Posterunkowy Edward Chałupa i jego cztery mundury, których nigdy nie splamił

Życie posterunkowego Policji Państwowej II Rzeczypospolitej Polskiej, Edwarda Chałupy, to nie tylko ciąg wydarzeń na przestrzeni dziesięcioleci, ale cenna lekcja historii narodu polskiego. Losy tego wyjątkowego człowieka to przekrój długiej i ciężkiej drogi przebytej przez Polaków ku niepodległości i wolności na przestrzeni dwóch wojen światowych XX wieku i pierwszej wojny stoczonej przez Polskę po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Edward Chałupa przeszedł każdy z etapów tej drogi, najpierw walczył pod obcą flagą a kiedy obce flagi, które powiewały na polskiej ziemi legły podeptane, stał się żołnierzem polskim i chwycił ponownie za broń aby bronić niepodległości dopiero co odzyskanej. Ponowna utrata wolności w 1939 r. nie pozostawiła Edwarda w bezczynności, działał w konspiracji. Ostatni raz poszedł na front w 1944 r., wierząc że przyczyni się do wywalczenia wolnej Polski. 

Edward Chałupa, wstąpił do Policji Państwowej 2 listopada 1923 r. w wieku 27-dmiu lat i służył w jej szeregach aż do przerwania jej istnienia, najpierw przez napad nazistowskich Niemiec na Polskę 1 września 1939 r., a 17 dni później przez agresję sowieckiej Rosji na wschodnie tereny Polski. Ten funkcjonariusz na szczęście przeżył tragedię II Wojny Światowej i nie podzielił okrutnego losu tysięcy swoich kolegów zamordowanych bestialsko na rozkaz Stalina w 1940 i 1941 r., ale zagłębiając się w poszczególne etapy jego życia, przed służbą w Policji jak i w jej trakcie, można znaleźć wytłumaczenie dlaczego bezwzględny system sowieckiego komunistycznego ucisku nie pozwolił przeżyć polskim policjantom, których uwięził po 17 września 1939 r.. Życiorys Edwarda Chałupy jest bardzo podobny do życiorysów wielu policyjnych ofiar Mordu Katyńskiego i odzwierciedla patriotyzm i umiłowanie wolności tamtych pokoleń. Za zachowanie polskości przez lata zaborczego panowania trzech wrogich Polsce mocarstw i heroiczną walkę o odzyskanie i utrzymanie przez Polskę niepodległości, a potem za wierną służbę odrodzonej ojczyźnie w szeregach Policji Państwowej, jej funkcjonariusze „musieli” zapłacić najwyższą cenę. Edward Chałupa przebył wraz z nimi tą samą drogę aż do momentu kiedy los ich rozdzielił, skazując jednych na zagładę a oszczędzając innych.

W życiorysie Edwarda Chałupy można wyłonić cztery znaczące etapy, które idą w parze z biegiem historii narodu polskiego: 1. czas zaborów i Wielka Wojna; 2. Wojna polsko-bolszewicka; 3. okres II Rzeczpospolitej Polskiej; 4. II Wojna Światowa i Polska Rzeczpospolita Ludowa. Każdy z tych etapów wiąże się z innym mundurem noszonym przez Edwarda Chałupę i inną służbą. W 1966 r., będąc już w wieku 70-ciu lat, ten były żołnierz i policjant postanowił przekazać swoje przeżycia potomnym, aby ocalić od zapomnienia losy narodu polskiego, których był świadkiem. W ten sposób powstał jego cenny pamiętnik, pisany na przestrzeni dziesięciu lat, który stanowi wiarygodny dokument historii z pierwszej ręki, napisanej przez kogoś, kto ją sam tworzył i przeżywał.

PIERWSZY MUNDUR EDWARDA CHAŁUPY - Armia austro-węgierska (1915-1918)

Edward Chałupa, syn Ferdynanda i Zuzanny, przyszedł na świat 19 marca 1896 r. we wsi Nowosielica, powiat Śniatyń, w zaborze austriackim. Tam też w latach 1901-1907 uczęszczał do 4-klasowej szkoły ludowej. W tamtych czasach szkolnictwo powszechne w zaborze austriackim przewidywało 4-klasowy cykl nauczania dla chłopców i 3-klasowy dla dziewcząt. Jednak, aby umożliwić polskim dzieciom trochę dłuższą i bogatszą naukę, w niektórych szkołach jeden rok nauki rozkładano nieformalnie na dwa lata, aby zmieścić jak najwięcej materiału szkolnego. Takim sposobem 4-letnia szkoła podstawowa mogła trwać sześć lat. Po skończeniu szkoły Edward pozostał przy rodzicach, pomagając przy prowadzeniu rodzinnego gospodarstwa.

Kiedy w 1914 r. wybuchła Wielka Wojna, wszyscy młodzi Polacy w Zaborze Austriackim zostali objęci przymusowym poborem do armii austriackiej. 18 lipca 1915 r również Edward został powołany i pobrany do wojska w punkcie rekrutacyjnym Rożnowie, w powiecie śniatyńskim. Oto jak wspomina w pamiętniku ten rozdział swego młodego życia:

Edward w mundurze
austriackim
"Wstępując w ciężki okres wojny, przedwcześnie, 18 lipca 1915 r. pożegnałem rodzinę, krewnych, znajomych, no i dziewczynę, która mi się podobała. Do poboru stanąłem w Rożnowie, po poborze odmaszerowaliśmy do Zabłotowa, a w Zabłotowie przenocowaliśmy w magazynach tytoniowych. Następnego dnia 18 lipca 1915 r. zawagonowani odjechaliśmy z brańcami na Kołomyję, Jeremcze, Tatarów, Worochtę i - dawna nazwa - Kureźmież. To był nasz teren pracy od lipca 1915 do wiosny 1916. W międzyczasie, w zimie, zostałem przydzielony do taboru wołowego celem zwózki drzewa sągowego z lasu do stacji kolejowej w Tatarowie. Równocześnie został do nas przydzielony jako komendant Zugoficer, Niemiec siedmiogrodzki, władający trzema językami: niemieckim, węgierskim i rumuńskim, był to człowiek zrównoważony, dobry i mądry. Dzięki temu, że byłem starający, dbałem o woły i porządek, dozorowałem obory, a w czasie wyjazdu kucharza za prowiantem co piąty dzień go zastępowałem i nigdy do lasu nie jeździłem, pewnego razu, już na wiosnę 1916 r., zwrócił się do mnie Zugoficer i oświadczył, że ja pójdę do domu, że mnie rodzina reklamuje, ponieważ było nas sześciu braci na wojnie, ale po pewnym czasie, gdy nic nie przychodziło w sprawie zwolnienia z wojska, oświadczył: „Chałupa, na twoje miejsce żandarm”, i tak zakończyła się
moja reklamacja i zwolnienie z wojska.

W bojach na Przełęczy Węgierskiej padło dużo żołnierzy po obu stronach walczących, toteż gdzie któren żołnierz padł, na miejscu został pogrzebany, dlatego za świeżej pamięci władze postanowiły ekshumować rozsianych po górach do wspólnych mogił żołnierskich, toteż w tym celu wykopano ogromne szańce przy głównym trakcie, między Tatarowem a Woronienką, w szańcach układano trumnę przy trumnie, skrapiano, a raczej polewano mocno karbolem i zasypywano. (…) I tak po głodzie, chłodzie i nędzy kończy się żołnierski trud. I tak po różnego rodzaju przejściach życia żołnierskiego po górach i lasach, dniem i nocą w Karpatach między lipcem 1915 r. a wiosną 1916 r., zostałem wraz z kolegami odkomenderowany do Czech do 24 p. p., dawna nazwa miasta to Weißkirchen (dzisiejsze Hranice na Morawach), i tam też rozpoczęto nas ćwiczyć do marszbatalionów. W międzyczasie zostałem wysłany do Niepołomyi, nad Wisłę, poniżej Krakowa na kurs minerów, ponieważ, jako syn górniczy, byłem obeznany z materiałami wybuchowymi. Po zakończeniu kursu wróciłem do kadry, w dalszym ciągu uzupełniając wiadomości wojskowe”.

15 sierpnia 1916 r., po rocznym wojskowym przeszkoleniu do walki na froncie  i przydzieleniu do Batalionu Zapasowego II Kompanii 36-go Pułku Strzeleckiego stacjonowanego w Weisskirchen (dzisiejsze Hranice) na Morawach, Edward wyruszył z Batalionem Marszowym na front włoski, który powstał po tym jak Włochy wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom w maju 1915 r. W pamiętniku Edward opisuje szczegółowo życie i walkę na tym froncie.

Edward wśród żołnierzy 36-go Pułku Strzeleckiego

Po ukończeniu ćwiczeń kadrowych wyjechałem z marsz-batalionem w pole, do Tyrola Północnego, jako rezerwa podfrontowa, po kilkunastu dniach przewieziono nas do Tyrola Południowego, w pobliżu miasta Tryjentu (Trydent), a po kilku tygodniach ku frontowi. Z Tyrola przewieziono nas, jako marsz-batalion 36 p. p., na front pod Gorycją, zatrzymano nas w taborze 8 km od frontu, we wsi Prwaczina (słow. Prvačina), skąd posłańcy zabrali nas po kilkunastu do poszczególnych kompanii pułku.

Po kilku dniach pobytu na pierwszej linii frontu ściągnięto z całego pułku kilkudziesięciu młodych żołnierzy i wysłano za front celem stworzenia i wyćwiczenia plutonu szturmowego, między którymi byłem i ja. Nauka polegała na zapoznaniu się z wszelkiego rodzaju broni nieprzyjacielskiej, od maszynowej do granatów ręcznych i karabinowych oraz technice zdobywania umocnień nieprzyjaciela. Po odbyciu kursu, jako specjalną jednostkę plutonu szturmowego wysłano nas z powrotem na linię frontu pod dowództwem lejtnanta Brunera, wiedeńczyka. W marcu w 1917 r. były słuchy, że Włosi podkopują się pod linię frontu celem zrobienia wyłomu, przerwania frontu, wówczas dowództwo ściągnęło baterię moździerzy, pluton szturmowy do przyfrontowej rezerwy, wówczas rozpoczęła się ciężka kanonada z moździerzy. Gdy moździerze ucichły, artyleria poczęła bić ogniem zaporowym, a my, pluton szturmowy, rozkaz do ataku na włoskie pozycje. Wychodząc do ataku, każdy z nas się przeżegnał znakiem krzyża świętego, atak został uwieńczony powodzeniem, ja sam jeden osobiście wziąłem jedenastu Włochów do niewoli. Wśród dramatycznych okoliczności za dzielność i odwagę otrzymałem srebrny medal II klasy.”

Srebrny Medal za Waleczność, jaki nadano Edwardowi za jego odwagę na polu bitwy, dawał mu prawo do dożywotniej pensji miesięcznej w wysokości 7,50 koron. 

Po długich miesiącach walk frontowych żołnierze wymagali odpoczynku, wycofywano ich wtedy na tyły frontu aby mogli odzyskać siły. Również pułk Edwarda został skierowany na odpoczynek. W czasie tego pobytu z dala od frontu, odwiedził żołnierzy Cesarz Karol I Habsburg, który przeglądał regularnie swoje siły zbrojne. Edward tak opisuje to wzruszające spotkanie z Cesarzem:

Ponieważ 20 pułk był przeszło 6 miesięcy bez przerwy na froncie, przez zimę został wycofany do tyłu na zasłużony odpoczynek. W tym czasie cesarz Karol objeżdżał i przeglądał jednostki wojskowe, również i nas, było to pod koniec kwietnia 1917 r. Gdy nadszedł dzień przybycia cesarza, bardzo rano pułk wymaszerował na błonie, oczekując dostojnego przybysza. Gdy nadjechał, wysiadł ze świtą, orkiestra zagrała hymn cesarski, cesarz stanął, ani się nie ruszył, po odegraniu hymnu, pułkownik raportował. Po raporcie sprężystym krokiem przeszedł cesarz przed wszystkiemi oddziałami, po przeglądzie zażądał, ażeby wszyscy odznaczeni medalami złotymi i srebrnymi I i II klasy wystąpili przed swe kompanie. Ja też wystąpiłem jako medalista II klasy, cesarz przechodził przed odznaczonymi w formie raportu, z każdym dość długo rozmawiał. Na przykład mnie się pytał, gdzie zasłużyłem na medal, odpowiedź: pod Gorycją na Isonco - front, pyta mnie, wiele mam lat, odpowiedź: 21, pytanie, skąd jestem, odpowiedź: z powiatu śniatyńskiego koło Kołomyi. Wówczas cesarz się rozgadał i powiedział: „ja wiem, wiem, ja w Kołomyi służyłem przy dragonach w stopniu rotmistrza”. Gdy miał przejść ode mnie do następnego żołnierza jeszcze raz popatrzał na mnie od głowy do stóp i od stóp do głowy, pokręcił głową, żegnając słowami: „oj, spokoju, spokoju!”, rozmawiał naprawdę jak ojciec z synem i tych słów do śmierci nie zapomnę, tak mówił do mnie cesarz austriacki, a gdy odjeżdżał na dalsze przeglądy swych żołnierzy, moja myśl mu towarzyszyła: Szczęść Boże.”

Niedługo po wizycie Cesarza Karola, 11 maja 1917 r. Edward wraz ze swym pułkiem powrócił na front gdzie Włosi rozpoczęli wielką ofensywę. 23 maja włoski pocisk moździerzowy, który wybuchł tuż obok Edwarda, zranił go w rękę. Ranny, Edward przedostał się samodzielnie do szpitala polowego w Czernicach (słow. Črniče), aby opatrzyć ranę. Szpitale były wtedy zatłoczone ciężko rannymi żołnierzami z frontu, lżej rannych przemieszczano do innych szpitali, dalej od frontu. Edwarda przeniesiono więc na dalsze leczenie najpierw do szpitala polowego w Św. Danielu (niem. Sankt Daniel, słow. Štanjel), a potem do szpitala w Zagrzebiu gdzie dyrektorem był lekarz Polak. Na końcowe leczenie zranionej ręki wysłano Edwarda do szpitala rezerwowego w Szumperku na Morawach (czes. Šumperk, niem. Mährisch Schönberg). Po wyleczeniu rany Edward został wysłany na punkt rozdzielczy do Andrychowa koło Wadowic. Otrzymał tam krótki urlop i odwiedził brata który, będąc górnikiem, został odesłany z frontu i pracował w kopalni węgla w Tenczynku koło Krzeszowic. Po urlopie, 27 sierpnia 1917 r., czas było wracać tuż pod włoski front w czasie gdy wojska austriackie dotarły do rzeki Piave. Po ustabilizowaniu się linii frontu, macierzysty pułk Edwarda został wycofany i przeniesiony na wschód, na Bukowinę a z Bukowiny do Besarabii, do dowództwa pułku w Mohylowie.

