Polska, Sybir, powojenna emigracja.... to wojenny szlak rodziny Szmidt
Mjr Witold Szmidt |
Mjr Witold Szmidt
zawędrował na emigrację tą samą drogą, na którą wydarzenia
wojenne pchnęły naród polski, a szczególnie wielu mieszkańców
wschodniej części kraju, po 1. i 17. września 1939 r. Rodzina
Szmidtów pochodzi z Podlasia, związana jest z takimi miejscami jak
Choroszcz, Odelsk (dzisiaj na Białorusi) i Białystok. W tamtych
właśnie stronach mieli swe korzenie Albert Szmidt i jego żona
Witalia z domu Zimnoch, rodzice Witolda. Albert Szmidt był
policjantem w stopniu przodownika Policji Państwowej. Wstąpił do
policji w pierwszych latach dwudziestych. Początkowo pełnił
służbę na posterunkach wiejskich, rodzina przemieszczała się
wtedy razem z nim. Żona pracowała jako nauczycielka w szkołach
podstawowych we wioskach, w których mąż pełnił służbę. Kiedy
Albert Szmidt objął służbę w Białymstoku, cała rodzina
osiadła w tym mieście. Żona przestała wtedy pracować zawodowo i
poświęciła się wychowywaniu dwóch synów, starszego Alberta,
urodzonego 2 stycznia 1925, i młodszego o półtora roku Witolda,
ur. 15 czerwca 1926 r. w Odelsku.
Po tym jak 1
września 1939 r. Niemcy napadły na Polskę i wybuchła wojna,
Policja została zmilitaryzowana i dostała rozkaz wycofania się,
wraz z wojskiem, w południowo-wschodnią część kraju, do miejsc
przeznaczonych na zgrupowanie sił zbrojnych. Tam właśnie
17 września zastała ich zdradziecka sowiecka napaść. Tysiące
policjantów dostało się natychmiast do sowieckiej niewoli,
aresztowano również Alberta Szmidta. Rodzina, pozostała w
Białymstoku, straciła z nim kontakt.
Szmidtowie z Albertem |
Rodzinom aresztowanych
wojskowych i policjantów nie dane jednak było przeżyć czasów
wojennych we własnych domach. 10 lutego 1940 r. do domu Szmidtów
wtargnęło NKWD aby wywieźć całą rodzinę w głąb Rosji, wraz z
tysiącami innych polskich rodzin. Był to pierwszy transport
polskich zesłańców do „nieludzkiej ziemi”. Witka nie było
wtedy w domu w Białymstoku, był u dziadków w Choroszczy. Dziadek
zamieszkał tam wcześniej na kolonii wojskowej przeznaczonej dla
osadników. Matka nie chciała opuścić kraju, zostawiając syna z
dziadkiem. NKWD-ziści udali się więc do Choroszczy wraz ze
starszym synem Albertem, aby zabrać Witka. Zawieźli braci
bezpośrednio na stację w Białymstoku, skąd wywieziono ich wraz z
matką, w zamkniętych wagonach, w nieznane. Podróż trwała około
trzy tygodnie, dotarli w końcu do Kazachstanu. Przywieziono ich do
Pawłodaru nad rzeką Irtysz, na południe od Omska, i umieszczono w
jakimś kołchozie. W miejscu przeznaczenia
na początku nikt nie zmuszał ich do pracy, ani nie oferował
żadnego zajęcia. Nie mieli więc żadnego zatrudnienia i zarobku
aby zapewnić sobie środki do życia. Ktoś pomagał im wtedy
przeżyć i tak jak wszyscy zesłańcy, radzili sobie na początku
sprzedając rzeczy przywiezione z Polski.
Matka znała dobrze język
rosyjski, nauczyła się go uczęszczając w czasach zaboru
rosyjskiego do rosyjskiej szkoły w Rosji, gdzie pracował jej ojciec
i gdzie żyła wraz z nim cała rodzina. Tam też urodziła się
Witalia. Znajomość rosyjskiego pomogła jej szybko znaleźć
zatrudnienie w miasteczku powiatowym Żelezinka nad Irtyszem,
utworzonym w 1717 roku za panowania cara Piotra I, jako twierdza
kozacka. Zatrudniono ją tam w szwalni gdzie szyto kufajki. Witalia
przeniosła się więc wraz z synami do Żelezinki, gdzie zamieszkali
w wynajętym domku. Praca dla polskich
zesłańców była często jedynym sposobem uzyskania dziennego
przydziału chleba, choć był to często gliniasty wypiek, któremu
daleko było do takiego chleba jaki pozostał w pamięci
wygnańców z Polski. Pracującym rozdawano przydział chleba w
miejscu pracy. Z tego kawałka chleba musieli oni wyżywić siebie i
własne rodziny. Zasada jaka obowiązywała nie tylko zesłańców, ale i obywateli rosyjskich brzmiała: „Nie rabotajesz, nie
kuszajesz”.
