włoskim Korpusem Wyzwoleńczym i z partyzantami ze zgrupowania „Patrioci z Masywu Maiella”, zdobyli Anconę. Po zdobyciu miasta i portu kontynuowano natarcie na pozycje niemieckie. Główny wysiłek spoczywał na 3. Dywizji Strzelców Karpackich która 31 sierpnia zajęła miasto Pesaro, przełamując na swoim odcinku pierwszą Linię Gotów. W walkach nad Adriatykiem poległo 1358 żołnierzy i oficerów II. Korpusu, pochowanych na polskim cmentarzu wojennym w Loreto w pobliżu bazyliki.
Żołnierski odpoczynek przy piwku
W październiku 1944 r., po miesięcznym odpoczynku, Polacy zostali skierowani do regionu Emilia-Romagna, gdzie mieli walczyć w Apeninie Emiliańskim w niezwykle trudnych warunkach terenowych i klimatycznych. Witold wspomina, że wojsko posuwało się do przodu najpierw wzdłuż Adriatyku aż do Pesaro, po wyzwoleniu którego wycofano ich do tyłu z powrotem w kierunku Ancony, aby przemieszczać się przez góry wzdłuż półwyspu ku północy, ponieważ były obawy, że Polacy wejdą w konflikt z komunistami jugosłowiańskimi napierającymi od północnego wschodu na ziemie włoskie. Obawy te podyktowane były tym, że począwszy od 18 sierpnia 1944 r. (podczas gdy Polacy wyzwalali kolejne miejscowości wzdłuż wybrzeża adriatyckiego na północ od Ancony), Josip Broz Tito - przywódca komunistycznych partyzantów jugosłowiańskich, skierował główne partyzanckie natarcia frontowe w kierunku północno-wschodniej części Włoch.  Ziemie te przyznane były Włochom po I Wojnie Światowej, ale w rzeczywistosci zamieszkiwała je znaczna mniejszość słowiańska.   Terytorium to było wtedy pod ścisłą wojskową kontrolą niemiecką, chociaż formalne tworzyło część Włoskiej Republiki Socjalnej, powstałej po upadku reżimu Mussoliniego i kapitulacji we wrześniu 1943 r. Zamiarem Tito była zbrojna okupacja tego regionu w ramach partyzanckich działań wyzwoleńczych spod okupacji niemieckiej.
W agresywnej ofensywie na północno-wschodnią część włoskich ziem, komuniści jugosłowiańscy mogli liczyć na 88.000 ludzi, uzbrojonych przez Brytyjczyków i Amerykanów w 500 czołgów i sto samolotów. Dzięki takiemu wyposażeniu i braku faktycznego sprzeciwu ze strony aliantów, w maju 1945 r., już po oficjalnym zakończeniu wojny, komuniści jugosłowiańscy rzeczywiście zajęli Triest i cały region Istrii, stwarzając zagrożenie zajęcia przez nich dalszych ziem północno-włoskich. 
Po wyzwoleniu przez brygady II. Korpusu, ciężkim i krwawym kosztem, całego szeregu miejscowości w Apeninach Emiliańskich, w tym Predappio, rodzinnej miejscowości Benito Mussoliniego, i dotarciu aż do Faenzy, front zatrzymał się na południowym brzegu rzeki Senio, gdzie stał do wiosny 1945 r. Witold wspomina, że miejscowa ludność włoska ustosunkowana była do nich bardzo przyjaźnie, nigdy nie było kłopotów. Na okres zimy żołnierze zakwaterowani byli w nieogrzewanych budynkach, aby ogrzać pomieszczenia palili stare krzesła lub inne przedmioty nadajace się do tego celu.
Albert Szmidt  (pierwszy z lewej) z  towarzyszami broni
VIII Armia brytyjska, a z nią II Korpus, dotarła wprawdzie aż do rzeki Senio w grudniu 1944 r., ale musiała przerwać ofensywę na okres zimowy ze względu na niesprzyjające warunki atmosferyczne, które uniemożliwiłyby działania wojenne. Przerwa w działaniach frontowych posłużyła wojskom alianckim na odpoczynek po nieustannych bitwach stoczonych na froncie włoskim od kwietnia do grudnia 1944 r., a siłom niemiecko-włoskim, dowodzonych przez gen. Kesserlinga, na umocnienie własnych pozycji obronnych rozmieszczonych wzdłuż rzek Senio, Santerno e Sillaro. Terytorium Niziny Padańskiej, które mogło wydawać się aliantom łatwe do pokonania ze względu na płaskość terenu, okazało się wraz z nadejściem jesieni i obfitych deszczów jednym wielkim bagnem nie do przebycia. Niegroźne w okresie letnim rzeczki, w jesieni po ulewnych deszczach stały się poważnymi i niebezpiecznymi przeszkodami.  