W lipcu 1918 r., po trzech latach wojennej tułaczki Edward otrzymał urlop na wyjazd do domu i mógł odwiedzić rodzinę, krewnych i znajomych w swoich rodzinnych stronach. Po powrocie z urlopu do jednostki, w obliczu ponownego powrotu na front włoski, miało miejsce bratobójcze starcie, które uwidoczniło napięcie i antagonizm jakie panowały między żołnierzami różnych narodów wchodzących w skład Imperium Austro-Węgierskiego. Edward tak opisuje ten dramatyczny moment:

Po powrocie z urlopu do jednostki krążyły wieści, że znów pojedziemy na włoski front, to nam się nie bardzo uśmiechało, toteż pułk się zbuntował. Mój transport w wagonach stał na stacji kolejowej w Nowosielicy, za Czerniowcami, tam też stoczyliśmy prawdziwą walkę z 29 słowackim p. p., pod przeważającymi siłami zostaliśmy rozbrojeni i wywiezieni pod włoski front. W międzyczasie odbywał się sąd polowy nad żołnierzami pułku, podobno było kilku straconych, ja, ze względu na to, że byłem technicznie bardzo wykształconym żołnierzem, byłem bardziej podejrzanym, znów z innej strony nie dano wiary, ponieważ byłem pucerem oficerskim. Wtem pewnego dnia Włosi rozpoczęli wielką i ostatnią ofensywę, dochodzenia zostały przerwane, nas ponownie zaprzysiężono, uzbrojono i na front. Gdy szliśmy do frontu, Czesi z frontu, wołali „Spadki hoszi, po wojnie” (Wracajcie z powrotem chłopaki, [już] po wojnie), niestety szliśmy dalej do frontu, dopiero po trzech dniach rozpoczęliśmy odwrót. W czasie odwrotu przed rzeką Tagliamento pułk został zbombardowany i z pokładów zdziesiątkowany. Pozostałości pułku przeszły most na rzece Tagliamento, most za sobą zapalono, wtem za nami nadjechała włoska kawaleria, rzuciła się do rzeki wpław, z naszej strony poczęto strzelać, wtem poczęto wołać, aby zaprzestać ognia, zawieszenie broni. Gdy kawaleria przeszła przez rzekę, zmieszała się z wojskami austriackimi, myślałem, że nastąpi nieporozumienie między żołnierzami, ale gdzie tam, pokręcili się jakby między przyjaciółmi, konie powierzgały ogonami i dalej w pościg. Najdziwniejsze jest to, że przecież wyższe dowództwa wiedziały, że jest kapitulacja, wojska włoskie były już na tyłach wojsk austriackich, dlaczego w ostatniej chwili mordować ludzi bogu ducha winnych! Jak to u dygnitarzy życie maluczkich nic nie znaczyło i nie znaczy. Po trzech dniach rozbrojono nas z oświadczeniem, że wszyscy będziemy wysłani do swych miejscowości rodzinnych, jednak po rozbrojeniu nas sformowano czwórki i rozkaz: a via la Roma, oficerów zostawiono przy szablach. Tabor pułkowy szedł z nami, żywiliśmy się następująco, to, co na wozie, do kotłów, konie od wozów bite i też do kotłów i tak doszliśmy do obozów jenieckich.”

Był dzień 3 listopada 1918 r. kiedy dla Edwarda Chałupy i dla jego współtowarzyszy broni skończyła się wojna, ale nie oznaczało to powrotu do wolności i do domu. Przed tysiącami żołnierzy pokonanej Armii Austro-wegierskiej otworzyły się bramy włoskich obozów jenieckich. Takich zbiorczych przejściowych obozów jenieckich było na terenie Włoch dziesiątki i nie tylko w pobliżu walk frontowych na północy półwyspu, rozsiane one były na całym terytorium i na wyspach. Edward opisał w swym pamiętniku jak wyglądały te pierwsze czasy w niewoli włoskiej w jednym takim obozie, który trudno dziś zlokalizować. W niektórych miejscach po tych obozach pozostał tylko kamień pamiątkowy, który przypomina o bolesnej historii dla całego kontynentu.

Tablica pamiątkowa po obozie
jenieckim w okolicach Florencji

Nadmienić należy, że gdy nas prowadzili Anglicy, Szkoci, to nie wolno było zbliżać się do jeńców, ale gdy przejęli nas Włosi, to prostota, doskakiwali do żołnierzy, zrywali odznaczenia, pluli w twarze jak dzicz. W obozie pozostaliśmy bardzo krótko z oficerami, następnie wysłano oficerów do obozu oficerskiego, a żołnierzy do obozu specjalnego, za druty. Tak było w wielkim głodzie, listopad do pół grudnia 1918 r. Następnie wyprowadzono nas na wolny tor kolejowy, gdzie na mrozie głodni czekaliśmy dwa dni na swój pociąg, mówiono nam że jedziemy na roboty w góry Szwajcarskie. Gdy nadjechał ten upragniony pociąg, wsiedliśmy do niego i ruszyliśmy żółwim pośpiechem, drugiego dnia późnym wieczorem wjechał pociąg na stację jakiegoś większego miasta, w krótkim czasie wyniesiono nam w kotłach gotowany ryż ze słodką kapustą, było to bardzo dobre, ale mało, ja zdążyłem tylko pokosztować, natomiast dali nam po dużej konserwie, jedna na dziesięciu i po bochenku chleba. No cóż, jeść nie było można z powodu wielkiego pragnienia. Drugiego dnia ok. północy pociąg zatrzymał się na torze otwartym, naprzeciw niewielkiej drogi, wzdłuż której płynął duży strumień wody do nawadniania pól ryżowych, nam kazano wysiąść. W pierwszej chwili gaszono pragnienie, na pierwszy rzut oka wygląda ta miejscowość, że przed nami jest jakie wielkie miasto, ale nie było to miasto tylko lotnisko, a na nim zbudowane 30 hangarów, a my po ugaszeniu pragnienia, sformowaliśmy grupowo czwórki, ruszyliśmy w pochód, pod hangarami dowiedzieliśmy się, że jest to obóz La Mandria Di Chivasso i tu się formuje polska armia pod dowództwem gen. Józefa Hallera.”

Dla jeńców polskiego pochodzenia, walczących po stronie Austrii, przygotowano dwa główne obozy na terenie Włoch, jeden z nich na południu półwyspu w Santa Maria Capua Vetere, koło Caserty, a drugi w Piemoncie na północy, w La Mandria di Chivasso, gdzie dostał się Edward. W tych obozach jenieckich prowadzona była akcja rekrutacyjna do Armii Polskiej, organizowanej we Francji, do której polscy jeńcy mogli wstąpić ochotniczo. W tym celu przeprowadzono wstępną segregację jeńców według narodowości. Wraz z Polakami zgłosili się polscy Żydzi i dużo Rusinów, powiedziano im, że jest to obóz, gdzie tworzy się armia polska i kto chce, może wstąpić do wojska polskiego. Nie było wśród nich takiego Polaka, który by odmówił. Po utworzeniu drużyn, plutonów i kompanii urządzono im kąpiel, wydano po trzy pary bielizny ciepłej, po trzy koce amerykańskie, umundurowanie włoskie, obuwie, sienniki ze słomą i przekwaterowano do innego hangaru. W obozie odbywały się ćwiczenia wojskowe, przeglądy, defilady oddziałów i jednostek organizowanych na terenie Włoch. Edward też skorzystał z tej możliwości i 1-go stycznia 1919 r. zaciągnął się do tworzącego się wojska polskiego, sam też się czynnie udzielał przy jego tworzeniu, werbując ochotników wśród współtowarzyszy niewoli. On sam został wcielony do II Kompanii 8-go Pułku im. Francesco Nullo, z którym to pułkiem 12 lutego 1919 r. wyjechał do Francji.

DRUGI MUNDUR EDWARDA CHAŁUPYArmia Polska we Francji (Błękitna Armia) (1919-1921)

Po przybyciu do Francji pułk stacjonował w miejscowości Relanges nieopodal miasteczka Darney. Na miejscu wypłacono żołnierzom pensję, raz po 100 franków a raz po 50, przemundurowano ich w mundury haller-czyków i wyekwipowano w broń. Od tej chwili dla nowo przybyłych polskich żołnierzy zaczęły się pełne ćwiczenia wojskowe z bronią, strzelanie i ćwiczenia polowe. Jedną z form ćwiczeń były długie marsze wytrzymałości, aby przygotować żołnierzy do ciężkich zmagań na polach bitew. Podczas jednego z takich marszy ćwiczebnych żołnierzy czekała niespodzianka, którą Edward mile wspomina:

W pewnej miejscowości zatrzymano nas i stanęliśmy w kolumnach do przeglądu, wtem nadjechał generał Haller ze sztabem. Ja stałem w pierwszym szeregu, obok mnie porucznik Piskozub, Haller się z nim przywitał i zapytał skąd jest, padła odpowiedź - „z Kołomyji”, a Haller odpowiedział: „Jeszcze będziemy się bić o tą Kołomyję” i poszedł między szeregi żołnierskie.”

W maju 1919 r. nastąpił moment powrotu do odrodzonej już Rzeczypospolitej Polskiej. Przejazd pociągami przez terytorium pokonanych Niemiec trwał 5 dni. Edward tak opisuje tą podróż:

Po kilku tygodniach, dnia 7 maja 1919 r. moja jednostka została zawagonowana i przez Niemcy kierunek Polska, ta upragniona. W drodze przez Niemcy - był to maj, jechaliśmy w otwartych wagonach, toteż starsi ludzie prosili o tytoń, a dzieci o chleb, to ważne, że umieli prosić po polsku, oczywiście, że nie szczędziliśmy tego tytoniu i chleba, chociaż mieliśmy zakazane. Co mię szczególnie wpadło w oczy, to zwierzyna, zające i samy kicające i biegające po polu, wielkie ich mnóstwo, mimo to, że były to pierwsze miesiące po wojnie, kiedy Niemcy były szalenie wygłodzone, a zwierzostan bardzo wielki, co świadczyło o kulturze. Kiedy dojeżdżaliśmy do granic Polski nakazano nam pozamykać drzwi od wagonów a pootwierać na stronie polskiej, robiono to dlatego, ażeby nie prowokować Niemców, ponieważ istniała linia rzekomego frontu. Po stronie polskiej bardzo serdecznie nas witano kwiatami. W kolejności, 12 maja 1919 r. stanęliśmy w Warszawie. Z Warszawy wysłani do portów Modlina w Zakroczyniu, w zastępstwie kwater, również i tutaj przesuwano nas, a tymczasem zbliżał się czas do wyjazdu na wschodni front.”

Po przybyciu do Polski, od 13 maja 1919 r. Pułk stacjonował najpierw w Nowym Dworze Mazowieckim, a od 25 czerwca w Forcie I. Twierdzy Modlin. W międzyczasie, 16 czerwca, Edward Chałupa został mianowany kapralem. Był to czas trwającej już wojny polsko-bolszewickiej, pułk im. Francesco Nullo przemieszczony został do Tarnopola, gdzie dotarł w dniu 21 sierpnia 1919 r. Wyjazd na front bolszewicki nastąpił w grudniu tegoż roku. Pułk został tam przeformowany i otrzymał nazwę 50. Pułku Strzelców Kresowych. Dnia 15 lipca 1920 r. Edward otrzymał awans na plutonowego. Długie i ciężkie walki z bolszewikami Edward streścił w kilku zdaniach w swoim pamiętniku:

W końcu nadeszła zima, rok 1919/1920, byliśmy przenoszeni z miejsca jednego do drugiego, w okolice Szepetówki, Lubaru i innych oraz Połonne, gdzie w czasie zaślubin Bałtyku przez gen. Józefa Hallera, w dniu 11 lutego 1920, na nabożeństwie przy kościele w Połonnem odmroziłem sobie na pamiątkę uszy. Wiosną 1920 r. jako brygadę jazdy przerzucono nas w okolice Olewska, teren bardzo bagnisty, celem była operacja na tyłach nieprzyjacielskich pociągów pancernych, była to robota nie do wytłumaczenia, jak sobie dowództwo wyobrażało takie przedsięwzięcie bez armat. Należałem do 13 dywizji piechoty jako grupy operacyjnej, stale nas przerzucano na inne miejsca, dowódcą był gen. Stanisław Haller, w końcu w czasie odwrotu w 1920 r. znaleźliśmy się pod Pohrebyszczami, tam też zostaliśmy otoczeni, dzięki postawie żołnierskiej wyszliśmy z pierścienia. W tym miejscu jeszcze wrócę przed Pohrebyszcze, maj i czerwiec 1920 r., byłem na kursie podoficerskim, przy dywizji w polu, następnie po żniwach 1920 r. byliśmy otoczeni drugi raz pod Lwowem i wyszliśmy cało, w następstwie przerzucono nas pod Zamość, tam zadaliśmy duże straty Budionnemu i dalej pod Hrubieszowem, pod Warszawą wielka klęska nieprzyjaciela i z powrotem pościg za nieprzyjacielem, aż po Nowograd Wołyński i tam się moje działanie wojenne zakończyło, zostałem ściągnięty do obozu ćwiczebnego jako plutonowy po kursie podoficerskim na instruktora w Równym. Po pewnym czasie przeniesiony wraz z całym pułkiem do Dubna, wojna została zakończona i po pewnym czasie jako starszy rocznik zostałem zdemobilizowany.”
Edward pozostał w służbie Pułku aż do zakończenia wojny polsko-bolszewickiej i podpisania pokojowego Układu Ryskiego z Sowietami 18 marca 1921. Został zdemobilizowany 21 kwietnia 1921 r. i odszedł do życia cywilnego. Po powrocie do domu rodzinnego Edward zajął się chwilowo gospodarką, planując w międzyczasie swoją dalszą przyszłość w odzyskanej Polsce i odpoczywając po sześciu latach nieprzerwanych trudów wojennych, walk na frontach i niewoli. Możliwości zatrudnienia w niedalekiej od Nowosielicy okolicy pojawiły się w mieście Kałusz, w województwie stanisławowskim, gdzie w 1914 roku pobudowano nowoczesną kopalnię eksploatacji soli potasowych i kainitu „Tesp”, która jednak – ze względu na wybuch pierwszej wojny światowej – produkcję rozpoczęła dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Tam właśnie Edward zatrudnił się w charakterze górnika, rozpoczynając pracę w dniu 3 stycznia 1923 r. Prawdopodobnie pracowałby w tym zakładzie i dłużej, gdyby nie powołanie na ćwiczenia wojskowe w rezerwie. Przerwał więc pracę 20 maja i udał się na ćwiczenia wojskowe do 49 Pułku Piechoty w Kołomyi. Nie wykluczone, że powołanie na te ćwiczenia, które Edward odbył w okresie od 24 maja do 30 czerwca 1923 r., wpisywały się w odgórne plany zwerbowania byłych żołnierzy, przygotowanych i doświadczonych wojnami, do służby w nowo utworzonych polskich formacjach bezpieczeństwa. Rzeczywiście, po zwolnieniu z ćwiczeń wojskowych Edward Chałupa wstąpił w dniu 2 listopada 1923 r. do Policji Państwowej. Urzędowe poświadczenie obywatelstwa Państwa Polskiego było prawdo-podobnie formalnością wymaganą od kandydatów na policjantów. Poświadczenie, wydane Edwardowi przez Starostwo w Śniatynie nosi datę 26 października 1923 r.