Przod. PP Albert Szmidt |
Kto nie pracował nie miał prawa do chleba. Ta okrutna
reguła była często pośrednią przyczyną śmierci głodowej
tysięcy ludzi. W czasie najgorszych zimowych mrozów praca w
kołchozach, sowchozach i innych miejscach pracy często ustawała, a
to powodowało, że władze sowieckie nie były zobowiazane
dostarczać ludziom chleba. Kto mógł zapewnić sobie żywność
inną drogą, miał szanse przeżycia, kto nie miał innych źródeł
zaopatrzenia, mógł nie doczekać wiosny. Witalia Szmidtowa
odbierała swój kawałek chleba w szwalni w której pracowała.
Jednak któregoś dnia nie dostarczono pieczywa a ona musiała dać
jeść swoim dwóm synom. Wyszła więc w czasie godzin pracy do
miasta, aby szukać czegoś do jedzenia, chociaż groziło jej za to
więzienie. Niestawienie się do pracy, lub opuszczenie miejsca pracy
groziło więzieniem, ponieważ było traktowane jako uchylanie się
od pracy według tzw. Ukazu czyli Dekretu Rady Najwyższej ZSRR z
dnia 26 czerwca 1940 roku. Rzeczywiście kobieta została aresztowana
i przewieziona do więzienia do odległego o 190 km Pawłodaru. Była
tam więziona i przesłuchiwana, chociaż jej jedyną „winą”
było to, że szukała czegoś do jedzenia dla swoich dzieci.
Zwolniono ją jednak i wróciła do domu po tygodniu, ale sprawa
przybrała nieoczekiwany zwrot..... do więzienia trafił kierownik
zakładu, w którym pracowała Witalia, za niedopilnowanie obowiązków
i niedostarczenie chleba do zakładu. Przypadek bezmyślnej
sowieckiej sprawiedliwości?
Albert Szmidt w mundurze |
W przeciwieństwie do
innych rodzin aresztowanych policjantów, wywiezionych na Sybir w tym
samym transporcie albo w następnych trzech, które straciły kontakt
z mężami i ojcami i nie miały żadnych wiadomości o ich losie,
Szmidtowie dostawali listy od ojca rodziny. Albert Szmidt był
więziony w obozie dla policjantów w Ostaszkowie i w innych obozach,
skąd pisał listy do żony. Korespondowali ze sobą przez cały czas
uwięzienia aż do chwili tzw. „amnestii” dla obywateli polskich,
ogłoszonej po zawarciu paktu Sikorski-Majski i układzie o
utworzeniu polskiego wojska na terenie ZSRR. Jak tylko Albert
Szmidt został zwolniony z sowieckiego obozu, udał się do Buzułuku
gdzie tworzyła się armia polska pod dowództwem Gen. Władysława
Andersa. Napisał zaraz do żony aby dojechali do niego, jako że do
tworzącego się wojska mogły dołączyć rodziny zgłaszających
się mężczyzn i inni cywilni Polacy, którym udało się opuścić
miejsce zesłania.
Albert Szmidt |
Witalia Szmidtowa i jej
dwaj synowie zaokrętowali się na ostatni statek płynący w jesieni
do Omska. Nadchodziła już zima i rzeka wkrótce miała pokryć się
lodem. Z Omska jechali dalej pociągiem aż do Buzułuku. Tam
spotkali się z ojcem i rodzina połączyła się po dwuletniej
rozłące. Zamieszkali wreszcie razem. Ojciec był już przyjęty
do wojska, przyjęto do służby wojskowej również starszego syna
Alberta. Matka zgłosiła się do Pomocniczej Służby Kobiet,
pracowała w V. Szpitalu Wojskowym. Witek, będąc jeszcze za młodym
do służby wojskowej, przeznaczony został do szkoły junaków. Miał
wtedy szesnaście lat. Cała rodzina Szmidtów opuściła ziemię
sowiecką w sierpniu 1942 r. wraz wojskiem polskim
przetransportowanym drogą morską do portu Pahlevi w Iranie.
Junacki rozdział życia
młodego Witka zaczął się w obozie Bash-Shit w Palestynie. Jedną
z pierwszych szkół o konkretnym ukierunkowaniu zawodowym, wyłonioną
w Batalionie Zbiorczym Wojskowej Szkoły Junackiej była Szkoła
Łączności, mająca za zadanie jak najszybsze wyszkolenie kadry
łącznościowców. Wojsko Polskie zaledwie utworzone nie miało do
dyspozycji liniowców i radiooperatorów, którzy byliby w stanie
umożliwić 2-mu Korpusowi Polskiemu porozumiewanie się z wojskami
alianckimi w czasie przyszłych walk na froncie. Witek znalazł się
w pierwszej grupie junaków z roczników 1926 i 1927 wysłanych do
dużego angielskiego obozu treningowego dla łącznościowców. Był
to Royal Signals Training Unit, Camp Mena niedaleko Kairu. Obóz Mena
położony był bardzo blisko sławnych egipskich piramid, w ich
cieniu junacy zamieszkali w namiotach a nauka odbywała się w
budynkach. Kursy techniczne prowadzone były przez angielskich
instruktorów wojskowych, po angielsku, a junacy uczyli się na
aparatach radiowych i najnowocześniejszych aparatach liniowych. Nad
nauką przedmiotów ogólnych i nad wychowaniem junaków czuwał
polski komendant Junackiej Szkoły Łączności kpt. J. Wieniarz i
jego pięcioosobowy personel.