Przeciwnicy niemiecko-włoscy wykorzystali dodatkowo na swoją korzyść cechy terenu, na którym zatrzymał się front. Rozlewiska wodne i rzeki przepływające w tej okolicy posłużyły do zalania terenu przewidywanych działań wojennych tak, że utworzone zostało wielkie bagno zagradzajce aliantom drogę w kierunku całej północnej części Włoch będącej pod kontrolą niemiecką. Dodatkowo zaminowano gęsto teren, zagradzając drogę pojazdom pancernym. W tym samym czasie, aż do marca 1945 r. II. Korpus Polski prowadził walki pozycyjne. Oddziały obsadzały obronę nad rzeką Senio, prowadziły rozpoznanie przeciwnika i pojedynki ogniowe artylerii. W marcu korpus otrzymał zadanie sforsowania Senio na północ od Faenzy i zdobycia miasta Imola.
Z nadejściem wiosny zapadła decyzja o podjęciu przez siły alianckie końcowego ataku na pozycje niemieckie, wyznaczonego na 9 kwietnia 1945 r. Ofensywę poprzedzono kilkugodzinnym ogniem armatnim i bombardowaniem lotniczym, które zrównały z ziemią miasteczka znajdujące się na linii frontu, po czym 3. Dywizja Strzelców Karpackich rozpoczęła forsowanie rzeki Senio. Doszło wtedy do tragicznego wypadku bojowego. Jeden z alianckich bombowców omyłkowo zrzucił bomby na oddziały 3. Dywizji. Zginęło 34, a rannych zostało 188 polskich żołnierzy. 
Witalia Szmidtowa w mundurze PSK
Mimo tego tragicznego faktu dywizja kontynuowała forsowanie, przełamała niemiecką obronę nad Senio, a następnie nad rzeką Santerno. Głównym zadaniem II. Korpusu było zdobycie Imoli, co też osiągnięto 14 kwietnia, walcząc wspólnie z włoską Grupą Bojową „Friuli”. Sukcesy oddziałów polskich i brytyjskich zmusiły do odwrotu Niemców, którzy zdawali sobie sprawę, że wojna była już dla nich przegrana i miała się ku końcowi. II. Korpus przeszedł wtedy do działań pościgowych. Zgrupowanie 3. Brygady Strzelców Karpackich i 4 Wołyńskiej Brygady Piechoty odcięło niemieckie pozycje rozmieszczone w górach i 17 kwietnia zdobyło Castel San Pietro. 20 kwietnia oddziały Korpusu sforsowały rzeki Gaiana i Idice a 21 kwietnia o 6 rano 9. Batalion Strzelców Karpackich wkroczył jako pierwszy do Bolonii, witany owacyjnie przez ludność, i zawiesił nad miastem polską flagę, na szczycie Wieży Asinelli. Po zdobyciu Bolonii Polacy pozostali w tym rejonie, nie biorąc już udziału w dalszym pościgu. 9. Batalion Strzelców Karpackich uzyskał miano "bolońskiego", a Senat Bolonii wręczył żołnierzom polskim 215 specjalnie wybitych pamiątkowych medali z napisem "Ai liberatori che primi entrarono in Bologna 21 Aprile 1945 – per benemerenza". Witold Szmidt z 3. Karpackiego Batalionu Łączności, za walki między Ankoną a Bolonią odznaczony został Krzyżem Walecznych.  
Walki na Linii Gotów okupione zostały i tym razem obficie polską krwią. 1432 żołnierzy poległych na froncie w Emilii-Romagni spoczywa na Polskim Cmentarzu Wojennym w Bolonii. Po zakończeniu walk o Bolonię, Korpus rozmieszczony został początkowo pomiędzy Bolonią, Rimini a Imolą. Oddziały i jednostki korpuśne rozmieszczone były na terenie niemal całego Półwyspu Apenińskiego. Dla żołnierzy polskich nadszedł wreszcie czas odpoczynku i powrotu do życia bez wojny. Była to także możliwość powrotu do nauki rozpoczętej w szkołach stworzonych przy Wojsku Polskim na Wschodzie, zaraz po jego sformowaniu, a przerwanej wysłaniem uczniów do walki na froncie włoskim.