TRZECI MUNDUR EDWARDA CHAŁUPY – Policja Państwowa II Rzeczypospolitej  (1923 - 1939)

Pierwsze lata po powrocie do rodzinnego domu po 6 latach wojennej tułaczki znaczyło zaczynać życie od podstaw, w nowych realiach w kraju odradzającym się od ruin pozostawionych po 123 latach obcego zaboru. Edwarda spotkały pierwsze rozczarowania, które tak opisuje w swoim pamiętniku:

Po zdemobilizowaniu z wojska postanowiłem zostać jeszcze 5 lat wolny, nieżonaty, tak też się stało, w pierwszej chwili trzeba było znaleźć sobie pracę, nie było to łatwe, w końcu otrzymałem pracę w kopalni soli potasowych w Kałuszu, jako górnik, ale niestety po przepracowaniu 6 miesięcy otrzymałem wezwanie na ośmio-tygodniowe ćwiczenia w Kołomyji, po odbyciu tych ćwiczeń do Kałusza nie wróciłem, ponieważ był strajk w kopalni, wróciłem do domu na utrzymanie mię przez matkę staruszkę. Proszę sobie wyobrazić, jakich krzywd człowiek doznawał, niszczyć człowieka było komu, ale podać człowiekowi pomocną dłoń nie było komu. Wreszcie z konieczności wniosłem prośbę o przyjęcie mnie do Policji Państwowej i owszem zostałem przyjęty z przydziałem do komisariatu Policji Państwowej w Kołomyji i tutaj miałem dopiero możność stwierdzić podłość i hańbę, jaką niektórzy służbowi kalali mundur. Wprawdzie były to jednostki, ale trzeba wiedzieć, że jedna parszywa owca całe stado zaparszywi, należy się tylko dziwić, że wyższa władza nie reagowała na tego rodzaju występki, a najgorsze to są dwa rodzaje, które lubią chodzić w parze, a to są one: kieliszek i kobieta, czasem jedno, czasem drugie, a czasem oboje. Otóż jak wyżej napisałem to jest krytyka, ale, ażeby nie być gołosłownym, to trzeba uzasadnić i tu zaznaczam, że nie dotyczy to ogółu, tu chodzi o jednostki, które, ażeby pokryć swoje brudy, czynili różnego rodzaju zmyślone donosy, u nas nazywano takich lizusami.”

Z pamiętnika Edwarda wyłania się obraz jego nienagannej służby w Policji Państwowej, jako byłego doświadczonego żołnierza armii austro-węgierskiej i Armii Gen. Hallera, ale i jego rozczarowanie zachowaniem służbowym i ludzkim innych policjantów, z którymi dane mu było współpracować. Edward opisuje kilka nieprzyjemnych sytuacji, które zaistniały w środowisku policyjnym w pierwszych latach służby i które zapisały się na długo w jego pamięci, warte zacytowania jako cenny dokument tego jak funkcjonowała Policja Państwowa w pierwszych latach odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej, jak i stosowanych procedur i formalności.

Epizod 1. 

Post. Edward Chałupa (po lewej)
na służbie w Kołomyi
Przedstawię tu poniżej pewną nieograniczoną podłość i chęć zniszczenia człowieka przez pewnego przodownika Pol. Państw. Ja wstąpiłem do służby w P. P. w 1923 r. 2 listopada i byłem w tak zwanej służbie prowizorycznej, też mówiono, że na próbie. W lutym 1924 r., będąc już cztery miesiące w służbie - a miałem wówczas służbę wieczorną od godziny 16 do 24. Wobec tego, że długo nie wychodziła nocna zmiana, mniemając, że zmiana wyszła, postanowiłem zejść do komisariatu. Wchodząc na podwórze zastałem kolegę na posterunku, który oświadczył, że zmiana jeszcze nie wyszła. Ja natychmiast zawróciłem, ale w tym momencie usłyszałem przekomarzający głos w areszcie męskim między kobietą i mężczyzną, a była to kobieta podejrzana politycznie. Ja zapytałem kolegę, kto jest w areszcie, odpowiedział, że ten a ten przodownik, jeszcze moment zatrzymałem się, ażeby stwierdzić rzeczywistość, szybko oddaliłem się i o tym fakcie zapomniałem, i wcale nie myślałem, aż nadszedł maj. 
Chcę tu nadmienić, będąc w służbie, rozglądałem się za poczciwą dziewczyną, ażeby się w przyszłości ożenić, toteż miałem jedną upatrzoną, była modniarką, ale mieszkała przy ulicy, gdzie miały dozwolone spacery kobiety lekkich obyczajów. Ja, będąc na nieszporach majowych, po majówce poszedłem do miejsca, gdzie mieszkała upatrzona panna celem obserwacji. Chodziłem w to miejsce kilka razy, jednak niczego podejrzanego dla mię nie zauważyłem, najwidoczniej byłem obserwowany przez kobietę z półświatka, bo, gdy wracałem, podeszła do mnie, zapraszając mnie do domu, w tej chwili zorientowałem się z kim mam do czynienia i odparłem, że ja nie mam pieniędzy. Następna oferta na zegarek, owa ulicznica myślała, że trafiła na chłopaka z wiochy, że koło niej zgłupieję, ta cała pogawędka trwała nie więcej jak jedną minutę, i jak najszybciej się oddaliłem. I o dziwo donieśli mnie koledzy, że ów przodownik, który obcował w areszcie z kobietą politycznie podejrzaną, robi na mnie doniesienie, za to, że widział koło mnie, a raczej szła przy mnie, a raczej obok mnie, przez jedną minutę kobieta z półświatka, ja kolegom odpowiedziałem, niech robi doniesienie, ja mam na niego więcej, jak on na mnie. I los tak chciał, że pan przodownik w doniesieniu na mnie obiektywnie wpisał swój wyczyn w areszcie, że rzekomo mu grożę. Mnie chroniły dwie okoliczności: jedna, to że ten przodownik był bardzo nie lubiany przez swych podwładnych za swą gębę judaszową, a druga, to ów kolega, który bezwzględnie mówił prawdę. Na co nasadzony wróg nie miał usprawiedliwienia i został ukarany bardzo delikatnie naganą formalną, która figurowała w aktach osobistych, a w rzeczywistości za taki czyn należała się kara i wydalenie ze służby, tak wystarczyło podłemu człowiekowi, że zostały wywleczone na światło dzienne jego brudy, a co najważniejsze, wstyd, a był to pan żonaty.”

Epizod 2.

A teraz przejdę do następnego tematu, też w P. P., Niech sobie każdy porządny człowiek zapamięta, że człowiek pijak nie zasługuje w ogóle na miano człowieka, pijak jest to najpodlejszy typ stworzenia, wyprzedzający nawet świnie, pijak jest wrogiem rodziny, otoczenia i państwa, pijak za jeden litr wódki, ażeby było w jego mocy, sprzedałby państwo (ojczyznę). Piszę to, co przeżyłem, np. pan st. przod. dyżurny w komis. P. P., pijak z krwi i kości. Jest polecenie, aby w czasie targu przytrzymywać kieszonkowych złodziei oraz kartograji, jeszcze nie zdążyłem wrócić na rynek po doprowadzeniu złodzieja do komisariatu P. P., to złodziej był z powrotem, prędzej na rynku jak ja, ale za to pan st. przod. po odbyciu dyżuru zastał we wskazanej a zakazanej knajpie fundnięcie, czego dusza pijacka pragnie, a co za tem idzie, plugawienie munduru, hańba otoczeniu, że to niby wszyscy są jednacy.”

Epizod 3.

I znów inna sprawa z wielu podobnych do siebie: ponieważ obywatele miasta (Kołomyi) uważali mię za pogromcę złodziei, a jestem wysokiego wzrostu, wysłano mię w dnie targowe na rynek. Patrolując między straganami, nie spostrzeżony zauważyłem, jak kieszonkowiec sięgnął gospodarzowi do torby. Ująłem go, sprowadzając do komisariatu, przy rewizji odebrano pieniądze, a złodzieja złożyłem u dyżurnego pijaka, tego wyżej opisanego, po czem sporządziłem doniesienie przepisane na maszynie i wraz doniesieniem, kieszonkowca i podjęte od dyżurnego pieniądze, które przy odbiorze nie liczyłem, z uwagi na to, że wyglądałoby na to, że mam go za złodzieja. Po przybyciu do sądu, w pierwszej chwili wstąpiłem do kasy oddać pieniądze. Okazało się, że pieniędzy do rachunku brakowało, ale że kasjer mię wyrozumiał, rachunek poprawił. I znów przykład, że pijak to charakter niższy świńskiego.”

Epizod 4.

I jeszcze jeden przykład pijacki z wielu innych. Miałem służbę w rezerwie komisariatu z kolegą, a przyjacielem po kieliszku wyżej opisanego pijaka pana starszego przodownika, od godz. 0:00 do godz. 8:00, w ten sposób, że przed komisariat był wystawiony posterunek. Ja miałem drugi numer, czyli, że ostatnie godziny służby przed komisariatem miałem ja, a ponieważ pewien obywatel zgłosił kradzież w komisariacie, że został okradziony, wobec tego, że wysłanie posterunkowego w sprawie zgłoszonej kradzieży wymagało wielkiej fatygi, wysyła pijak pijaka przed komisariat, a mnie w sprawie kradzieży, choć nie słusznie. Tak wyglądają skutki pijackie, poniżej jeszcze nieco o pijakach.”

Epizod 5.

Pewnego razu został zatrzymany Czech, który chciał się przedostać do raju sowieckiego. Tak się złożyło, że ja miałem z nim do czynienia przez sąd, starostwo, powiatową Komendę P. P. i komisariat P. P. aż do odstawienia z powrotem do Czech. Również zdeponowałem pieniądze Czecha, pozostawiając w depozycie dyżurnego, st. post. Dz. Przy odbiorze pieniędzy u dyżurnego, pieniądze odbierał sam Czech, po drodze do dworca kolejowego Czech poprosił, że chce sobie kupić chleba, tak wstąpiłem z nim do sklepu. A jakież było moje zdziwienie i wstyd, gdy przy zapłacie chleba, kupiec oświadczył, że pieniądz jest fałszywy, a ja wiedziałem, że Czech miał pieniądze dobre, a szło tu o złotego, a za złotego było tzw. pięć halb piwa. I znów pijacka buzia pokazała swoją bydlęca szlachetność.

I jeszcze jeden przypadek. Przytrzymałem kieszonkowca i zdeponowane pieniądze doradzał mnie kolega zatrzymać przy sobie, a złodzieja puścić. Tu zachodzi pytanie, czy w ogóle można było nazwać takie podłe stworzenie kolegą. No cóż, jednakowe umundurowanie, policjant, a pod mundurem jednostkowa dusza plugawa.”

Epizod 6.

Następnie jeszcze jedno zdarzenie, na szczęście kończące się szczęśliwie. Otóż jeden kolega starszy służbą i ja wyjechaliśmy z pięcioma więźniami do Sandomierza, do więzienia, w charakterze eskortujących. Naszą stacją docelową była stacja Nadbrzeże, ja pilnowałem więźniów, kolega spał, gdy się przebudził, poprosił ode mnie gazetę do czytania, ja powiadam, czytaj, ażebyś nie zaspał, bo zbliżamy się do Nadbrzeża, a ja się zdrzemnę, ale w czasie drzemki wyczułem, że za długo jedziemy, otworzyłem oczy, patrzę, a kolega śpi. Ale czy można nazwać niedbalca kolegą? W tym momencie przechodził konduktor i oświadczył, że nadchodzi czwarta stacja za Nadbrzeżem i będzie krzyżowanie, będzie pociąg do Nadbrzeża, przesiadka odbyła się szczęśliwie, jak również wysiadka w Nadbrzeżu i tu proszę sobie wyobrazić, do jakiego stopnia kłopotu może doprowadzić lekkomyślność. Do Sandomierza przeszliśmy przez Wisłę mostem pontonowym, po oddaniu więźniów zatrzymaliśmy się kilka godzin w Sandomierzu, zwiedzając zabytki, równocześnie oczekując na połączenie kolejowe.”

Zatrudnienie na stałe w szeregach Policji Państwowej dawało perspektywy na ułożenie sobie życia i planowanie rodziny. Z dniem 15 stycznia 1926 r., tak jak przewidywały przepisy policyjne, Edward Chałupa wystosował prośbę do Komisariatu Policji Państwowej w Kołomyi o zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego “z panną Marją Berezowską, córką Józefa i Julji, urodzoną dnia 20 maja 1906 r. w Kołomyi”. Do podania, oprócz metryk urodzenia, Edward musiał załączyć również certyfikat przynależności kościelnej i świadectwo moralności narzeczonej. Takimi oto słowy przedstawia swą narzeczoną w pamiętniku:

Maria Berezowska, córka Józefa i Julii z Jaworskich, oboje rodzice byli tzw. Szlachtą, ojciec herbu Sas miał przydomek Waskuł, matka herbu nie pamiętała, ale pamiętała, że przodkowi Jaworskiemu był nadany przydomek (herb) przez króla Stefana Batorego. Ponieważ dużo rodzin na wschodzie było mieszanych, a w szczególności w miastach, tj. Polacy żenili się z Rusinkami, Rusini z Polkami, a że przydomki, herby szlacheckie świadczyły w bardzo wielkim stopniu o przynależności ziem wschodnich i kresów do Polski, toteż późniejsi, samozwańczy Ukraińcy starali się zacierać na tych ziemiach ślady polskości, za wszelka cenę niszczyć to, co mogłoby świadczyć na rzecz Polski, taki też los spotkał dokumenty polskości rodziny Berezowskich i Jaworskich, wywiezione do Lwowa, za którymi wszelki ślad zaginął.”

Ślub Edwarda z Marią odbył się w lutym 1926 r. Przez pierwszy rok życia małżeńskiego Chałupowie mieszkali przy rodzicach żony w Kołomyi. Po roku Edward odwiózł żonę do Nowosielicy, gdzie z biegiem lat małżeństwo odbudowało ojcowiznę Edwarda i domek, włożyło dużo pracy i poświęcenia w posiadłość i życie układało im się tam dostatnio. W rok po ślubie, w 1927 r., młodemu małżeństwu urodziła się pierwsza córka Helena, w 1930 r. syn Zbigniew a w 1934 druga córka Zofia.

O aktywności zawodowej i zaangażowaniu społecznym Edwarda świadczą liczne dokumenty, wyrazy uznania i fotografie. Odrodzona Rzeczpospolita Polska, po 123 latach nieistnienia państwowego, musiała organizować swe struktury od podstaw. Powstawało wiele akcji ogólno-krajowych angażujących zarówno zwykłych obywateli jak i przed-stawicieli władz państwowych oraz różnych organizacji społecznych we wspieranie i finansowanie systemu obronności kraju. Powołano komitety i ligi zbierające fundusze na rozbudowę lotnictwa i obrony przeciwlotniczej, floty narodowej oraz na sprzęt dla polskiej armii.