Albert Szmidt junior |
Junacy uczyli się
radio-znawstwa, kodu Morse'a, nadawania sygnałów, odbiorów
słuchowych i innych niezbędnych technik łączności w warunkach
wojennych. Po dziewięciu miesiącach nauki i praktycznych kursów
łączności, pierwsza grupa absolwentów gotowa była do przyjęcia
do wojska. W tej pierwszej grupie wyszkolonych łącznościowców znalazł się też Witek, skierowano ich do Iraku gdzie przyjęci zostali do Wojska Polskiego. Witek został żołnierzem 3. Karpackiego Batalionu Łączności skąd został
oddelegowany do 1 Brygady Strzelców Karpackich, a dokładnie do 2
Batalionu Strzelców Karpackich. Przez cały okres pobytu w szkole junackiej Witek nie stracił kontaktu z ojcem i starszym bratem.
Jeszcze w listopadzie tego samego 1943 roku, rozpoczęła się operacja przetransportowywania II Korpusu Polskiego do Egiptu, w rejon Aleksandrii i Port Said. Stamtąd, po wyposażeniu w nowe uzbrojenie wojenne i odpowiednim przygotowaniu, na pokładzie kilku statków, w tym polskiego transatlantyku „Stefan Batory”, cały Korpus przerzucono drogą morską na teren Włoch. Operacja rozpoczęła się w grudniu 1943 r., pierwszymi oddziałami, które dotarły do Tarentu (Taranto), dużego i znaczącego portu nad Morzem Jońskim na południu Półwyspu Apenińskiego, była 3. Dywizja Strzelców Karpackich (DSK).
Wśród pierwszych
polskich żołnierzy, którzy stanęli na ziemi włoskiej był
Witold, będący w składzie 3. Karpackiego Batalionu Łączności, oraz jego
brat Albert służący w 3. Karpackim Pułku Artylerii Przeciwlotniczej tejże dywizji. Zaraz po
lądowaniu na ziemi włoskiej, pierwsze oddziały
wojska rozlokowywały się w okolicy Tarentu a w miarę jak
napływały następne oddziały, sieć nowo powstałych obozów
rozprzestrzeniała się na terytorium dużej części regionu Apulii.
Część wojska przemieszczała się w kierunku wybrzeża Adriatyku a
część w kierunku Apeninów Lukańskich - łańcucha
Apeninów Południowych rozciągających się z zachodu na wschód.
Witalia Szmidtowa |
W kwietniu 1944
r. dla II-go Korpusu nadszedł czas wyruszyć
na front włoski, który rozciągał się wzdłuż tzw. Linii
Gustawa - silnie ufortyfikowanego i trudnego do zdobycia pasa
niemieckich umocnień obronnych o długości 130 km, przebiegającego
w najwęższym miejscu Półwyspu Apenińskiego wzdłuż rzek:
Rapido, Sangro, mniej więcej od miejscowości Gaeta, na wybrzeżu
tyrreńskim, do miejscowości Ortona na wybrzeżu adriatyckim. Linia
ta stanowiła jednocześnie południową granicę Włoskiej Republiki
Socjalnej, utworzonej we wrześniu 1943 r. po kapitulacji Królestwa
Włoch. Kluczowymi pozycjami obronnymi wojsk niemieckich w tym
terenie były wzgórza, głównie Monte Cassino.
W roku poprzednim
lądowanie wojsk alianckich (amerykańskich i angielskich) na
Sycylii, na początku lipca 1943 r., przyczyniło się do upadku
reżimu faszystowskiego we Włoszech, co miało miejsce 25 lipca 1943
r. Wojska włoskie i sprzymierzone w nimi wojska niemieckie,
stacjonujące dotychczas na Sycylii, służącej jako baza wypadowa
dla lotnictwa i marynarki państw Osi (Niemcy, Włochy i Japonia), i
w południowych obszarach półwyspu apenińskiego, na początku
września zaczęły wycofywać się na północ przed napierającymi
wojskami alianckimi, opierając swą obronę wzdłuż dwóch
improwizowanych linii obrony: linii Volturno i linii Barbara i
opóźniając ofensywę aliancką. W tym samym czasie wojska
niemieckie, które po kapitulacji Włoch (8 września) rozpoczęły
okupację kraju od północy w kierunku południa, prowadziły
działania przygotowujące Linię Gustawa, której głównym punktem
obronnym było wzgórze Monte Cassino, zagradzające skutecznie drogę
na Rzym.