Na krótko po bitwie o Anconę rozpoczęto organizowanie na nowo sieci szkolnictwa, aby żołnierze mogli uzupełnić wykształcenie. 20 stycznia 1945 r. w strefie przyfrontowej kontrolowanej przez oddziały Karpatczyków, w górskim kurorcie Bagno di Romagna, wznowiła działalność „Szkoła Karpacka”. Do tej właśnie szkoły uczęszczał Witold w okresie zimowym, w przerwie działań bojowych zawieszonych do wiosny. Oprócz Gimnazjum humanistycznego działało również gimnazjum matematyczno-przyrodnicze, do którego uczęszczał Witold. W kwietniu szkoła przeniosła się do miasteczka Terra del Sole koło Forlì. Jednym z absolwentów turnusu zakończonego 23 czerwca 1945 roku był ostatni prezydent RP na wychodźstwie Ryszard Kaczorowski, który uzyskał małą maturę wraz z setką kolegów. 
Witold z rodzicami
Wraz z końcem wojny, około sto tysięcy Polaków obecnych na terytorium Włoch przeżyło nowy dramat - nie miało wolnej ojczyzny, do której wrócić i o którą tak ciężko walczono. Sojusznicy ponownie poniżyli i podeptali Polaków. Polska została zdradzona przez swych sojuszników na konferencjach w Teheranie (listopad/grudzień 1943) i w Jałcie (luty 1945), gdzie przywódca ZSRR Józef Stalin, premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill oraz prezydent USA Franklin Delano Roosevelt ustalili samodzielnie porządek geopolityczny w powojennej Europie. Polska utraciła Kresy Wschodnie na rzecz Związku Radzieckiego, który otrzymał „zwierzchnictwo” nad Polską i jedną trzecią Niemiec. Większość Polaków przy II Korpusie pochodziła właśnie z Kresów i odmówiła powrotu do zajętej przez komunistów Polski. Nie było też możliwości pozostania we Włoszech ze względu na wrogą kampanię prowadzoną przez włoskich komunistów przeciwko Polakom. Nowe, powojenne rządy Włoch, USA i Wielkiej Brytanii uznały Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej powołany w Warszawie 28 czerwca 1945 na podstawie porozumienia zawartego na konferencji w Moskwie. Tym samym wszystkie nadzieję na wolną Polskę zostały zawiedzione i Polacy we Włoszech znaleźli się w martwym punkcie. Aby dać bardziej do zrozumienia Polakom z II. Korpusu, że nie mają nic do powiedzenia w kwestii granic powojennej Polski i że Polska oddana pod wpływy sowieckie jest faktem dokonanym, władze brytyjskie zadały Polakom jeszcze jeden poniżający cios, nie zaprosiły polskich sił zbrojnych za granicą do udziału w Defiladzie Zwycięstwa, jaka miała miejsce w Londynie 8 czerwca 1946 r. Aby wynagrodzić swym żołnierzom choć w części ten bolesny afront, gen. Anders zorganizował w Anconie, na miejscowym stadionie, obchody „Dnia Żołnierza” z defiladą zwycięskich wojsk II. Korpusu. Ogłosił wtedy swym żołnierzom, że ich wojsko będzie rozwiązane ale że żołnierze niepodległej Rzeczpospolitej Polskiej będą dalej walczyć za wolność Polski. 26 września 1946 r. komunistyczny rząd polski pozbawił gen. Andersa i 75 innych generałów i wyższych oficerów obywatelstwa polskiego.  
Witold z ojcem
Od 1945 roku część żołnierzy, szczególnie tych pochodzących z zachodniej części Polski, zaczęła powracać do kraju. Większość jednak wstąpiła do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, stworzonego w 1946. Przed nimi stała otworem jedyna możliwa droga..... na emigrację i rozsianie po świecie. Taką właśnie drogę wybrała cała rodzina Szmidtów. W ramach Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, Polacy nie wracający do kraju przetransportowani zostali do Wielkiej Brytanii drogą morską, statkami z Neapolu, głównie w okresie od czerwca do października 1946 r.  Rozmieszczono ich w przejściowych obozach dla uchodźców na całym terytorium wyspy. Witold odpłynął z Neapolu w 1946 r. na pokładzie statku, który wiózł z Dalekiego Wschodu Anglików, którzy przeżyli tam japońską okupację. We Włoszech zaokretowano na statek również niemieckich jeńców wojennych z frontu włoskiego, których eskortowali Polacy.  