Z zachowanych dokumentów wyłania się bogata aktywność społeczna Edwarda na rzecz obronności ojczyzny. Od 1929 r. był on członkiem Komitetu Floty Narodowej, ustanowionego już w 1927 r. Należał również do Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (L.O.P.P.) – masowej polskiej organizacji paramilitarnej, powołanej w 1928 r. i działającej aż do wybuchu II wojny światowej w 1939. W ramach tej Ligi był członkiem rzeczywistym miejscowego koła przy Policji Państwowej w Kołomyi.

Podstawową komórką organizacyjną Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej były koła terenowe tworzone w szkołach, na uczelniach, w przedsiębiorstwach i organach władz. Koła podlegały komitetom powiatowym lub miejskim, które z kolei podlegały komitetom wojewódzkim, a te Zarządowi Głównemu. Już w roku 1933 Edward ukończył kurs obrony przeciwgazowej, urządzony dla ludności cywilnej przez Powiatowy Komitet L.O.P.P. W Kołomyi. Być może wymogi zawodowe sprawiały aby funkcjonariusze policji posiadali dalsze, bardziej specyficzne kwalifikacje w tej dziedzinie aby w razie potrzeby wykazali się szerszymi umiejętnościami organizacyjnymi i instruktażowymi. W 1937 r. Edward ukończył 30-to godzinny podinstruktorski kurs obrony przeciwlotniczo-gazowej, zorganizowany przez Obwód Powiatowy L.O.P.P. W Kołomyi.

Zbieranie funduszy na cele obronne miało wielki rozgłos i propagowane było również wśród dzieci szkolnych. Kiedy w marcu 1939 r. państwo polskie rozpisało wewnętrzną pożyczkę na rozbudowę lotnictwa i obronę przeciwlotniczą, wytworzyło się poczucie jedności i konsolidacji społeczeństwa, które zaowocowało spontanicznymi wpłatami pieniężnymi we wszystkich kręgach społeczeństwa. Akcja znalazła szczególny oddźwięk w szkołach, gdzie datki od dzieci potwierdzane były pamiątkowym znaczkiem naklejanym na świadectwo szkolne.

O tym, że środowisko policyjne działało prężnie i potrafiło zorganizować się w struktury własne, mające na celu opiekę nad policjantami w różnych sytuacjach zawodowych, świadczy założenie Kasy Samopomocy Szeregowych P. P. Przynależność do tej Kasy miała zapewnić policjantom pomoc materialną głównie w sytuacji rozwiązania z nimi stosunku służbowego. W tym celu w 1938 r. Kasa wprowadziła do swych świadczeń również nowy fundusz odprawowy na rzecz członków, którzy mogliby znaleźć się w ciężkich warunkach materialnych w przypadku zakończenia służby. Fundusz odprawowy miał im zapewnić doraźną, lecz wydatniejszą kwotę, wystarczającą na urządzenie się w nowych warunkach życiowych, spłacenie istniejących zobowiązań (zaliczka na uposażenie, pożyczka w Kasie Samopomocy itd.) oraz przetrwanie przejściowego okresu do czasu ewentualnego otrzymania uposażenia emerytalnego względnie zdobycia środków do dalszej egzystencji. Edward Chałupa był członkiem Kasy województwa stanisławowskiego. Niestety nowatorskie plany i założenia Kasy Samopomocy z 1938 r. zniweczyła wojna, która wybuchła rok później. 

Członkostwo Edwarda Chałupy w Stowarzyszeniu „Policyjny Dom Zdrowia” pozwala przypuszczać, że korzystał on ze struktur sanatoryjnych tego stowarzyszenia, założonego w 1924 r. Niezwykle trudna służba policjanta, czy to w dzień czy w nocy, podczas słoty, mrozów, zawiei śnieżnych lub upałów zaczęła coraz bardziej niszczyć ich organizmy. Bardzo wielu policjantów rekrutowało się z kombatantów Wielkiej Wojny i Wojny Polsko-Bolszewickiej, którzy po wieloletnich zmaganiach na frontach wojennych odnieśli często poważny uszczerbek na zdrowiu. Wielu z nich było kilkakrotnie rannych. Wśród policjantów szerzyły się choroby i wzrastała śmiertelność, zwiększała się tym samym liczba policjantów niezdolnych do pracy również wskutek nabawienia się chorób w służbie. Państwo polskie powstające od zarania po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. nie było w stanie zapewnić chorym policjantom
dostatecznego zabezpieczenia zdrowotnego i możności korzystania z państwowych uzdrowisk i sanatoriów. Te względy zrodziły w gronie policjantów inicjatywę powołania do życia, w łonie Korpusu Policji Państwowej, takiej instytucji, która pozwoliłaby zabezpieczyć choć w części policjantów przed grożącymi im stale chorobami, a przede wszystkim takimi nagminnymi jak gruźlica i reumatyzm. Inicjatywa, zrealizowana w 1924 roku, pozwoliła Stowarzyszeniu nabyć już w tym samym roku pierwsze dwa sanatoria. Po dziesięciu latach istnienia i działalności Stowarzyszenie posiadało już cztery sanatoria: w Tatarowie, Otwocku, Busku, Zakopanem, oraz dom wypoczynkowy w Druskiennikach, nabyte z własnych funduszy stworzonych ze składek członków. Stowarzyszenie stawiało sobie za zadanie przychodzić z pomocą policjantom przez zakładanie i utrzymywanie domów leczniczych, domów dla ozdrowieńców i wypoczynkowych, sanatoriów i podobnych zakładów, w których chory policjant mógłby znaleźć należyta opiekę i skuteczną pomoc. I tak w 1938 r. Stowarzyszenie posiadało nawet szpital i projektowało rozbudowę sanatorium w Otwocku, przeznaczonego do leczenia najcięższych schorzeń płucnych, poprzez przekształcenie starego sanatoryjnego obiektu w nowoczesny i duży zakład leczniczy. Niestety projekt tej rozbudowy jak i wiele planów Stowarzyszenia zniszczył wybuch II Wojny Światowej i późniejsze losy Polski.

Ze służby Edwarda w Policji Państwowej zachowało się też kilka fotografii przedstawiających funkcjonariuszy pozujących do pamiątkowych ujęć w dużych gronach kolegów lub w czasie zajęć sportowych, podczas czynności zawodowych bądź też w czasie uroczystości państwowych. Fotografie te są też cennym źródłem informacji o zwyczajach panujących w Policji Państwowej, ilustrują zarazem umundurowanie i uzbrojenie funkcjonariuszy.

W przeciągu całego okresu swej służby w Policji Państwowej Edward kultywował pamięć o swej przeszłości wojennej z lat 1915-1921. Znaczącym etapem tego rozdziału walk w jego życiu była służba w szeregach tzw. Błękitnej Armii – Armii Polskiej we Francji pod dowództwem Gen. Józefa Hallera, powstałej w czasie I wojny światowej z inicjatywy Romana Dmowskiego oraz kierowanego przez niego Komitetu Narodowego Polskiego. W 1935 r. byli Hallerczycy skupili się w Stowarzyszenie Weteranów Byłej Armii
Polskiej we Francji, do którego również Edward należał, o czym świadczy jego legitymacja członkowska. Jego przynależność do Stowarzyszenia dokumentuje również zachowany w jego pamiątkach numer „Błękitnego weterana”, organu Stowarzyszenia, z maja 1938 r. Znajduje się w nim informacja o zatwierdzeniu przez Prezydium Zarządu Głównego Stowarzyszenia Weteranów Byłej Armii Polskiej we Francji zarządów nowo powstałych placówek terenowych. Jedna z nich była placówka założona w Kołomyi a Edward Chałupa wymieniony jest wśród członków zarządu.  

Kilka lat wcześniej Edward usłyszał w radio komunikat o tym, że żołnierze Armii Polskiej we Francji mieli prawo ubiegać się o nadanie Krzyża lub Medalu Niepodległości - wojskowego odznaczenia państwowego ustanowionego rozporządzeniem Prezydenta RP z dnia 29 października 1930 roku w celu „odznaczenia osób, które zasłużyły się czynnie dla niepodległości Polski w okresie przed wojną światową lub podczas jej trwania oraz w okresie walk orężnych polskich w latach 1918–1921, z wyjątkiem wojny polsko-rosyjskiej na obszarze Polski”. Edward ubiegał się o nadanie tego odznaczenia dwukrotnie, po raz pierwszy w 1932 r. i po raz drugi w 1935 r. Zarówno za pierwszym jak i za drugim razem wniosek odrzucono z motywacją „brak podstaw”.

W roku 1938 posterunkowy Edward Chałupa obchodził 15-lecie swej pracy w szeregach Policji Państwowej i uzyskał prawo do formalnego uznania jego długoletniej służby. 4 czerwca 1938 r. przyznano mu Brązowy Medal Za Długoletnią Służbę, ustanowiony ustawą z dnia 8 stycznia 1938 roku, a nadany mu przez Komendanta Wojewódzkiego P. P. w Stanisławowie. Prawo do medalu uzyskiwało się z tytułu pracy w służbie Państwa lub instytucji publicznoprawnych. Po 10 latach służby pełnionej po 11 listopada 1918 roku uzyskiwało się brązowy medal, po 20 latach – srebrny, a po 30 latach miał być przyznawany medal złoty, do czego nie doszło z powodu wybuchu II wojny światowej.

Wcześniej Edward uzyskał Medal Pamiątkowy Za Wojnę 1918–1921 – polskie wojskowo-cywilne odznaczenie ministerialne ustanowione i wprowadzone rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 21 września 1928 dla żołnierzy i cywilów, celem wyróżnienia uczestników walk o niepodległość i zabezpieczenia granic Rzeczypospolitej, którzy od 1 listopada 1918 do 18 marca 1921 byli czynnymi żołnierzami, zostali ranni lub polegli.

Na mundurze Edwarda Chałupy, widocznym na ostatnim zdjęciu zrobionym z całą rodziną, przypięte też były dwa inne odznaczenia. Jedno z nich to Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości – polskie resortowe odznaczenie cywilne ustanowione rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 27 września 1928 roku dla upamiętnienia dziesięciolecia odzyskania niepodległości. Drugie to Miecze Hallerowskie - odznaka pamiątkowa Armii Generała Hallera przyznawana żołnierzom Armii Polskiej we Francji przez Zarząd Związku Hallerczyków, co wskazuje, że Edward był członkiem również tego związku.

Przez cały okres służby w Policji Państwowej Edward pełnił obowiązki posterunkowego w Kołomyi. W swoim pamiętniku zawarł opis znaczących aspektów swej służby i komentarze na temat wielu wydarzeń, które pozostały mu w pamięci. Z jego słów wynurza się jego nieskazitelna sylwetka polskiego policjanta w służbie odzyskanej ojczyźnie. Opis incydentów związanych ze służbą policyjną, pełnioną przed Edwarda, pozwala nakreślić obraz życia tamtych czasów, uchwycić szczegóły, których nie odnajdzie się w żadnym podręczniku do historii. Jest to też cenne świadectwo funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, obowiązujących przepisów i nakładanych kar szczególnie w pierwszych latach odradzającego się państwa polskiego i społeczeństwa. Oto niektóre przykłady postawy przyjętej przez Edwarda w czasie jego służby:

1. Przestępstwo z konieczności a sumienie policjanta

Jako stróż bezpieczeństwa od roku 1923 do 1939 i późniejsze lata mego życia w całości potwierdziły moją opinię. Jako policjant wiele razy trzeba było być sędzią, na miejscu rozstrzygnąć na moją niekorzyść, bo gdybym postąpił inaczej, to by się równało, że tonącego jeszcze lepiej pogrążyć, niech utonie, a trzeba było też pamiętać, że jak zaciągnie się piórem, to nie da rady wołami wyciągnąć, opiszę w tym miejscu niektóre zdarzenia. Pewnego razu miałem następujący wypadek: przechodząc w służbie w nocy, po dwunastej, usłyszałem w podwórzu szmer i kradzież starego drzewa. W mieszkaniu kilkoro dzieci, wyglądających jak szczury z barłogu, ja postąpiłem po ludzku, z sercem, ale nie mogłem się wykazać pracą służbową, działo się to w zimie, wśród trzaskających mrozów.

Pewnego razu, też w zimie, zatrzymałem sprawcę kradzieży trzech polanek drzewa, człowiek ten wiedział, że ja mogę tak lub nie, w tej chwili byłem jego sędzią. Po jakimś czasie znów spotkałem innego sprawcę kradzieży węgla, który niósł w worku z gazowni. Miał siedmioro dzieci, było to też w zimie i tu znów: człowiek, sąd i sumienie, mam do wyboru, a trzeba wiedzieć, że w zimie opał to coś więcej jak chleb, tem bardziej, jeżeli są małe dzieci, tak też pomyślałem o dwóch zdaniach religijnych: łaknących nakarmić, nagich przyodziać.” 

2. Areszt za trzy chustki

Post. Chałupa (ten najwyższy) na zdjęciu pamiątkowym
Są czasem pomysły niektórych ludzi, czy w ogóle to można nazwać pomysłem? A może myślą, że uda im się drugą osobę wprowadzić w błąd. Ponieważ byłem policjantem, byłem w służbie na rynku w mieście, w czasie targu, wtem zgłasza się do mnie gospodarz 6 morgowy i powiada, że kupił w sklepie chustki i Żydzi mu chustki odebrali, i jeszcze w dodatku nabili. Poszliśmy razem do tego wskazanego sklepu, pytam, co się dzieje, a kupiec wskazał 3 chustki leżące na ladzie pięknie złożone w klin i powiada: „Oto są te chustki, które były skradzione i mam szczęście, żem zauważył, miał ich schowane na plecach, pod kurtką, a spod kurtki wisiały końce frędzli”, tyle kupiec, a gospodarz twierdzi, że kupił w innym sklepie. Ja odpowiadam: „Dobrze, to pokażcie mnie w którym sklepie kupiliście”, no i idziemy do tego drugiego sklepu. Na rynku ciasnota, wóz koło wozu, a ja tu widzę, że ten kupiec na chustki jest zaniepokojony, a ja przynaglam, żeby się spieszył, bo zabiera mię czas, a złodzieje będą się panoszyć, wówczas powiada do mnie, że nigdzie nie kupił, ja powiadam: no toście skradli, odpowiedział: tak, skradłem. Koniec epizodu złodziejskiego był następujący: sporządziłem doniesienie do sądu, kupca dałem na świadka i wraz z doniesieniem podejrzanego doprowadziłem sądowi do dalszego urzędowania. Kupca poprosiłem, ażeby po odbytej rozprawie powiadomił mnie o wysokości kary otrzymanej przez podsądnego. Według oświadczenia kupca przestępca otrzymał 6 tygodni aresztu na podstawie kk austriackiego, późniejszy kk polski opiewał na najmniejszą karę za kradzież 6 miesięcy. I tak los człowieka przez jego życie ma różne nieprzewidziane sploty”.