Witold Szmidt |
Bitwa o Monte Cassino, a
właściwie bitwa o Rzym, bo to było głównym celem tych działań,
podjęta została przez wojska sprzymierzone już w styczniu 1944
roku. W trzech bitwach, stoczonych w przeciągu dwóch miesięcy,
które kosztowały tysiące ofiar w armiach sprzymierzonych, aliantom
nie udało się przełamać pozycji niemieckich w masywie Monte
Cassino. Na tą scenę walki miał wkroczyć II Polski Korpus z
zadaniem zdobycia zbombardowanego już wcześniej przez aliantów
wzgórza i otworzenia drogi na Rzym w dolinie rzeki Liri.
11 maja 1944 rozpoczął
się czwarty, tym razem polski szturm na pozycje niemieckie głównie
na wzgórzu Monte Cassino (516 mt n.p.m.), zakończony 18 maja
zwycięstwem okupionym obficie polską krwią. W tej krwawej bitwie
uczestniczyli wszyscy członkowie rodziny Szmidtów, każdy z innym
zadaniem. Witold był łącznościowcem przy Dowództwie III. Dywizji
Strzelców Karpackich gen. Bronisława Ducha, nigdy nie walczył z
bronią w ręku, swoje cenne zadania łącznościowca wykonywał na
tyłach frontu nad rzeką Sangro, miał wtedy zaledwie 18 lat.
Również ojciec Witolda, Albert Szmidt, były przodownik
Policji Państwowej, nie walczył z bronią w ręku, był żołnierzem
kompanii zaopatrzenia V. Kresowej Dywizji Piechoty gen. Nikodema
Sulika, rozmieszczonej na tym samym odcinku frontu w marcu 1944 r. W
walkach frontowych i we wszystkich bitwach brał natomiast czynny
udział starszy brat Witolda, Albert, niespełna dwudziestoletni,
będący w pułku artylerii 3. Karpackim Pułku Artylerii Przeciwlotniczej. Witalia Szmidtowa, ich matka i
żona, pracowała w polskim szpitalu wojskowym przy II Korpusie,
gdzie kierowano rannych ze wszystkich pól bitew staczanych na
froncie włoskim.
Mapa niemieckich linii obronnych w kwietniu 1944 r. |
Dzięki ciężkiemu
poświęceniu i śmierci wielu polskich żołnierzy na stokach Monte
Cassino i w następnej zwycięskiej bitwie o pobliskie miasteczko
Piedimonte San Germano, jednej z kluczowych pozycji obrony
niemieckiej na linii Hitlera, zakończonej 25 maja, droga na Rzym
była otwarta. W obliczu tego znaczącego przełamania frontu na
Linii Gustawa, głównie przez żołnierzy polskich II Korpusu,
którzy umożliwili brytyjskiemu XIII Korpusowi wejście w dolinę
rzeki Liri, oddziały niemieckie okupujące wieczne miasto rozpoczęły
wkrótce wycofywanie się na północ w kierunku Linii Gotów.
Jeszcze 25 maja amerykańskie dywizje rozpoczęły natarcie z
przyczółku Anzio, gdzie pozostawały na pozycjach obronnych od
chwili desantu w styczniu 1944 r., po nieudanych próbach pokonania
sił niemieckich Wojska sprzymierzone mogły wreszcie dokończyć
bitwę o Rzym i wkroczyć do uwolnionego
miasta. I na
tym właśnie odcinku zaognił się ostry konflikt
między wojskami sprzymierzonymi, istniejący od samego początku ich
wspólnych działań wojennych na scenie II Wojny Światowej, co
do tego kto jako pierwszy ma zdobyć Rzym (nie mający większego
znaczenia strategicznego), po piętnastu wiekach od upadku tego
miasta wraz z upadkiem Cesarstwa Rzymskiego.
Albert Szmidt (trzeci z prawej) z towarzyszami broni |
2 czerwca 1944 r.
doszło w tej sprawie do ostrej kłótni między brytyjskim generałem
Haroldem Alexandrem, komendantem sił sprzymierzonych we Włoszech, i
amerykańskim generałem Mark'iem Wayne Clarkiem. Gen. Alexander
wyraził życzenie aby VIII Armia Brytyjska, w skład której
wchodził również II Polski Korpus, brała udział w zdobyciu Rzymu
i wkroczyła tym samym do wyzwolonego miasta. Gen. Clark
zaprotestował gwałtownie i zagroził, że w przypadku takiego
obrotu wypadków dałby rozkaz swoim żołnierzom aby otworzyli ogień
przeciwko Anglikom. W swoim dzienniku gen. Clark zanotował
takie oto słowa: „Gdyby tylko Alexander
spróbował zrobić coś podobnego, musiałby stoczyć następna
bitwę frontową, przeciwko mnie”. Gen. Clark był bardzo ambitny i
źle znosił rolę podległego brytyjskiemu generałowi Alexandrowi,
chciał aby mieszkańcy Rzymu byli przekonani, że to V. Armia
amerykańska wyzwoliła ich samodzielnie. Rzymianie mieli się nie
dowiedzieć, ile krwi innych narodowości zostało przelanych
wcześniej, niedaleko od Rzymu, aby Amerykanie jako pierwsi mogli
wkroczyć do miasta, osiągając w ten sposób efekt propagandowy.