Po przybyciu do Wielkiej Brytanii Witold powrócił do nauki szkolnej, przerywanej działaniami wojennymi na froncie włoskim. Będąc w obozie dla polskich wojskowych przesiedleńców, uczęszczał do Gimnazjum i Liceum 3. Dywizji Strzelców Karpackich, przeniesionego w sierpniu 1946 r. z Włoch do Norfolk i zorganizowanego na terenie lotniska Bodney Królewskich Sił Lotniczych. Ukończył szkołę, i uzyskał polską maturę licealną.  
Rodzina Szmidt szczęśliwie razem w Wielkiej Brytanii
Po całkowitym rozwiązaniu polskich sił zbrojnych w 1947 r., Polacy musieli zacząć radzić sobie samodzielnie i rozpocząć własne życie na emigracji. Wielu rozproszyło się po wszystkich kontynentach, wielu pozostało w Wielkiej Brytanii. Rodzina Szmidtów złączyła się po kilkuletniej rozłące wojennej i wybrała wyspę brytyjską jako miejsce emigracji. Mąż i synowie walczący na froncie mieli przez cały czas kontakt z żoną i matką. Wszyscy szczęśliwie przeżyli długą drogę z Sybiru ku wolności, chociaż ich droga nie dotarła do wolnej Polski. Osiedli w Londynie, gdzie kupili domek. Albert Szmidt, były policjant w II Rzeczpospolitej Polskiej, pracował teraz w fabryce, jego żona nie pracowała zawodowo. Witold na początku zatrudniony był w ogrodzie królewskim. Starał się o przyjęcie na studia do college'u angielskiego. Studiował elektrotechnikę w trzyletnim college'u w Portsmouth i z takim dyplomem dostał pracę w elektrowni w Reading (Central Electricity Generating), gdzie mieszka do dziś. Mieszkając jeszcze w Londynie poznał swą przyszłą żonę, Angielkę o imieniu Joy. Urodziły im się cztery córki, trzy z nich mieszkają dzisiaj w Anglii a jedna w Kanadzie.  
Ślub Alberta Szmidta
Brat Witolda Albert, jak wszyscy Polacy którzy wybrali brytyjską emigrację, też musiał sam radzić sobie jak mógł. Na początku pracował w sklepie rzeźniczym gdzieś na północy wyspy brytyjskiej. Ożenił się również z Angielką. Jego żoną została siostra żony Witolda, Patricia. Urodziła im się córka. Niestety los nie był łaskawy dla Alberta, po tym jak przeżył on zsyłkę na nieludzką syberyjską ziemię i tułaczkę przez pół świata wraz z Armią Gen. Andersa, po tym jak udało mu się przeżyć działania wojenne na froncie włoskim, zginął jeszcze młodo w wypadku samochodowym. Rodzice Witolda i Alberta zmarli w sędziwym wieku, ojciec przeżył 96 lat a matka 93.
Witold Szmidt jest obecnym Prezesem Związku Byłych Żołnierzy 3. Dywizji Strzelców Karpackich, z siedzibą w Londynie. Pozostało ich niewielu przy życiu, są to przeważnie bardzo wiekowi ludzie z problemami w poruszaniu się, ale w miarę możliwości uczestniczą osobiście w uroczystościach upamietniających bitwy stoczone przez II Korpus Polski na froncie włoskim. Oddają oni też honor poległym towarzyszom broni, spoczywającym na czterech polskich cmentarzach wojennych istniejących na ziemii włoskiej, z której nigdy nie dotarli do polskiej. Do byłych żołnierzy 3. Dywizji Strzelców Karpackich przyłączyła się grupa rekonstrukcji historycznej „Living History Group First To Fight”, dowodzona przez Przemysława Świderka, aby razem kultywować pamięć o tej formacji. W grupie tej działają rekonstruktorzy pochodzących z Polski, na stałe mieszkający w Anglii. Część członków działa również w Związku Karpatczyków. Grupa współpracuje również z Instytutem Sikorskiego, Stowarzyszeniem Polskich Kombatantów oraz innymi instytucjami.

POST SCRIPTUM
Mjr Witold Szmidt odszedł na wieczną wartę 16 września 2023 r.  w Reading. Cześć jego pamięci! Chwała bohaterom!


Autor tekstu: Anna Banasiak

Polski Cmentarz Wojenny w Bolonii,  powstały na ostatnim etapie szlaku wojennego II Korpusu Polskiego, osiągnietym 21 kwietnia 1945 roku

Komentarze

Popularne posty