3. Znajomość środowisk przestępczych przez policję czynnikiem zapobiegawczym

Ponieważ, jak już opisałem, służyłem w mieście, toteż nie było brak różnego rodzaju przestępstw, toteż pewnego razu sprzedał gospodarz na targowicy krowę i przyszedł do miasta na rynek i gdzieś w zaułku przegrał z kartograjkami całą krowę. Opamiętał się dopiero wtenczas, gdy już nie było ani krowy, ani pieniędzy, wówczas zgłosił się do mnie ze skargą, że otrzymane pieniądze za krowę wszystkie przegrał, ja mu odpowiedziałem, czemu on mię się nie przyszedł spytać, czy może grać, ale dopiero opamiętał się po szkodzie. No zgłoszenie przyjąłem do wiadomości, ale to nic nie daje, pierwsza rzecz, ażeby gospodarz odzyskał swoje pieniądze, ale szukaj wiatru w polu, a działać trzeba szybko. Wówczas zawołałem jednego ze znanych mi kartograi i powiedziałem mu, że według opisu przez gospodarza, ja wiem, kto ma te pieniądze, niech załatwią z gospodarzem, bo jak ja wkroczę w tą sprawę, to popamiętają. I tak gospodarz otrzymał pieniądze z powrotem, przyszedł do mnie podziękować, ja znów w zamian dałem mu porządną odprawę i naukę za jego lekkomyślność.”

4. Policjantowi nic nie może umknąć!

Post. Edward Chałupa na czele defilady w Kołomyi
Pewnej nocy niedaleko od rana schodziłem na chwilę spoczynku do komisariatu, a było to w lutym, zauważyłem młodego człowieka, ciągnącego wózek ręczny przez rynek w kierunku wlotu ulicy, załadowany na równi jakimś towarem. Tchnęło mię to w podejrzenie, podchodząc do owego osobnika z właściwą ostrożnością, ażeby nie uciekł, z zapytaniem, co wiezie, równocześnie widząc ten towar na wózku można było stwierdzić, że została okradziona gospodarska komora. Ja owego osobnika wraz z wózkiem i towarem sprowadziłem do komisariatu, rozpytywany złodziej przyznał się do kradzieży, u kogo i przy której ulicy. Zawiadomiony poszkodowany właściciel swój towar rozpoznał, w którym też znajdowało się 85 zł. gotówką, co równało się 425 kg pszenicy. Towar i pieniądze za potwierdzeniem odbioru gospodarzowi oddano, równocześnie oświadczył, że ów złodziej jest to dawniejszy jego robotnik, który u niego pracował. Po stwierdzeniu tożsamości podejrzanego przez okradzionego gospodarza sporządziłem doniesienie do sądu i wraz z doniesieniem doprowadziłem sądowi do dalszego urzędowania według k.p.k.”

5. Czujność policjanta udaremnieniem nocnych „zakupów świątecznych”

Wśród wielu różnych przygód miało miejsce następujące zdarzenie, a oto ono. Wyszedłem do służby od godziny 0:01, było to w marcu, okres przedwielkanocny, przechodząc ulicami miasta znalazłem się na ulicy graniczącej z miastem ok. godz. 3:00 po północy. Wtem usłyszałem z podwórka szmer szeleszczącego papieru, w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że to ktoś mógł sobie wyjść z domu na świeże powietrze, ale że każdy policjant był zaopatrzony w latarkę bateryjną, dobrze zaopatrzoną, postanowiłem oświecić to miejsce, skąd dochodził szmer. Pod snopem światła z latarki zauważyłem jakiś przedmiot bielejący się i kroki uciekających. Po wkroczeniu w podwórze stwierdziłem, że spłoszyłem złodziei i udaremniłem kradzież. I również okazało się, że złodzieje dokonali w innym miejscu kradzieży bielizny ze strychu i w drugim miejscu, za jednym zachodem, pokusili się włamać do komory po wiktuały, których sporo wynieśli na podwórze. Zbudzony właściciel komory oświadczył: ażeby nie pan, to złodzieje by mię wyszykowali ładne święta. Następnie sporządziłem spis rzeczy tj. szynka, jaja, cukry i wiele innych rzeczy do pieczywa potrzebnych, ponieważ ów gospodarz był z zawodu cukiernikiem i gospodarzowi za potwierdzeniem odbioru oddałem. Równocześnie poprosiłem gospodarza o dostarczenie do komisariatu pozostałej z kradzieży bielizny, gdy przybyłem do komisariatu, zastałem już w komisariacie właścicielkę skradzionej ze strychu bielizny, którą po dokładnym opisie, za potwierdzeniem odbioru, właścicielce oddałem. Następnie sporządziłem pismo do wydz. śledczego i wraz z potwierdzeniem odbioru rzeczy natychmiast wysłałem, ażeby wydział śledczy w porę mógł zastosować śledztwo przy pomocy psa śledczego. I na tem moja czynność w tym wypadku zakończyłem.”

6. Policjant od wszystkiego przez całą dobę

Post. Chałupa wśród kolegów (zdjęcie po roku 1931)
W innym przypadku różnorodność pracy policjanta. Na przykład pobierający opłaty targowe zgłasza się, ażeby mu dać adres osoby, która nie chce uiścić opłaty targowej. Wielka praca, ponieważ nie zawsze dana osoba mogła udowodnić swoją tożsamość, a moim obowiązkiem adres dać. I znów przepisy sanitarne, właściciel kamienicy, klozety wyciekają na korytarz, w innym wypadku właściciel zabudowania o dużym podwórzu w mieście przyjmuje do swego podwórza furmanki za opłatą, podwórze zanieczyszczone gnojówką, przepisy sanitarne. Tu znów zgłasza się gość, że jechał furman drogą i zrobił mu dyszlem dziurę w siatce drucianej. W zimie, w czasie gołoledzi, upadek osoby na chodniku, potłuczenie, złamanie ręki lub nogi na skutek nieposypania chodnika przez gospodarza piaskiem, popiołem lub trocinami. Pozostawienie koni bez dozoru na ulicy, a spłoszone, z różnemi, nieprzewidzianemi następstwami. Pewnego razu, a było to już przedwiośnie, jechał ulicą sańmi i ugrzązł na błocie, gdy się zbliżyłem, okazało się, że koń był pokaleczony, odparzony, stwierdziłem dokładny adres i sporządziłem doniesienie do dalszego urzędowania, ale okazało się, że to dalsze urzędowanie komuś z dalszego urzędowania nie smakowało i otrzymałem odpowiedź, że adresat jest nieznany, oczywiście dla mnie był to wielki wstyd, chociaż wiedziałem, że ja się nie pomyliłem, pojechałem na tamtejszy posterunek P. P. i stwierdziłem, że wszystko się zgadza z pierwotnym doniesieniem. I tak to wyglądało, jak mówi przysłowie, że ksiądz zawinił, a organistę powiesili.”

Edward Chałupa prawdopodobnie pozostałby w służbie Policji Państwowej aż do momentu regulaminowego odejścia w stan spoczynku, gdyby jego dalszą karierę nie udaremniły wydarzenia historyczne, które wstrząsnęły całym ówczesnym światem. Dzień 1 września 1939 r. był dla narodu polskiego i dla całej rodziny Chałupów początkiem ciągu tragedii. Napaść hitlerowskich Niemiec na Polskę zastała Edwarda na służbie w komisariacie policji. Opisuje on w swym pamiętniku ten tragiczny moment:

Był to początek klęski mej, mojej rodziny i narodu polskiego, który w niczym nikomu nie zawinił. Tak zaczęło się, będąc na małym spoczynku rano, w pierwszych dniach września 1939 r. w komisariacie P. P., usłyszałem komunikat radiowy, że Niemcy napadli na Polskę, zbombardowali wybrzeże. W następnych dniach rząd Polski uszedł z Warszawy do Kosowa huculskiego, w pobliżu granicy rumuńskiej. Dostajemy rozkaz, ja i kilku kolegów, udania się do Kosowa celem ochrony władz rządowych. Następna wiadomość - wojska ZSRR, na rozkaz Stalina i Mołotowa, napadły na Polskę, rząd Polski uchodzi do Rumuni. Ja doszedłem do Kut, mogłem siebie chronić, pójść w szeroki świat, byłem jeszcze w sile wieku i zdrów, ale postanowiłem dzielić los z rodziną, jak przystoi na dobrego męża i ojca, jak żyć, to razem, jak umierać, też razem....”

Po okupacji Kresów polskich przez Sowietów we wrześniu 1939 r. Edward uniknął aresztowania, uwięzienia i zesłania do obozów jenieckich na terenie ZSRR tak jak tysiące jego kolegów policjantów zesłanych w rzeczywistości na zagładę. Powrót Edwarda do domu, na polskiej ziemi będącej już pod władzą radziecką, na odcinku z Kut do Nowosielicy, mierzącym zaledwie 12 km, okazał się od razu kwestią szczęścia i przeżycia. Grasowały już bandy polujące na Polaków. Po przedarciu się przez lasy Edward został rozbrojony przez polskiego żołnierza, który po klęsce wrześniowej wrócił do domu. Żołnierz zaprowadził go do urzędu gromadzkiego w Kobakach, skąd Edward musiał dostać się do rodzinnej wioski, ale nie znał drogi. Mieli mu w tym pomóc dwaj znajomi Rusini, których Edward spotkał w Kobakach. Edward bardzo szybko się zorientował, po tym jak wyprowadzili go w nieznane strony, zamiast w kierunku domu, że chcieli oni go zabić. Od najgorszego  uratowało wtedy Edwarda spotkanie z kolegą z dziecinnych lat, też Rusinem, który mieszkał w tej wiosce.

Już po trzech dniach spędzonych z rodziną w domu, N.K.W.D. upomniało się o Edwarda, ważył się wtedy jego los i szansa na przeżycie lub dołączeniu do tysięcy aresztowanych i zamordowanych wkrótce policjantów. Te gorące chwile tak opisane są w pamiętniku:

Zaraz, na trzeci dzień, wezwano nas, a było nas trzech, na placówkę graniczną. To był jeden graniczer, zawodowy kapral z wojska i ja, posterunkowy P. P. Po zgłoszeniu się na placówce odstawiono nas na N.K.W.D., po długich przesłuchaniach i przenocowaniu dwóch nocy zostałem zwolniony do domu. Nie trwało to długo, znów zostałem zabrany i odstawiony na N.K.W.D., w Śniatynie. Eskortujący mię wiejski, samozwańczy milicjant powiedział, że jak mnie zawiezie, to za mną słuch zapadnie. Gdy już mnie zawieziono do Śniatynia, pozostawiono mię w budynku N.K.W.D., w dużej sieni, pod nadzorem. Wtem nadeszło dwóch młodych oficerów i zaczęli mię rozpytywać na różne okoliczności, ja się nic nie krępowałem, odwołałem, co się dało, w końcu mię powiedzieli, czemu ja nie strzelałem do swoich przełożonych, a ja ich spytałem, czy oni też strzelają, wówczas ode mnie odeszli. Następnie wezwano mnie przed majora N.K.W.D., ten chciał ze mnie zrobić swojego konfidenta, a ja mu krótko odpowiedziałem, że ja nie znam ludzi, a po drugie do takich rzeczy jestem już za stary, niech sobie szukają młodych. Urzędował w pokoiku, w podwórzu i tak się kręcił po pokoju mrucząc i zaglądając w okno, namyślając się, zamrużując to jedno oko, to drugie, w końcu odwrócił się do mnie i oświadczył, że jestem wolny.”

Wolność, a raczej wyjście żywym z siedziby N.K.W.D., nie oznaczało wtedy dla Edwarda i jego rodziny względnego spokoju i końca represji. Już wkrótce czekały ich prześladowania i prowokacje również ze strony miejscowych Rusinów, którzy, w obliczu upadku państwa polskiego i końca polskiej praworządności, rozpoczęli na wielką skalę agresję w stosunku do polskich współmieszkańców i sąsiadów. Edward, który jeszcze do niedawna był dla nich uosobieniem polskiej władzy i porządku, stał się obiektem poniżania i szykan z ich strony. Utrapienia dopiero się wtedy zaczęły i Edward opisał to takimi słowami:

Opuszczony dom rodziny Chałupów w stanie dzisiejszym
Ponieważ w czasie mej służby w P. P. żyłem bardzo skromnie, nie pijaczyłem, nie paliłem, w przeciągu 16 lat odbudowałem moją ojcowiznę, też skromny domek kryty blachą, to bardzo lazło w oczy rezunom ukraińskim. Tak najwidoczniej za ich staraniem otrzymałem polecenie wyprowadzić się ze swojego domu 100 km od granicy, to jest rumuńskiej. Otrzymałem również wezwanie na N.K.W.D. w Zabłotowie, było to w sobotę, w miesiącu sierpniu 1940 r., wobec tego ja się wybrałem na N.K.W.D., a żona do Stanisławowa, do milicji Obłastnej celem wyjednania dla nas pozostawienia nas na miejscu, w swym domu. Ponieważ nasi dobrodzieje nie mieli tego zwyczaju podawać przynajmniej zbliżonego adresu, ja się zgłosiłem do paszportnego stołu, tam mię powiedziała panienka, że mię nie potrzebują, ażebym szedł do domu. Otóż w tym wypadku miałem dużo szczęścia, żona wróciła ze Stanisławowa z przychylnie załatwionymi dokumentami. Następnie była niedziela, to był niby spokój, a w poniedziałek, przychodząc do domu zastałem posłańca ze Sel Rady, żebym się u nich zgłosił, że mię zabiorą do Zabłotowa na N.K.W.D. Pożegnałem rodzinę i matkę staruszkę, że już więcej nie wrócę, bo u dobrodziei takie czynności odbywały się tylko nocami. I tak zawieziono mię na to N.K.W.D., czynność tę sprawowała głowa Sel Rady, wprowadził mię na korytarz i poszedł sobie na pogawędki z jakimś politrukiem. Wtem wyszedł do mnie z bocznego pokoju młody mężczyzna pytając o co chodzi, ja mu odpowiedziałem, a on odpowiedział, że jest rozkaz, że nie wolno nikogo prześladować, dodał przy tem, z kim przyjechałem. Jeszcze nie zdążyłem odpowiedzieć, zjawił się mój dostawca, zaś mój rozmówca porządnie mu wytłumaczył, że takie sprawy natychmiast się załatwia, a nie przetrzymywać ludzi, może niewinnych. Tak natychmiast zostałem wpuszczony do dotyczącego oficera, pierwsze słowa padły, czemu ja nie przyszedłem w sobotę, odpowiedziałem, że byłem w paszportnym stole i tam mię powiedziano, ażebym szedł do domu, że mię nie potrzebują. Odpowiedział, że nie trafiłem, następnie zapytał, czy posiadam jakieś dokumenty, a ja miałem właśnie przy sobie dokumenty przywiezione przez żonę z Milicji Obłasnej. Gdy mu je podałem, popatrzył, podsunął z powrotem do mnie z zapytaniem, z kim przyjechałem, jak mu odpowiedziałem, kazał sobie go zawołać, tego głowę Sel Rady. Gdy mu odpowiedziałem, że go nie ma, że pojechał na stację kolejową z chorą umysłowo, po czem powiedział, żebym go dopilnował jak będzie wracał ze stacji kolejowej, a jeżeli zobaczę, że u niego w kancelarii światło zgasło, to ażebym szedł do domu. Do domu szedłem drogą okrężną za traktem, do domu przyszedłem rano, o wschodzie słońca, a to wszystko za to, że byłem i jestem Polakiem. W domu, gdy przyszedłem, nie brak było uciechy i radości, był to świat "wyjazd bez powrotu".”