Nie bez znaczenia jest tu fakt, że zajęcie Rzymu miało nastąpić
na dwa dni przed desantem wojsk alianckich, w przeważającej
większości amerykańskich, w Normandii. Gen. Clarkowi zależało
więc na tym, aby sukcesy w przełamaniu pierwszej linii frontowej we
Włoszech przypisać głównie wojsku Stanów Zjednoczonych.
Kiedy 4 czerwca
1944 r. Amerykanie wkraczali jako główni zwycięzcy do Rzymu,
depcząc w ten sposób pamięć tych wszystkich żołnierzy innych
narodowości, którzy oddali swoją krew na obcej ziemi za
ideały wolności i ubliżając honorowi tych, których czekały
następne wyzwania na froncie włoskim, wśród wyzwolicieli
paradujących ulicami Rzymu nie było żołnierzy polskich, którzy
dzięki swemu heroicznemu poświęceniu w bitwie o Monte Cassino
otworzyli aliantom drogę na Rzym. Gdy alianci organizowali paradę
zwycięstwa po zajęciu Rzymu i jeden z brytyjskich generałów
zapytał Clarka o udział w niej polskich żołnierzy II Korpusu,
usłyszał wtedy w odpowiedzi takie haniebne słowa: „Ja tu żadnych
Polaków, Greków ani innych straży pożarnych nie potrzebuję”.
To było dopiero jedno z pierwszych poniżeń, których żołnierz
polski musiał doznać na ziemi włoskiej w zamian za swą heroiczną
i krwawą walkę.
Witold z ojcem Albertem |
Po zmaganiach ciężkich
bitew w masywie Monte Cassino, II. Polski Korpus nie miał do
dyspozycji zbyt wiele czasu na odpoczynek. Już 7 czerwca 3. Dywizja
Strzelców Karpackich przeszła do pościgu za Niemcami w kierunku
wybrzeża adriatyckiego i 18 czerwca jednostki korpusu zajęły
Pescarę. Obok 3. Dywizji Strzelców Karpackich weszła do działania
5. Kresowa Dywizja Piechoty. Witold, jego brat i ojciec dalej
walczyli bardzo blisko siebie. Były to ofensywy
prowadzone pod wyłącznym dowództwem II. Korpusu, po tym jak
dowództwa alianckie powierzyły mu odpowiedzialność za kampanię
adriatycką, której celem jest zdobycie miasta i portu Ancony –
punktu strategicznego dla przyszłych działań frontowych na Linii
Gotów. Po ciężkich i krwawych walkach i zdobyciu takich
miejscowości wokół Ancony jak Loreto, Recanati, Osimo,
Castelfidardo, 18 lipca 1944 r. Polacy, walczący na tym odcinku
frontu wspólnie z Włoskim Korpusem Wyzwoleńczym i z partyzantami
ze zgrupowania „Patrioci z Masywu Maiella”, zdobyli Anconę. Po
zdobyciu miasta i portu kontynuowano natarcie na pozycje
niemieckie. Główny wysiłek spoczywał na 3. Dywizji Strzelców
Karpackich która 31 sierpnia zajęła miasto Pesaro,
przełamując na swoim odcinku pierwszą Linię Gotów. W walkach nad
Adriatykiem poległo 1358 żołnierzy i oficerów II.
Korpusu, pochowanych na polskim cmentarzu wojennym w Loreto w pobliżu
bazyliki.
Żołnierski odpoczynek przy piwku |
W październiku 1944 r.,
po miesięcznym odpoczynku, Polacy zostali skierowani do regionu
Emilia-Romagna, gdzie mieli walczyć w Apeninie Emiliańskim w
niezwykle trudnych warunkach terenowych i klimatycznych. Witold
wspomina, że wojsko posuwało się do przodu najpierw wzdłuż
Adriatyku aż do Pesaro, po wyzwoleniu którego wycofano ich do tyłu
z powrotem w kierunku Ancony, aby przemieszczać się przez góry
wzdłuż półwyspu ku północy, ponieważ były obawy, że Polacy
wejdą w konflikt z komunistami jugosłowiańskimi napierającymi od
północnego wschodu na ziemie włoskie. Obawy te podyktowane były
tym, że począwszy od 18 sierpnia 1944 r. (podczas gdy Polacy
wyzwalali kolejne miejscowości wzdłuż wybrzeża adriatyckiego na
północ od Ancony), Josip Broz Tito - przywódca komunistycznych
partyzantów jugosłowiańskich, skierował główne
partyzanckie natarcia frontowe w kierunku północno-wschodniej
części Włoch. Ziemie te przyznane były Włochom po I Wojnie
Światowej, ale w rzeczywistosci zamieszkiwała je znaczna mniejszość
słowiańska. Terytorium to było wtedy pod ścisłą wojskową kontrolą niemiecką, chociaż formalne tworzyło część Włoskiej Republiki Socjalnej, powstałej po upadku reżimu Mussoliniego i kapitulacji we wrześniu 1943 r. Zamiarem Tito była zbrojna okupacja tego regionu w ramach partyzanckich działań wyzwoleńczych spod okupacji niemieckiej.
W agresywnej ofensywie na
północno-wschodnią część włoskich ziem, komuniści
jugosłowiańscy mogli liczyć na 88.000 ludzi, uzbrojonych przez
Brytyjczyków i Amerykanów w 500 czołgów i sto samolotów. Dzięki
takiemu wyposażeniu i braku faktycznego sprzeciwu ze strony
aliantów, w maju 1945 r., już po oficjalnym zakończeniu wojny,
komuniści jugosłowiańscy rzeczywiście zajęli Triest i cały
region Istrii, stwarzając zagrożenie zajęcia przez nich dalszych
ziem północno-włoskich.
Po wyzwoleniu przez
brygady II. Korpusu, ciężkim i krwawym kosztem, całego szeregu
miejscowości w Apeninach Emiliańskich, w tym Predappio, rodzinnej
miejscowości Benito Mussoliniego, i dotarciu aż do Faenzy, front
zatrzymał się na południowym brzegu rzeki Senio, gdzie stał do
wiosny 1945 r. Witold wspomina, że miejscowa ludność włoska
ustosunkowana była do nich bardzo przyjaźnie, nigdy nie było
kłopotów. Na okres zimy żołnierze zakwaterowani byli w
nieogrzewanych budynkach, aby ogrzać pomieszczenia palili stare
krzesła lub inne przedmioty nadajace się do tego celu.
Albert Szmidt (pierwszy z lewej) z towarzyszami broni |
Przeciwnicy
niemiecko-włoscy wykorzystali dodatkowo na swoją korzyść cechy
terenu, na którym zatrzymał się front. Rozlewiska wodne i rzeki przepływające w tej okolicy
posłużyły do zalania terenu przewidywanych działań
wojennych tak, że utworzone zostało wielkie bagno zagradzajce
aliantom drogę w kierunku całej północnej części Włoch będącej
pod kontrolą niemiecką. Dodatkowo zaminowano gęsto teren,
zagradzając drogę pojazdom pancernym. W tym samym czasie, aż do
marca 1945 r. II. Korpus Polski prowadził walki pozycyjne.
Oddziały obsadzały obronę nad rzeką Senio, prowadziły
rozpoznanie przeciwnika i pojedynki ogniowe artylerii. W marcu korpus
otrzymał zadanie sforsowania Senio na północ od Faenzy i zdobycia
miasta Imola.
Z nadejściem wiosny
zapadła decyzja o podjęciu przez siły alianckie końcowego ataku
na pozycje niemieckie, wyznaczonego na 9 kwietnia 1945 r. Ofensywę
poprzedzono kilkugodzinnym ogniem armatnim i bombardowaniem
lotniczym, które zrównały z ziemią miasteczka znajdujące się na
linii frontu, po czym 3. Dywizja Strzelców Karpackich rozpoczęła
forsowanie rzeki Senio. Doszło wtedy do tragicznego wypadku
bojowego. Jeden z alianckich bombowców omyłkowo zrzucił bomby na
oddziały 3. Dywizji. Zginęło 34, a rannych zostało 188 polskich
żołnierzy.
Witalia Szmidtowa w mundurze PSK |
Mimo tego tragicznego faktu dywizja kontynuowała
forsowanie, przełamała niemiecką obronę nad Senio, a następnie
nad rzeką Santerno. Głównym zadaniem II. Korpusu było zdobycie
Imoli, co też osiągnięto 14 kwietnia, walcząc wspólnie z włoską
Grupą Bojową „Friuli”. Sukcesy oddziałów polskich i
brytyjskich zmusiły do odwrotu Niemców, którzy zdawali sobie
sprawę, że wojna była już dla nich przegrana i miała się ku
końcowi. II. Korpus przeszedł wtedy do działań pościgowych.
Zgrupowanie 3. Brygady Strzelców Karpackich i 4 Wołyńskiej Brygady
Piechoty odcięło niemieckie pozycje rozmieszczone w górach i 17
kwietnia zdobyło Castel San Pietro. 20 kwietnia oddziały Korpusu
sforsowały rzeki Gaiana i Idice a 21 kwietnia o 6 rano 9. Batalion
Strzelców Karpackich wkroczył jako pierwszy do Bolonii, witany
owacyjnie przez ludność, i zawiesił nad miastem polską flagę, na szczycie Wieży Asinelli. Po zdobyciu Bolonii Polacy pozostali
w tym rejonie, nie biorąc już udziału w dalszym pościgu. 9.
Batalion Strzelców Karpackich uzyskał miano "bolońskiego",
a Senat Bolonii wręczył żołnierzom polskim 215 specjalnie
wybitych pamiątkowych medali z napisem "Ai liberatori che primi
entrarono in Bologna 21 Aprile 1945 – per benemerenza". Witold
Szmidt z 3. Karpackiego Batalionu Łączności, za walki między
Ankoną a Bolonią odznaczony został Krzyżem Walecznych.