Edward opisuje również jak wyglądały pierwsze dni i tygodnie sowieckiej okupacji, jak to odbiło się na ludności polskiej i na współżyciu z miejscowymi Rusinami.

Równocześnie po wkroczeniu do Polski wojska ZSRR, zaczęły się zebrania i demonstracje. Pierwsze takie zebranie odbyło się na placu, obok urzędu gromadzkiego, na którym przemawiał jako referent Żyd z Zabłotowa, między innymi mówił o wrogach raju komunistycznego. Ponieważ ja byłem obecny z konieczności, ażebym nie był nazwany przeciwnikiem, toteż nie wiem, czy mnie znał, czy też mu byłem przedstawiony, bo stojąc na trybunie, w tym celu zrobionej, zwrócił się w moją stronę z otwartą dłonią, mówiąc o wrogach, przymykając dłoń, rękę ściągając ku sobie, mówił: „dajcie go tu”, po rusku: „dajte jeho suda”. Po mitingu uformował się pochód dookoła wioski, między innymi wyszliśmy na szosę idącą ze Śniatynia do Kosowa Huculskiego, z której to drogi było 2 - 3 km do granicy rumuńskiej i co kilka kroków przystawali i krzyczeli „hurra”. Mię to specjalnie pilnowano, czy głupieję razem z nimi, jak dzikus w dżungli, no ale żeby się dzikusom nie narazić otwierałem buzię na całego, bez okrzyku. Spytasz się czytelniku, w jakim celu te dzikusy krzyczeli hurra. Otóż w tym celu, że Polacy wycofali się częściowo do Rumuni, żeby słyszeli jak dzikusy cieszą się rajem na ziemi. Po przybyciu na miejsce wymarszu pochód został rozwiązany.”

Obowiązkowe zebrania (mitingi) mieszkańców wioski odbywały się prawie codziennie, zwoływane przez wysłannika z trąbką, który przechodząc przez wieś, około 1,5 km, trąbił i zwoływał ludzi do stawienia się na niepotrzebne zebrania tylko po to ażeby ludzie nie mieli spokoju i wytchnienia, bo musieli się stawić „czy deszcz, pioruny, śnieg, zawierucha, mróz, to wszystko jedno, musiało się być, ażeby nie zostać przeciwnikiem”. Wieś miała 10 dziesiętników, od 110 zwani dziesiętnikami, którzy musieli co dnia, rano, zgłaszać się po rozkazy do Sel-rady. Jednym z nich został też Edward w okolicznościach, które tak opisuje:

Najgorsze to były początkujące miesiące pod okupacją rosyjską, bo niezależnie, że byłem ciągany po N.K.W.D., trzeba się było spodziewać każdej nocy, że zostanę wywieziony, bez powrotu. Jeżeli noc przeszła w trwodze bez wywozu, wiedziałem, że parę godzin zostanę w domu., Miejscowi dzikusy starali się dać dowód wyższości nade mną, co w prawdziwym socjalizmie jest bezwzględnie zabronione, poza tym, jeżeli były jakieś roboty w gromadzie, jak na przykład czyszczenie dróg od śniegu itp., to mię nigdy nie pominięto, musiałem być wszędzie, według upodobania rezunów. W końcu było tego za mało, spodobało się dzikiej hordzie wysłać mię do Karpat na robotę i w tym wypadku miałem też dużo szczęścia, a oto spotkałem się z kupcem, u którego, za Polski, żona zaopatrywała się w towary domowe i ten mię poradził, ażebym poszedł na Poliklinikę do Zabłotowa i tam sprawę załatwię, tak też zrobiłem. Poszedłem na Poliklinikę, po zbadaniu otrzymałem zaświadczenie, że jestem w leczeniu Polikliniki. I tak schodziły dni, tygodnie i miesiące, po powrocie z Polikliniki dalej nie dano mi spokoju, ale już nie z Karpatami, ale złożono mi ofertę, ażebym przyjął sel – wykonawstwo. Na to chętnie się zgodziłem, bo wiedziałem, że już mię skubać nie będą na wszystkie strony, a że to było tak wszystko wykonane, ażeby tłuc się nocami, ja się tak uszykowałem, że się mogłem dobrze wyspać i załatwić co żądali, a nawet między dziesięcioma uszedłem za najlepszego pracownika. I tak jak wyżej wspomniałem, dnie schodziły, co dnia trza było zgłaszać się po rozkazy, czynnością moją było dostarczenie robotników i furmanek na potrzeby wojskowe, aż tu pewnego razu, a było to 22 czerwca 1941 r., w niedzielę, bardzo rano, ledwie świt, leżeliśmy w łóżkach, wtem dał się słyszeć silny warkot motorów samolotowych. Żona wraz z trojgiem dzieci wyskoczyli z łóżek, wybiegli na dwór i tuż nad mym domem, nisko przeleciały samoloty. Żona wracając z dziećmi z podwórza, dzieci powiadają: leciały trzy samoloty z czarnymi krzyżami, ja zatarłem dłonie, odpowiedziałem - chwała Bogu! Nasi najwięksi wrogowie wzięli się za czuby, a w tem wszystkim palec boży.”

Dzień 22 czerwca 1941 r. i wybuch wojny między hitlerowskimi Niemcami e stalinowskim Związkiem Radzieckim był momentem przełomowym w losach nie tylko całego narodu polskiego, ale i całego ówczesnego świata. Na Kresach polskich okupowanych przez Sowietów od 17 września 1939 r., oznaczało to wybawienie od jednego okupanta i jego represji, a nastanie drugiej z kolei okupacji, tym razem niemieckiej, która przyniosła ze sobą innego rodzaju zagrożenie dla ludności polskiej. Z nastałej zmiany cieszyli się, chociaż gorzko, kresowi Polacy, skazani na zastąpienie jednego zła przez drugie, ale najbardziej niemieckiej okupacji sprzyjała ludność rusińska, która nie czuła już żadnych hamulców w prześladowaniach polskich sąsiadów, czując się mocno wspierana przez Niemcy w swych nacjonalistycznych planach. Edward opisał w swym pamiętniku jak wyglądał koniec jednej okupacji a początek drugiej:

Jak nastąpiła zmiana, jak przyszli Niemcy, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka, zaznaczam, że nie myślę chwalić Hitlera, bo obaj ciężkie wrogowie narodu polskiego, jak ten z zachodu, tak i ten ze wschodu, ale napiszę tak jak było i jak było w mojej miejscowości i powiecie. Przede wszystkim nastąpiła cisza i spokój, ucichły trąbienia na sądny dzień, ustały męczące mitingi, nie groziło wywiezienie na Sybir bez znaku życia, pozostawiono, niech szewc robi buty, kowal kuje konie i wozy, a rolnik niech swym porządkiem pracuje na roli. Można było wyczuć pewnego rodzaju powagę władzy, nie robiono nam z tytułu dziesiętnika żadnych pociągnięć i przykrości, bo wiadomo, że nie wszystkim obywatelom podobała się robota dziesiętnika, mimo, że nie robili nic więcej, niż mieli nakazane, raczej mniej. Nie było kogo się czepić, bo Sel- rada uciekła, ale i nas zostawiono w spokoju, a gdyby to tak oni ze wschodu, to by mieli uciechę, jak to miało miejsce we wrześniu 1939 r., to byśmy wszyscy poszli oglądać białe niedźwiedzie. Ktokolwiek miał coś do czynienia z urzędem został wywieziony wraz z rodziną, bo nie oszczędzano nawet robotników, chłopów, czarnych od pracy na roli, a tylko dlatego, że byli Polakami, nie politycznymi. Tego już Niemcy stanowczo nie robili.” 

Edward podaje dużo przykładów na to, jak wrogość i agresja do ludności polskiej ze strony Ukraińców nasiliła się podczas okupacji niemieckiej. Nie tylko okradano bezkarnie majątek Chałupów, ale uciekano się do najróżniejszych szykan w stosunku do Edwarda i jego rodziny, aby przy każdej okazji bezkarnie poniżać byłego polskiego policjanta i jego rodzinę.

Kiedy Niemcy wyparli Sowietów z terenów polskich wcześniej przez nich zajętych, przystąpili do rekrutacji wszystkich zdolnych do pracy Polaków w celu zesłania do przymusowej pracy w Niemczech. Kto nie posiadał zaświadczenia o pracy, był przez Niemców aresztowany i wywożony do obozów przejściowych, skąd zdolnych do pracy deportowano do przymusowej pracy na terenie Rzeszy i krajów będących pod ich okupacją. Ukraińscy sąsiedzi i ci będący zatrudnieni w administracji pod okupacja niemiecką, dołożyli więc wszelkich starań aby wywózka do Niemiec nie oszczędziła Edwarda i członków jego rodziny.

Edward pisze: „Chcieli zabrać do Niemiec moją małoletnią córkę, musiała się ukrywać, jak więzień. W końcu zmyśliliśmy, że córka znajduje się w Kołomyji u pewnego urzędnika i uczy się kroju i szycia, tak naganiacze ukraińscy nie odważyli się dalej o córkę rozpytywać”.

Edward Chałupa, były żołnierz dwóch armii, doświadczony walkami na różnych frontach dwóch wojen a potem przez 16 lat funkcjonariusz Policji Państwowej RP, nie potrafił pozostać bezczynny wobec utraty wolności i suwerenności ojczyzny, o którą ciężko walczył w swych najmodszych latach. Kiedy musiał zdjąć granatowy mundur polskiego policjanta państwowego, przywdział niewidzialny mundur Armii Krajowej. Ta działalność nie mogła umknąć uwadze sąsiadów, szczególnie tych ukraińskich. Po nieudanej próbie zesłania na roboty do Niemiec Heleny, małoletniej córki Edwarda, ukraińscy aktywiści przyczynili się do tego aby sam
Edward został tam wywieziony. Miał on wtedy 47 lat. Oto jak potoczyły się te fakty:

Ja należałem do A.K. według ścisłych dyrektyw systemem piątkowym, a po śmierci gen. Sikorskiego działalność przycichła. W 1942 r. na wniosek urzędu gromadzkiego składającego się z rezunów ukraińskich, z początkiem sierpnia zostałem wywieziony do Niemiec, na robotę. Ja wyglądałem dobrze, jak przystoi człowiekowi dobrze obytemu, gdy przychodziliśmy przed lekarza, ja miałem numer 419, patrzyłem na ludzi, jak się zachowują. Ludzie, jak ludzie, przechodzili, ani jeden się nie ukłonił, tak pomyślałem użyć chwytu, jak nie pomoże, nie zaszkodzi. Gdy stanąłem przed lekarzem, zdjąłem czapkę, zrobiłem lekki ukłon i lekkie baczność. Lekarz, patrząc na mię, spytał po polsku, co boli, ja mu odpowiedziałem, że choruję na serce. Lekarz, nie badając, zrobił na mym numerku krzyżyk, co oznaczało powrót do domu, co znaczyło tyle, że mój pomysł udał się. Osobiste szczęście sprzyjało mię w następnych przejściach, po przeglądzie lekarskim wyprowadzono nas na pewien plac, skąd niemieccy tak zwani kupcy zabierali robotników do swych gospodarstw. Przyszła też jedna Niemka i z pomiędzy setek wybrała mię oczywiście, choć nie młody, wyglądałem sportowo, Niemka mogła mieć ok. 35 lat, gdy jej oświadczono, że ja wracam do domu, natychmiast odeszła, nie biorąc nikogo. Co myślała owa pani, pozostało jej tajemnicą. Następnie organizowano transporty na powrót do domu. Po przybyciu transportem z powrotem do Lwowa, wyszedł lekarz do nas, był to pułkownik, który wybrał kilku nas okazalszych do przebadania na poliklinice, a na poliklinice, po oświadczeniu lekarzowi, że choruję na serce, lekarz kazał położyć się na tapczanie i leżeć spokojnie, sam wyszedł z gabinetu. A teraz nastąpiła chwila wypędzenia podłości niemieckiej polskim rozsądkiem. Siadłem na tapczanie, począłem silnie pracować rękami, to w przód, to w tył, gdy usłyszałem kroki lekarza, położyłem się, lekarz wszedł, wziął słuchawkę, przyłożył do piersi, momentalnie odłożył i wypisał zaświadczenie, jako nie nadający się do pracy w Niemczech, powróciłem do domu i taki był epilog wywiezienia do Niemiec.”

Zaświadczenie, noszące datę 24 sierpnia 1942 r. i zwalniające Edwarda od wywiezienia do pracy, zostało wydane przez urząd pracy we Lwowie (Arbaitsamt Lemberg) w obozie przejściowym, utworzonym we Lwowie w listopadzie 1941 r. i działającym przy obozie pracy dostarczającym przymusowej siły roboczej założonym przez hitlerowców zakładom zbrojeniowym przy ulicy Janowskiej. Przez ten właśnie obóz przewinął się Edward Chałupa w powrocie z Niemiec, jak dowodzi tego zaświadczenie wydane mu przez władze obozu. W dokumencie tym stwierdza się, że „Chalupa Edward, ur. w 1895, zamieszkały w Nowosielicy, na podstawie badania lekarskiego uznany został za niezdolnego do pracy w Niemczech”. Na początku w obozie janowskim (Konzentrazionslager Janowska) pracowali głównie robotnicy żydowscy, pochodzący z getta przy tej samej ulicy, oraz więźniowie polityczni i radzieccy jeńcy wojenni. Od wiosny 1942 do obozu kierowano także transporty Żydów z innych rejonów i z zagranicy. Obóz janowski był obozem tranzytowym, z niego kierowano żydowskich więźniów do obozu zagłady w Bełżcu. W tym też obozie odbywała się selekcja więźniów polskiej narodowości zdolnych do pracy i przymusowej deportacji do Niemiec. 