Walki na Linii Gotów
okupione zostały i tym razem obficie polską krwią. 1432 żołnierzy
poległych na froncie w Emilii-Romagni spoczywa na Polskim Cmentarzu
Wojennym w Bolonii. Po zakończeniu walk o Bolonię, Korpus
rozmieszczony został początkowo pomiędzy Bolonią, Rimini a Imolą.
Oddziały i jednostki korpuśne rozmieszczone były na terenie niemal
całego Półwyspu Apenińskiego. Dla żołnierzy polskich nadszedł
wreszcie czas odpoczynku i powrotu do życia bez wojny. Była
to także możliwość powrotu do nauki rozpoczętej w szkołach
stworzonych przy Wojsku Polskim na Wschodzie, zaraz po jego
sformowaniu, a przerwanej wysłaniem uczniów do walki na froncie
włoskim.
Na krótko po bitwie o
Anconę rozpoczęto organizowanie na nowo sieci szkolnictwa, aby
żołnierze mogli uzupełnić wykształcenie. 20 stycznia 1945 r. w
strefie przyfrontowej kontrolowanej przez oddziały Karpatczyków, w
górskim kurorcie Bagno di Romagna, wznowiła działalność
„Szkoła Karpacka”. Do tej właśnie szkoły uczęszczał
Witold w okresie zimowym, w przerwie działań bojowych zawieszonych
do wiosny. Oprócz Gimnazjum humanistycznego działało również
gimnazjum matematyczno-przyrodnicze, do którego uczęszczał Witold.
W kwietniu szkoła przeniosła się do miasteczka Terra del Sole
koło Forlì. Jednym z absolwentów turnusu zakończonego 23
czerwca 1945 roku był ostatni prezydent RP na wychodźstwie Ryszard
Kaczorowski, który uzyskał małą maturę wraz z setką kolegów.
Witold z rodzicami |
Wraz z końcem wojny,
około sto tysięcy Polaków obecnych na terytorium Włoch przeżyło
nowy dramat - nie miało wolnej ojczyzny, do której wrócić i o
którą tak ciężko walczono. Sojusznicy ponownie poniżyli i
podeptali Polaków. Polska została zdradzona przez swych sojuszników
na konferencjach w Teheranie (listopad/grudzień 1943) i w Jałcie
(luty 1945), gdzie przywódca ZSRR Józef Stalin, premier Wielkiej
Brytanii Winston Churchill oraz prezydent USA Franklin Delano
Roosevelt ustalili samodzielnie porządek geopolityczny w powojennej
Europie. Polska utraciła Kresy Wschodnie na rzecz Związku
Radzieckiego, który otrzymał „zwierzchnictwo” nad Polską i
jedną trzecią Niemiec. Większość Polaków przy II Korpusie
pochodziła właśnie z Kresów i odmówiła powrotu do zajętej
przez komunistów Polski. Nie było też możliwości
pozostania we Włoszech ze względu na wrogą kampanię prowadzoną
przez włoskich komunistów przeciwko Polakom. Nowe, powojenne rządy
Włoch, USA i Wielkiej Brytanii uznały Tymczasowy Rząd Jedności
Narodowej powołany w Warszawie 28 czerwca 1945 na podstawie
porozumienia zawartego na konferencji w Moskwie. Tym samym wszystkie
nadzieję na wolną Polskę zostały zawiedzione i Polacy we Włoszech
znaleźli się w martwym punkcie. Aby dać bardziej do
zrozumienia Polakom z II. Korpusu, że nie mają nic do powiedzenia w
kwestii granic powojennej Polski i że Polska oddana pod wpływy
sowieckie jest faktem dokonanym, władze brytyjskie zadały Polakom
jeszcze jeden poniżający cios, nie zaprosiły polskich sił
zbrojnych za granicą do udziału w Defiladzie Zwycięstwa, jaka
miała miejsce w Londynie 8 czerwca 1946 r. Aby wynagrodzić
swym żołnierzom choć w części ten bolesny afront, gen. Anders
zorganizował w Anconie, na miejscowym stadionie, obchody „Dnia
Żołnierza” z defiladą zwycięskich wojsk II. Korpusu. Ogłosił
wtedy swym żołnierzom, że ich wojsko będzie rozwiązane ale że
żołnierze niepodległej Rzeczpospolitej Polskiej będą dalej
walczyć za wolność Polski. 26 września 1946 r. komunistyczny rząd
polski pozbawił gen. Andersa i 75 innych generałów i wyższych
oficerów obywatelstwa polskiego.
Witold z ojcem |
Od 1945 roku część
żołnierzy, szczególnie tych pochodzących z zachodniej części
Polski, zaczęła powracać do kraju. Większość jednak wstąpiła
do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, stworzonego w
1946. Przed nimi stała otworem jedyna możliwa droga..... na
emigrację i rozsianie po świecie. Taką właśnie drogę wybrała
cała rodzina Szmidtów. W ramach Polskiego Korpusu Przysposobienia i
Rozmieszczenia, Polacy nie wracający do kraju przetransportowani
zostali do Wielkiej Brytanii drogą morską, statkami z
Neapolu, głównie w okresie od czerwca do października
1946 r. Rozmieszczono ich w przejściowych obozach dla
uchodźców na całym terytorium wyspy. Witold odpłynął z
Neapolu w 1946 r. na pokładzie statku, który wiózł z
Dalekiego Wschodu Anglików, którzy przeżyli tam japońską
okupację. We Włoszech zaokretowano na statek również niemieckich
jeńców wojennych z frontu włoskiego, których eskortowali Polacy.
Po przybyciu do Wielkiej
Brytanii Witold powrócił do nauki szkolnej, przerywanej działaniami
wojennymi na froncie włoskim. Będąc w obozie dla polskich
wojskowych przesiedleńców, uczęszczał do Gimnazjum i Liceum 3.
Dywizji Strzelców Karpackich, przeniesionego w sierpniu 1946 r. z
Włoch do Norfolk i zorganizowanego na terenie lotniska Bodney
Królewskich Sił Lotniczych. Ukończył szkołę, i uzyskał
polską maturę licealną.
Rodzina Szmidt szczęśliwie razem w Wielkiej Brytanii |
Po całkowitym
rozwiązaniu polskich sił zbrojnych w 1947 r., Polacy musieli zacząć
radzić sobie samodzielnie i rozpocząć własne życie na emigracji.
Wielu rozproszyło się po wszystkich kontynentach, wielu pozostało
w Wielkiej Brytanii. Rodzina Szmidtów złączyła się po
kilkuletniej rozłące wojennej i wybrała wyspę brytyjską jako
miejsce emigracji. Mąż i synowie walczący na froncie mieli przez
cały czas kontakt z żoną i matką. Wszyscy szczęśliwie przeżyli
długą drogę z Sybiru ku wolności, chociaż ich droga nie dotarła
do wolnej Polski. Osiedli w Londynie, gdzie kupili domek. Albert
Szmidt, były policjant w II Rzeczpospolitej Polskiej, pracował
teraz w fabryce, jego żona nie pracowała zawodowo. Witold na początku zatrudniony był w ogrodzie królewskim. Starał się o
przyjęcie na studia do college'u angielskiego. Studiował
elektrotechnikę w trzyletnim college'u w Portsmouth i z takim
dyplomem dostał pracę w elektrowni w Reading (Central
Electricity Generating), gdzie mieszka do dziś. Mieszkając jeszcze
w Londynie poznał swą przyszłą żonę, Angielkę o imieniu Joy.
Urodziły im się cztery córki, trzy z nich mieszkają dzisiaj w Anglii a
jedna w Kanadzie.
Ślub Alberta Szmidta |
Brat Witolda Albert, jak wszyscy
Polacy którzy wybrali brytyjską emigrację, też musiał sam radzić
sobie jak mógł. Na początku pracował w sklepie rzeźniczym gdzieś na północy wyspy
brytyjskiej. Ożenił się również z
Angielką. Jego żoną została siostra żony Witolda, Patricia.
Urodziła im się córka. Niestety los nie był łaskawy dla Alberta,
po tym jak przeżył on zsyłkę na nieludzką syberyjską ziemię i
tułaczkę przez pół świata wraz z Armią Gen. Andersa, po tym jak
udało mu się przeżyć działania wojenne na froncie włoskim,
zginął jeszcze młodo w wypadku samochodowym. Rodzice Witolda i
Alberta zmarli w sędziwym wieku, ojciec przeżył 96 lat a matka 93.
Witold Szmidt jest
obecnym Prezesem Związku Byłych Żołnierzy 3. Dywizji Strzelców
Karpackich, z siedzibą w Londynie. Pozostało ich niewielu przy
życiu, są to przeważnie bardzo wiekowi ludzie z problemami w
poruszaniu się, ale w miarę możliwości uczestniczą osobiście w
uroczystościach upamietniających bitwy stoczone przez II Korpus
Polski na froncie włoskim. Oddają oni też honor poległym towarzyszom
broni, spoczywającym na czterech polskich cmentarzach wojennych
istniejących na ziemii włoskiej, z której nigdy nie dotarli do
polskiej. Do byłych żołnierzy 3. Dywizji Strzelców
Karpackich przyłączyła się grupa rekonstrukcji historycznej „Living History Group First To Fight”, dowodzona przez Przemysława Świderka, aby razem kultywować pamięć o tej formacji. W grupie tej działają rekonstruktorzy pochodzących z Polski, na stałe
mieszkający w Anglii. Część członków działa również w
Związku Karpatczyków. Grupa współpracuje również z Instytutem
Sikorskiego, Stowarzyszeniem Polskich Kombatantów oraz innymi
instytucjami.
POST SCRIPTUM
Mjr Witold Szmidt odszedł na wieczną wartę 16 września 2023 r. w Reading. Cześć jego pamięci! Chwała bohaterom!
Autor tekstu: Anna Banasiak
Autor tekstu: Anna Banasiak
Komentarze
Prześlij komentarz