Uniknięcie robót w Niemczech i powrót do domu nie oznaczał dla Edwarda i jego rodziny powrotu do możliwie spokojnego życia w warunkach obcej okupacji. Był to początek walki o przetrwanie ludności polskiej na wschodnich terenach, przez które przewinęły się trzy okupacje w przeciągu pięciu lat, ale największe zagrożenie było miejscowe. Słowa Edwarda w jego pamiętniku oddają ten dramat:

Po powrocie z Niemiec, w końcu sierpnia 1942 r., życie układało się w wielkiej niepewności, nie z powodu Niemców, ale z powodu rodzimych rezunów ukraińskich. W ten sposób przyszła zima, nadszedł marzec 1944 r., jeszcze śniegowy, Niemcy się cofają, hydra rezunów ukraińskich przystępuje do mordowania Polaków, kryjemy się po lasach. Niemcy wycofali się do Karpat, wojska radzieckie zajęły linię Prutu, Śniatyń, Zabłotów, Kołomyję, miedzy Prutem a Czeremoszem. Bezkrólewie, hordy ukraińskie grasują, Polacy chronią się pod władzą radziecką. Zamieszkaliśmy czasowo w opuszczonych przez hitlerowców pożydowskich domach, było to pod koniec kwietnia, początki maja 1944 r......”

Wraz z rokiem 1944 w wojnie niemiecko-sowieckiej następuje radykalny zwrot. Armia Czerwona napiera od wschodu wypierając Niemców okupujących polskie Kresy. Sowiecki okupant powraca ponownie na tereny polskie, tym razem wraz z Polskimi Siłami Zbrojnymi, czyli polskimi jednostkami wojskowymi formowanymi w ZSRR pod kierownictwem polskich komunistów. W czasie przemieszczania się wojsk rosyjskich przez rodzinne strony Chałupów miał miejsce znaczący incydent, który wpisuje się dużymi literami w historię do tej pory nierozstrzygniętych tajemnic II Wojny Światowej i który pozostał w kartkach pamiętnika Edwarda na wiele lat:

Linia bojowa ciągnęła się wzdłuż Prutu, Śniatynia, Kołomyji, to drogą przez Zabłotów przechodziły wojska ZSRR oraz różnego rodzaju sprzęt. Córka moja z ciekawości wyszła na próg, wtem do córki rozpędził się jakiś oficer Stalina, córka oczywiście cofnęła się do mieszkania, oficer wpadł za nią. Gdy mię zauważył, stanął, jak zakopany na wpół do ziemi, byłem ubrany, wyglądałem jak enkawudzista. On na pewno miał na myśli gwałt, ale widząc mnie myślał, że jestem ich człowiekiem, ja udając, jakby nigdy nic, zaprosiłem go, żeby usiadł i opowiedział, co słychać w świecie, że my tu nic nie wiemy. Tak, bez mego pytania, opowiedział historię, że gen. Sikorskiego podstępnie zgładziły władze radzieckie komunistyczne. Co był to za oficer, tego nie wiem, jak również nie miał czasu powiedzieć, jak do tego doszło, bo to działo się w przemarszu wojsk. To są słowa podane mię przez oficera ZSRR, to jeżeli on kłamał, w co nie wierzę, to ja też byłbym kłamcą, ale jego mowa w tym wypadku była szczera.”

Kto z Polaków nie został wcześniej wywieziony na roboty do Niemiec, musi teraz iść na wojnę między dwoma wrogami Polski. Wojsko potrzebuje świeżej polskiej krwi aby Stalin mógł pokonać Hitlera. Wraz z postępowaniem ofensywy stalinowskiej na zachód przez ziemie polskie, rekrutuje się do wojska wszystkich mężczyzn jeszcze względnie zdolnych do walki. Aby zachęcić i umotywować nowo powołanych żołnierzy do służby w wojsku polskim, ale pod faktycznym dowództwem sowieckim, Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego, w ścisłym porozumieniu z Krajową Radą Narodową, powstałą 1 stycznia 1944 r. z inicjatywy Władysława Gomułki, wydało Rozkaz nr 2 z dnia 30 lipca 1944, w którym to „gwarantowało wszystkim żołnierzom, że żaden z nich nie zostanie pominięty w obdarowaniu ziemią, w otrzymaniu odpowiednich warunków pracy, w uzyskaniu koniecznej opieki dla siebie i rodziny”.

Rekrutacja nie mogła ominąć Edwarda Chałupy, 10 maja 1944 powołano go do wojska w wieku 48 lat. Był on w grupie 405 Polaków wysłanych drogą rzeczną z Zabłotowa (powiat Śniatyń) do punktu rekrutacyjnego w Sumach, koło Charkowa na Ukrainie, celem uzupełnienia II Armii Wojska Polskiego. Przejazd nowych rekrutów polskich do punktu rekrutacyjnego, w niebezpieczeństwie bombardowań przez samoloty niemieckie na stacji kolejowej w Żmerence, okazał się długi, pełen niepewności i w niewiadomym dla nich kierunku. Zamiast bezpośrednio przetransportować poborowych do Sum, trafili ono w głąb Rosji do Brańska. Edward tak tłumaczy i opisuje w swym pamiętniku powód tego zwrotu sytuacji:

„Jadąc od Żmerenki stwierdziliśmy, że najwyższy czas, ażeby nas nawrócono do Sum, do obozu polskiego, tak zajechaliśmy w głąb Rosji, aż do Brańska. Tuśmy się zorientowali, że chcą nas wykraść do wojska rosyjskiego, a że w Brańsku mieliśmy dłuższy postój, udało się nas trzech na komendę stacyjną, w odległości około 2 km od stacji. Komendantem był major, bardzo grzecznie nas przyjął i natychmiast wysłał dwóch młodszych oficerów do komendanta transportu, z zapytaniem co to jest, on odpowiedział, że on był, wzruszając ramionami, w tym dowód, że tworzenie wojska polskiego w ZSRR było solą w oku władcom i samego Stalina, oczywiście w początkach nieprzewidzianych, ponieważ nad wszystkim stały państwa zachodnie. Tak przybyli oficerowie z komendy stacyjnej, podeszli do wagonów zajętych przez Polaków, pisząc na wagonach - zostawić. Tydzień pozostawaliśmy w Brańsku, po tygodniu odstawiono nas do obozu polskiego do Sum. W czasach organizacyjnych wojska polskiego, to ażeby nas do siebie dobrze przysposobić, przemawiano do nas po chrześcijańsku, odbywały się apele poranne i wieczorne z modlitwą, byli kapelani wojskowi, spowiedź i nabożeństwa, do czasu, póki antychryst nie wziął górę. Ze Sum przejechaliśmy w okolice Żytomierza, a następnie do Białego Stoku. Po odwołaniu do Lublina dowódcy kampanii, zostałem, jako plutonowy, w jego zastępstwie, zjednując do siebie wszechstronnie żołnierzy. Po pobycie w Białym Stoku nastąpił wyjazd do Rzeszowa oraz wcielenie nas do poszczególnych jednostek 29 p. p., ja dostałem przydział do kompanii sztabowej pułku.” 

Na miejscu badano nowo rekrutowanych w celu sprawdzenia ich stanu fizycznego i przydzielenia ich do odpowiedniej służby. Komisja lekarska, orzeczeniem z dnia 8 czerwca 1944 uznała 48-letniego Edwarda za zdolnego do służby nieliniowej, w myśl § 31. Edward Chałupa przydzielony został do 29 Pułk Piechoty, sformowanego w Rzeszowie i wchodzącego w skład 10 Sudeckiej Dywizji Piechoty 2 Armii Wojska Polskiego. Zaprzysiężenia pułku dokonano 14 stycznia 1945 r. w Rzeszowie. 22 stycznia 1945 10. Dywizja Piechoty opuściła Rzeszów i przystąpiła do ochrony obiektów przemysłowych na Górnym Śląsku, po czym wyruszyła na front gdzie staczała faktyczne walki z Niemcami. Na początku kwietnia 1944 r. 2. Armia WP, zgodnie z rozkazem Dowódcy 1 Frontu Ukraińskiego, otrzymała zadanie wzięcia udziału w operacji łużyckiej na kierunku Drezna. Pododdziały 10. DP wyruszyły w kierunku Nysy Łużyckiej i zluzowały oddziały radzieckie. 

Zgodnie z wcześniejszym wojskowym orzeczeniem lekarskim, o nieprzydatności plutonowego Edwarda do służby liniowej, został on odkomenderowany jeszcze w Rzeszowie, w dniu 10 grudnia 1944, wraz z dwoma szeregowcami, do dyspozycji lekarza weterynarza dywizji. Edward otrzymał dozór nad szpitalem zakaźnym dla koni i pozostał w tej funkcji aż do końca wojny. Służba w polskim wojsku pod komendą sowiecką była pełna napięć między żołnierzami polskimi i rosyjskimi i często dochodziło do starć z sięganiem po broń. Edward opisał wiele takich incydentów. Oto wspomnienie jednego z takich przypadków:

Jak to zwykle bywało na wojnie, żołnierze nigdy nie wysiadywali się w jednym miejscu, stale przerzucani, tak też było z nami. Pewnego razu zostałem wysłany na przód furmanką, z dwoma żołnierzami, tj. kucharzem i woźnicą, ażeby po przybyciu na miejsce zapewnić dla oddziału kwatery i żywność. Po drodze do wyznaczonego miejsca zbliżył się do nas ruski porucznik, pytając, gdzie jedziemy, ja odpowiedziałem, że tam, gdzie mam rozkaz. Ten oficer bez namysłu sięgnął po broń, ja momentalnie wyprzedzając ruskiego geroja, chwyciłem za karabin, odbezpieczyłem, patrząc mu w oczy, oświadczyłem po rusku " anu ko". Ruski geroj, widząc, że ma do czynienia z prawdziwym, polskim podoficerem, począł broń chować, w tą miarę ja również postawiłem karabin, siedząc na wozie, na kolana i zabezpieczyłem. Wówczas ów oficer wyznał, kto on jest, że należy do składu mych przełożonych, toteż podałem mu cel swej podróży. Jako polski podoficer, doskonale wiedziałem, jakie czynności do mnie należą, toteż pewnego razu mieliśmy przejść na inne miejsce pobytu. Mieliśmy dwa ładowne wozy siana dla koni oraz, już nie wiem skąd mieliśmy świnię, ok. 100 kg. Tą świnię związano i wsadzono na wóz ze sianem i mię ruscy oficerowie mówili wejść na siano i świni pilnować. Ja im odpowiedziałem, że ja jestem polskim podoficerem, a nie świniopasem, zrobiłem owego dnia 53 km drogi, mimo to ruski oficer przychodził do mnie kilka razy, ażebym siadał na wóz. Byłem tak obrażony tym zleceniem, że postawiłem na swoim, a mimo to byłem przez nich nawet bardzo lubiany, z powodu, że byłem w stanie wykonać każde polecenie, jakie przysługiwało do stopnia podoficera, toteż gdy ściągano żołnierzy i oficerów do pierwszej linii bojowej, ja pozostałem w szpitalu, jako podoficer, nadający się do wszystkich przysługujących mi czynności.”

Po zdobyciu Wrocławia 6 maja 1945 r. Edward pozostał w okolicy wraz ze szpitalem końskim w jednym większym majątku 8 km od Wrocławia. Był tam świadkiem przemocy jakiej dopuszczali się rosyjscy żołnierze na ludności niemieckiej. Sam osobiście musiał interweniować aby ratować bezbronne niemieckie kobiety od gwałtów, których Rosjanie dopuszczali się nagminnie, czy też zaopiekować się zagubionymi małymi niemieckimi dziećmi błąkającymi się samotnie po okolicy.

Od chwili sformowania, aż do zakończenia wojny, pułk Edwarda w składzie 10 Dywizji Piechoty walczył o zdobycie przyczółka na Nysie, bił się nad Szprewą, uczestniczył w operacji praskiej, kończąc swój szlak bojowy na terenie Czechosłowacji już po oficjalnej kapitulacji III Rzeszy i zakończeniu wojny 8 maja 1945 r. 10 Dywizja Sudecka skierowana została w rejon Jeleniej Góry i Kłodzka do ochrony granicy południowo-zachodniej z powodu konfliktu granicznego polsko-czechosłowackiego, jaki zaistniał w związku z Ziemią Kłodzką, którą władze Czechosłowacji za wszelką cenę chciały przyłączyć do swego państwa. Ewakuacja Niemców i wkroczenie Sowietów w maju 1945 r. spowodowało, że natychmiast odżyły przedwojenne spory polsko-czeskie o ustalenie granic. W 1945 r. pod osłoną Armii Czerwonej władze czechosłowackie stwierdziły jednostronnie, że dotychczasowe umowy graniczne są nieważne wskutek czego bardzo szybko sytuacja zaogniła się i doszło do konfrontacji zbrojnej między wojskami polskimi a czeskimi na całym południowy skrawku Dolnego Śląska. Oddziały Wojska Polskiego, w skład których wchodził pułk Edwarda, rozpoczęły ofensywę odzyskiwania Kłodzka z rąk czeskich. Przestraszeni polskim oporem i sygnałami z Moskwy Czesi zaczęli wycofywać się z zajętych wcześniej miejscowości. 22 czerwca 1945 r. w Kłodzku zaczęły funkcjonować polska komendantura wojenna i garnizon. Konflikt ten trwał aż do roku 1947 a po jego zakończeniu Jelenia Góra i Kłodzko stały się miejscami dyslokacji 10. Dywizji Piechoty i 29. Pułku Piechoty, do którego przynależał Edward.

Wraz z zakończeniem wojny Polacy wywiezieni do Niemiec na przymusowe roboty i więźniowie wyzwolonych obozów koncentracyjnych powracali masowo do kraju. Na terenach należących do Niemiec aż do końca wojny, takich jak Dolny Śląsk (Niederschlesien), znajdowało się bardzo bardzo dużo polskich zesłańców. Były to tereny, na których rosyjskie wojska ciągle jeszcze przebywały i z którymi ludność cywilna musiała się stykać. W Jeleniej Górze, gdzie jednostka Edwarda zatrzymała się na dłuższy pobyt, organizowały się już polskie władze cywilne. Edward napotkał na swej drodze polskiego urzędnika, który opowiedział mu, jakie niebezpieczeństwo czekało polskie kobiety w drodze do kraju przez ziemie opanowane przez wojsko sowieckie.

Ponieważ wojna już w tym czasie zakończyła się, zawróciliśmy do Polski, do Jeleniej Góry, na dłuższy pobyt. W czasie owej drogi do Jeleniej Góry, na mój wóz, przy mnie, przysiadł się pewien urzędnik, który jechał do Jeleniej Góry celem kreowania starostwa, wielka masa ludności polskiej wracała z Niemiec do Polski, w tem dużo kobiet, młodych i przystojnych, ładnych i tu nie wszystkim udało się przejść szczęśliwie do domu, przez dzikie hordy wschodu. Opowiadał właśnie ten przysiadłszy do mnie urzędnik, że widział na własne oczy, jak druzja chcieli gwałcić ładną kobietę, Polkę, a że się broniła, zamordowali, profanowali zwłoki. Ale znane mi są fakty, że gdyby nawet doszło do zgwałcenia, to po zgwałceniu, geroje mordowali swe ofiary, ażeby zatrzeć wszelkie ślady, z czyich rąk nastąpiło zgwałcenie.”

Edward Chałupa przeszedł cały ten szlak bojowy za co otrzymał, już po zakończeniu wojny, pisemne podziękowanie od dowództwa pułku 29 Pułku Piechoty. W podziękowaniu tym, z dnia 2 października 1945 r., „plutonowemu Edwardowi Chałupie, który w szeregach Pułku przeszedł cały bojowy szlak w walce nad Nissą i Szprewą pod Milkel i Droben oraz w gigantycznym pochodzie przez Sudety, w uznaniu tych wielkich zasług położonych w dziele rozbicia faszystowskich Niemców, odniesienia pełnego zwycięstwa i wbicia słupów granicznych naszej Ojczyzny na Odrze i Nysie Dowództwo Pułku dziękuje za trudy i znoje oraz życzy owocnej pracy w dziele odbudowy Polski na zasadach demokratycznych co będzie gwarancją pokoju i mocarstwowości naszej ukochanej Ojczyzny”. Oprócz pisemnego podziękowania za te poniesione trudy i znoje, plutonowy Edward otrzymał też jednorazową odprawę pieniężną w wysokości 540,00 zł, za 7 miesięcy i 25 dni służby (do 30 września 1945 r.), zgodnie z § 8 Dekretu Rady Ministrów z dnia 10 sierpnia 1945 r., tj. okrojoną z czterech miesięcy spedzonych w obozie poborowym w Sumach, gdzie wykorzystywano rekrutów do różnych prac, zanim sformowano pułki i wcielono ich wedle decyzji lekarskich. Tego czasu służby nigdy nie uwzględniono Edwardowi do naliczenia emerytury w PRL. Wśród pisemnie wyrażonych pochwał, jakie otrzymał Edward, nie zabrakło też „Dyplomu Żołnierzowi Demokracji za walkę z najeźdźcą niemieckim o Polskę, wolność i lud”, wyemitowanego przez Krajową Radę Narodową i nadawanego przez Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego. W pierwszą rocznicę zakończenia II Wojny Światowej nagrodzono go również Medalem Zwycięstwa i Wolności 1945, nadanym mu z datą 9 maja 1946 r.

Kiedy ucichły echa wojny, można byłoby oczekiwać, że Edward uda się w rodzinne strony i powróci do normalnego życia cywilnego i do rodziny, od której nie miał żadnych wieści od chwili odejścia do wojska w maju 1944 r. Tak jednak się nie stało. Rodzinna ziemia, którą musiał opuścić w szeregach wojska polskiego podległego dowództwu Armii Czerwonej, nie należała już do Polski. Powrót do rodzinnego domu, jeżeli nawet przetrwał nawałnicę wojenną, oznaczał że nie będzie się już Polakiem tylko obywatelem sowieckim. Dla byłego funkcjonariusza Policji Państwowej oznaczało to nieuchronne przesłuchania, prześladowania, aresztowanie i być może zesłanie na Sybir wraz z całą rodziną. Edward wiedział, że jego przyszłość mogłą już się wiązać tylko z „Ziemiami odzyskanymi”, na których zakończył się jego szlak wojenny i gdzie napływała już ludność z Kresów wschodnich. Najwidoczniej Edward planował osiedlenie się na ziemi kłodzkiej i sprowadzenie tam rodziny, którą pozostawił w Nowosielicy, powiat Śniatyń, co można przypuszczać na podstawie zaświadczenia z 29 maja 1945 r., wydanego mu prawdopodobnie w tym celu. W zaświadczeniu, podpisanym przez szefa sztabu, i wydanym przypuszczalnie dla procedur repatriacyjnych, potwierdza się, że prawnymi członkami rodziny Edwarda są jego żona Maria i dzieci: Helena lat 18 – Zbigniew lat 15 - Zofia lat 11. 

W maju 1945 r. Edward jeszcze wierzył, że jego rodzina znów będzie razem na nowej ziemi, chociaż nie miał od nich żadnych wieści pomimo listów wysyłanych z obozu rekrutacyjnego w Sumach, z których zachował się tylko jeden, napisany 6 sierpnia 1944 r., sprawdzony przez cenzurę wojskową w Zabłotowie w tym samym miesiącu. Napisany na małej prostej kartce papieru niebieskim ołówkiem, bez koperty i złożony w sposób, że powstał z tego trójkąt, na którym napisano atramentem adres po rosyjsku, miał być dostarczony żonie Edwarda. Z treści listu wynika, że był to piąty list wysłany do rodziny i że na poprzednie Edward nie otrzymał odpowiedzi. Nie wiadomo czy w ogóle docierały one do żony, a jeżeli tak to jej ewentualne odpowiedzi nie docierały do Edwarda, nie było między nimi żadnej komunikacji. Jeszcze przed odejściem Edwarda do wojska, cała rodzina musiała chronić się w lasach przed atakami Ukraińców mordujących masowo Polaków. Można przypuszczać, że żona wraz z dziećmi musiała dalej ukrywać się i może nie chciała aby Ukraińcy, którzy terroryzowali polską społeczność, mogli ich łatwo znaleźć aby dostarczać pocztę. Niewykluczone, że list z sierpnia 1944 r., napisany do żony przed wyruszeniem II Armii Wojska Polskiego z Sum w kierunku frontu, był ostatnim listem, nie zachowała się żadna inna późniejsza korespondencja. Tak brzmiał ostatni list, pełen niepokoju i niepewności, ale i nadzei.

W miejscu dnia 6/VIII 1944
Moja droga Maniusiu i dzieci!

Choć nie wiem, jaki los spotka ten list, to jednak pragnę Wam napisać parę słów. Otóż ja się jakoś trzymam i nic mnie nie grozi, ja jestem razem ze Żrobkiem, chodzimy z ludźmi do lasu na robotę, jako nieliniowi. Jestem od was daleko trzysta km i prawdopodobnie mamy wyjechać do Polski, a też krążą pogłoski, że starych mają zwalniać.
Marysiu! O mnie się nie martw, patrz, ażeby Wam było dobrze i ja się o Was bardzo martwię co z Wami jest, czy żyjecie, czy nie głodujecie i jak sobie radzicie, bo mnie się zdaje, że i Helusi już nie ma w domu, bo tu widziałem dużo dziewcząt wziętych do wojska i ja patrzyłem, czy nie zobaczę Helusi, bo jeden ojciec spotkał się z córką.
Maniusiu! uważaj na siebie, a Zbyszek niech jest posłuszny i Zosia.
Całuję Was do widzenia. Edzio pa.

Maniusiu, jak mi za wami tęskno, boję się o was, Tyś taka słabowita, staraj się wojnę przetrzymać, nie miej wątpliwości świat będzie bardzo ładny i niczym się nie martw, abyście nie głodowali i goli nie byli a resztę się postara jak będzie nasz czas. Całuję was Edzio pa pa. Adresu nie daję bo sam nie wiem gdzie będę, to piszę piąty list od kiedy z domu, do widzenia. Gdzie kto jest z naszych nic nie wiem.”

Pieczątka: „SPRAWDZONO przez wojenną cenzurę - 23773”. Okrągła pieczątka pocztowa: „Stanisławiwska Obłaść”

"Adresat: Obłaść Stanisłaławiwska, rajon Zabołotov, seło Nowosielica, poczta Dżurow, połuczit Chałupa Maria żena Edwarda."


W październiku 1944 r. w Rzeszowie sformowano 29 pułk piechoty, do którego przydzielono Edwarda. Pułk stacjonował w Rzeszowie do stycznia 1945 r., kiedy to
opuścił Rzeszów prąc na zachód w kierunku sowieckich działań frontowych. Kiedy Edward wyruszał ze swoim pułkiem z Rzeszowa na front, nie miał świadomości, że jego rodzina już nie istniała. Pomimo, że Rzeszów nie jest zbyt odległy od rodzinnych stron Edwarda w województwie stanisławowskim, nie dotarła do niego tragiczna wiadomość o mordzie w Nowosielicy, którego dokonali miejscowi Ukraińcy. 

We wsi Nowosielica ogłoszono miejscowym Polakom, że kto chce, może wyjeżdżać do Polski. Dnia 2 listopada 1944 r., w dzień Zaduszek, banderowcy zwołali do urzędu gminy Polaków chętnych do wyjazdu do Polski, pozorując zebranie w celu rejestracji przybyłych. Kiedy do sali zgłosiło się 50 Polaków, mężczyzn, kobiet i dzieci, banderowcy, przebrani w mundury rosyjskie, z karabinu maszynowego postrzelili nogi zebranych tak, żeby nikt nie mógł uciekać. Następnie narzucili na rannych słomę i spalili żywcem wraz z budynkiem. Tych Polaków, którzy nie zgłosili się na zebranie, nie ominął podobny los, banderowcy dopadli ich we wsi i wymordowali. Aby zniszczyć ślady polskości we wsi, spalono też polską szkołę i kościół katolicki. Razem tego dnia zginęło 60 osób, Polaków i kilka osób narodowości czeskiej, czyli co drugi mieszkaniec miejscowości. Pod wodzą ukraińskiego sołtysa zdewastowano również cmentarz katolicki w Nowosielicy. Wśród ofiar rzezi była żona Edwarda i dwoje jego młodszych dzieci, 10-letnia Zosia i 14-letni Zbyszek. Od tragicznej śmierci cudem ocalała tylko 17-letnia córka Helena, która tego właśnie dnia udała się z jedną krewną do Śniatynia na Zaduszki  i nie było jej w domu. W rzezi tej z samego tylko rodu Chałupów zginęło co najmniej 17 osób.

W kwietniu 1945 r., w drodze repatriacji Helena, wraz ze wspomnianą krewniaczką, wyjechała na zachód do Polski i osiedliła się w Miliczu. Spotkanie z ojcem, po tym jak odzyskali wzajemny kontakt i wieści o sobie, nie nastąpiło od razu, trwała jeszcze wojna a pułk Edwarda, nawet po oficjalnych zakończeniu wojny, jeszcze przez całe niemal lato uczestniczył w konflikcie granicznym polsko-czeskim. Dopiero po zażegnaniu zbrojnego sporu, kiedy wojsko polskie objęło kwaterę w Kłodzku, Edward uzyskał urlop od 8 do 20 października 1945 r. aby udać się do do córki do Milicza. Było to pierwsze spotkanie ojca i jedynej ocalałej z rzezi córki, od chwili rozłąki. Wkrótce potem, jeszcze w październiku Edward został zdemobilizowany i osiedlony, na polecenie ówczesnego starosty Kłodzka, w Mikowicach, powiat Kłodzko, na wyszabrowanym gospodarstwie poniemieckim, gdzie zamieszkał wraz z córką Heleną. Dla Edwarda, tak jak dla tysięcy Polaków z Kresów wcielonych po 1945 r. do Związku Radzieckiego, otwierał się nowy rozdział życia, pełen trudów i niepewności na obcej ziemi i pod władzą narzuconą przez Sowietów.

Wracając z wojny byłem mocno nadszarpnięty na zdrowiu nie tylko trudami i znojami wojny, ale też klęski rodzinnej, miałem już 50 lat i trzeba było na stare lata zaczynać życie od nowa, toteż ożeniłem się z Marią Osika, bezdzietną wdową po Teofilu, z domu Swoszowska rodem z Jodłówki Tuchowskiej, powiat Tarnów. Z tej drugiej rodziny urodziło mi się dwoje dzieci, chłopak zmarł w czwartym miesiącu życia, córka Jadwiga żyje, 12 kwietnia 1968 r. ukończyła 18 lat, chodzi do szkoły LO w Kłodzku, w tym roku zdała maturę.

Przy objęciu gospodarki w Mikowicach, nie byłem w pełni zdrowia, niezdolny do pracy 60%, ale resztkami ostatnich sił prowadziłem gospodarstwo nienagannie, aż w lipcu 1963 zachorowałem tak, że stałem się niezdolny do żadnej pracy i z tej choroby musiałem się leczyć bez przerwy, co mnie rocznie kosztowało około 6000 zł, aż w końcu do choroby doszło jeszcze zapalenie płuc i na zlecenie lekarza, dnia 02.12.1967 musiałem odjechać do szpitala powiatowego w Kłodzku w stanie bardzo ciężkim.”

Edward Chałupa i jego druga, powojenna rodzina żyli z gospodarstwa, które prowadzili w nowej rzeczywistości, borykając się z niezliczonymi utrudnieniami, które socjalistyczne państwo stwarzało prywatnym rolnikom. U schyłku życia, pisząc swój pamiętnik Edward tak podsumowuje swoje życie po latach spędzonych na wojnach o wolną Polskę, po latach nienagannej służby odrodzonej ojczyźnie w szeregach Policji Państwowej i po ostatnim szlaku wojennym, gdzie musiał przywdziać polski mundur pod dowództwem sowieckim. Swoje rozgoryczenie wyraża w tych słowach. 

 .....A teraz w Polsce Ludowej? Dałem Polsce wszystko, na co mię tylko było stać, na wschodzie przepadł majątek około pół miliona zł, dorobek młodych lat, rodzina wymordowana przez rezunów ukraińskich z winy władz ZSRR, a teraz ja osiemdziesięcioletni starzec i druga żona inwalidka II grupy, pozostajemy bez opieki władzy.”

Były policjant II Rzeczypospolitej Edward Chałupa z Nowosielicy na Pokuciu zmarł w dniu 17 września 1976 r. i został pochowany w Kłodzku, z daleka od swojej Kresowej Ojczyzny, do której nigdy nie powrócił. Po wielu latach jego córka Jadwiga Ferenz, wraz z mężem Stanisławem i innymi krewnymi z rodu Chałupów, którzy w rzezi w Nowosielicy stracili wielu bliskich, odwiedzili rodzinną wieś swych rodziców i dziadków. Zapalili znicze i pomodlili się na łąkach, na których kiedyś stały domy ich przodków, zanim ukraińscy sąsiedzi zrównali je z ziemią po wymordowaniu ich właścicieli. Dom, który Edward Chałupa i jego żona Maria stworzyli tam dla swej rodziny stoi do dzisiaj, chociaż nikt w nim nie mieszka od dnia rzezi. Jest w takim samym stanie jaki pozostał po rabunku z rąk Ukraińców, dokonanym po morderczym czynie 2 listopada 1944 roku. Ostatnie dziesięć lat swego życia Edward Chałupa poświęcił na spisanie swych doświadczeń życiowych w pamiętniku, który odzwierciedla wiernie cierpienie narodu polskiego w drodze do wolności, o którą Edward Chałupa walczył przez lata na frontach kilku wojen a której nie doczekał. Stanowi on jednocześnie cenny wizerunek społeczeństwa polskiego na przestrzeni osiemdziesięciu lat życia Edwarda. Pamiętnik ten przepisali po latach jego córka Jadwiga i wnuk Marian.

Autorka powyższego artykułu - ANNA BANASIAK

Pierwsza strona pamiętnika Edwarda Chałupy


Komentarze

Popularne posty